czwartek, 4 czerwca 2015

Polskie potwory.

Piotr Cielebiaś w niezwykle interesującym artykule dla Strefy Tajemnic w onet.pl opisuje  arcyciekawe spotkania z dziwnymi demonicznymi istotami, jakie zostały zauważone na terenie Polski. Ten mroczny przegląd zdarzeń przypomina mi nieco opisy poruszone w moich artykułach ''Polska Magonia'' w których zawarłem historie, jakie można porównać do starych podań ludowych i folkloru, tak samo absurdalnych jak współczesne opisy ''Polskich potworów''.






Zajmowanie się zjawiskami niezwykłymi sprawia, że po pewnym czasie mało co jest w stanie człowieka zaskoczyć. Każda relacja o latającym talerzu przypomina poprzednią i naprawdę bardzo rzadko trafia się na coś, co wywołuje gęsią skórkę. Ale czasami się to zdarza.  Kilka miesięcy temu, późnym wieczorem, zadzwoniła do mnie pewna młoda kobieta, opowiadając o zdarzeniu, którego świadkiem był jej ojciec. Było to kilkanaście lat temu koło Poznania. Mężczyzna - stateczny i porządny przedsiębiorca, wpadł do domu i wyprosił dzieci z salonu, mówiąc, że musi porozmawiać z żoną. Te, zaniepokojone, postanowiły podsłuchać, o co chodzi. Otóż drżącym głosem zrelacjonował on małżonce, że rankiem, kiedy wyjeżdżał do pracy, zobaczył… "diabła" (inaczej nie umiał tego opisać). Było to mniej więcej tak: mężczyzna pakował narzędzia do samochodu, odwrócił się po następną skrzynkę, a następnie vis-à-vis zobaczył coś, "co nie było człowiekiem, ani zwierzęciem" - twierdził. Stał tak dziwnie sparaliżowany, aż istota odeszła.

Co to było? Tego dokładnie nie wie i chyba nie chce, ciągle dbając, by historia nie wyszła poza krąg najbliższej rodziny. Pocieszeniem dla niego może być to, że nie był jedynym człowiekiem w Polsce, którego spotkało coś podobnego.


Potwory z lądu i morza


Jeśli słyszy się o polskich potworach, w umyśle zaraz rodzą się wątpliwości. Owszem, dziwne istoty mogą występować gdzieś w egzotycznych krajach, ewentualnie w Rosji lub USA, gdzie jest mnóstwo dzikich przestrzeni i skąd raz na jakiś czas dochodzą wieści o spotkaniach z "dzikimi ludźmi". Ale w Polsce?
Nasza ojczyzna jest zbyt gęsto zaludniona, by mógł uchować się tu jakiś nieznany nauce stwór. Wzmianki o nich pojawiają się co prawda w legendach i źródłach sprzed wieków, ale współcześnie o polskim Potworze z Loch Ness nikt nie słyszał. Wyjątkiem jest Paskuda - monstrum, które miało grasować w Zalewie Zegrzyńskim w ostatniej dekadzie PRL-u, okazując się żartem dziennikarzy "Lata z Radiem".
Mało kto jednak wie, że polskie wybrzeże posiada legendę o potworze zwanym "morskim biskupem". Wzmianki o nim pojawiają się w źródłach z XVI w. m.in. u Konrada Gesnera - szwajcarskiego polihistora. Zgodnie z jedną z opowieści "biskupa" odłowiono i przewieziono przed oblicze króla polskiego i najwyższego kleru, a potem wypuszczono na wolność.
W tym przypadku źródłem legendy mógł być gatunek dużej ryby z rodziny rajokształtnych, których aparaty gębowe i nozdrza rzeczywiście mogą przypominać twarz. Wiele innych legend o potworach mogło powstać właśnie pod wpływem kontaktu z rzadko widywanymi zwierzętami. Jednak Marek Sęk - autor pierwszego w polskim internecie portalu poświęconego dziwnym stworzeniom mówi, że nie wszystko da się łatwo wytłumaczyć.
- W Polsce dziwne stworzenia widuje się dość rzadko - przyznaje charakterystycznym głosem pan Marek, który jest również szefem Radia Paranormalium nadającego audycje o tajemnicach świata. - Zwykle relacje te dotyczą błędnie identyfikowanych zwierząt. Istnieje jednak sporo ciekawych przekazów historycznych. Warto wspomnieć choćby o hominidach. Na dawnych Kresach Wschodnich, na terenie dzisiejszej Białorusi, miał mieszkać odpowiednik słynnego Bigfoota. Większość relacji o nim pochodzi z przełomu XIX i XX w. Według zachowanych opisów małpolud miał mierzyć 2-2,4 m wzrostu i był pokryty ciemnym futrem, spod którego wystawały tylko nos, oczy i usta.


Pomórnik i koledzy


Nim zrobiło się głośno o obserwacjach dużych dzikich kotów, które zbiegłszy z prywatnych hodowli grasowały po kraju, dopuszczając się napaści na zwierzęta (było tak m.in. w 2009 i 2013 r.), uwagę mediów przyciągnęła seria ataków na zwierzęta gospodarskie w okolicach Goleniowa (zachodniopomorskie). Pomimo sensacyjnej otoczki problem był realny.
- Stworzenie, które miało pojawić się na obszarze Pomorza Zachodniego na przełomie lat 2004-5 nazywano pomórnikiem - mówi pan Marek. - Zwierzę zawsze przychodziło nocą i atakowało zwierzęta gospodarskie, głównie króliki. Najwięcej ataków tajemniczego napastnika miało miejsce na terenie wsi Świętoszewko i Czarnogłowy. Według mojej wiedzy zabił on ok. 120 zwierząt, żadnego z nich nie zjadając. Zaalarmowana policja i służby weterynaryjne wykluczyły jakiekolwiek działanie człowieka lub dzikich psów. Istnieją też pewne, dość moim zdaniem wątpliwe relacje dotyczące zaobserwowania pomórnika przez ludzi. Świadkowie wspominali tylko o wielkich oczach koloru czerwonego lub niebieskiego, a wzrost istoty szacowali na ok. 1,5 m.
Pan Marek wyjaśnia, że sposób działania drapieżnika wykluczał psowate, choć po ucichnięciu afery pojawiło się wyjaśnienie, że był to… rosomak - niewystępujący w Polsce ssak drapieżny znany z tego, że jest wiecznie głodny. To właśnie na niego miały wskazywać znalezione kępki sierści, choć jak dodaje pan Marek, nie opublikowano wyniku ich oficjalnych analiz.


Włochate "coś"


Ze wschodniej części woj. świętokrzyskiego otrzymałem jakiś czas temu relację o bliskim spotkaniu z dziwną owłosioną istotą, czego świadkiem był pan K. Zdarzenie miało miejsce kilka lat temu.
"Stałem się świadkiem ucieczki humanoidalnej postaci - twierdził. - Było ze mną sześć osób. Dwie mocno to przeżyły, ponieważ postać ta uciekła przed nami, będąc dosłownie metr od nas. Dźwięki, jakie wydawała, podobne były do ludzkiego chrapania. Była to postać cicha, dwunożna, o długim, ok. dziesięciocentymetrowym owłosieniu, wzroście ok. 150 cm, z normalną ludzką budową, bez widocznej twarzy. Pisząc ‘cicha’ mam na myśli postawę tej postaci, która chyba nas się bała, nie szukała kontaktu, a wręcz go unikała…".
Czytając podobne doniesienia Arkadiusz Miazga - znany ufolog, dodaje, że wielu badaczy, także starszej generacji, z którymi miał okazję współpracować, posiadało w swoich archiwach zgłoszenia o incydentach tak dziwnych, że wstrzymywali się z ich publikacją, obawiając się, że nikt nie da im wiary. On sam również otrzymał kilka podobnych relacji od ludzi, którzy nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli.
Oto, co przekazał pewien mieszkaniec Podkarpacia:
"Zdarzyło się to najprawdopodobniej we wsi Komorów lub Huta Komorowska, w maju bądź czerwcu 1991 r., niedaleko Nowej Dęby, gdzie wtedy mieszkałem. Uczęszczałem do trzeciej klasy szkoły podstawowej. To była wycieczka klasowa, dwudniowa. Mieszkaliśmy na terenie należącym do straży pożarnej. Nocleg mieliśmy w murowanej dużej remizie.
Na tym terenie było sporo drzew i krzaków. Pośrodku była zadaszona ‘weranda’ rozmiarów szkolnej sali gimnastycznej oraz studnia. Cały teren był ogrodzony. Pierwszego dnia rozpaliliśmy pod okiem nauczycieli ognisko. W godzinach popołudniowych nadeszła jednak mocna ulewa. Wszystkie dzieciaki, łącznie ze mną, schowały się do murowanej remizy i z wielką niecierpliwością wyglądaliśmy, kiedy ulewa przejdzie.
Gdy ta zmieniła się w lekko kapiący deszcz, ja i dwóch kolegów pobiegliśmy sprawdzić za krawędź budynku, czy ognisko całkiem nie zgasło. Gdy wybiegliśmy, ujrzeliśmy jakieś czarne zwierzę, mocno owłosione, przygarbione, siedzące przy ognisku. Mieliśmy wrażenie, że coś przy nim robi. Przebiegliśmy jeszcze ok. 10 metrów i wtedy to coś, siedząc bokiem, odwróciło się w naszą stronę" - wspominał mężczyzna.
Pan R. dodał, że przerazili się i wrzasnęli, w wyniku czego nauczycielki i cała czereda zwrócili uwagę na to, co dzieje się przy ognisku. Istota chwilę tam siedziała, po czym uciekła w stronę drzew.
"Chcieliśmy za tym pobiec, ale strach był większy. Bardzo dobrze pamiętam, że zwierzę miało dość duże czerwone oczy, sylwetkę przygarbioną. Gdy siedziało przypominało niedużą małpę, natomiast gdy uciekało zauważyliśmy, że było korpulentne. […] Pamiętam, że dopytywaliśmy się nauczycielek, co to mogło być, ale nie były nam w stanie odpowiedzieć" - dodał.
Jak podsumować podobne zdarzenia? W zasadzie możliwości są dwie. Pierwsza, że były to dzikie egzotyczne zwierzęta (np. małpy), które zbiegły z cyrków albo od prywatnych właścicieli. Wydaje się niemożliwe, by ludzie ci mieli do czynienia ze stworzeniami dziko żyjącymi, bo to implikuje istnienie ich populacji (a pomórniki ani włochate dziwadła nie chadzają przecież stadami).
Druga możliwość jest taka (przy założeniu, że świadkowie nie ulegli złudzeniu), że zdarzenia te miały charakter paranormalny. Innymi słowy chodzi o to, że dziwne istoty to mieszkańcy innych wymiarów lub emanacje ludzkiego umysłu - coś efemerycznego, choć wyglądającego na realne, czego nauka nie jest w stanie jeszcze wyjaśnić. Tego zdania był m.in. znany badacz zjawisk niezwykłych i autor bestsellerów, John Keel, który podążał tropem wielu potworów…

Źródło: http://strefatajemnic.onet.pl/extra/polskie-potwory/wnvl2

Wszystkich Czytelników zachęcam do nadsyłania podobnych zdarzeń, jakich byliście Wy lub znajomi świadkami. Zapewniam dyskrecję i anonimowość. arekmiazga@gmail.com
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz komentarz: