czwartek, 9 maja 2019

Dziwne uprowadzenia Arkadiusz Czaja


Sympatycy opowieści mrożących krew w żyłach znają na pewno książki Davida Paulides "Missing 411". Opowiadają o ludziach zaginionych w parkach narodowych, wielu z nich nigdy nie odnaleziono, nieliczni przeżyli wielodniową tułaczkę i mogli opowiedzieć co im się przytrafiło. Oprócz nazwijmy to zwykłych przypadków, kiedy to turyści zgubili się na szlaku są także incydenty bardzo dziwne. 




Takim jest przypadek pewnej kobiety, która była intensywnie poszukiwana i po kilku dniach odnalazła się w miejscu, które przynajmniej dwa razy przeszukano. Kobieta zeznała później, że słyszała nawoływania ratowników, ale idąc w ich kierunku, nikogo nie spotkała. Wydaje się także dziwne, że ludzie, którzy się odnaleźli, niektórym brakowało obuwia. Co jak co, ale akurat w lesie, w górach, obuwie jest ostatnią rzeczą, która byłaby zbędna do wędrówki. Moim zdaniem, brak obuwia kuje w oczy, także dlatego, że nie był to pojedynczy przypadek.

Niedawno czytałem bardzo stary kwartalnik "Magikon", w tym wydaniu z 1840 roku natknąłem się na relację, która tak pasuje do przypadku zaginionej kobiety powyżej. Wydarzenie miało miejsce w 1837 roku w szwajcarskim kantonie Uri, leżącym w środkowej części kraju. Autor najpierw opisuje niezamożną rodzinę Littli, dziadek, młode małżeństwo i ich dzieci w wieku 3 i 2 lat mieszkali pod wspólnym dachem. Owego dnia rodzina znajdowała się na pastwisku górskim niedaleko Stug. Tej niedzieli dorośli poszli do kościoła, przy dzieciach pozostał 60-letni dziadek, w innych budynkach znajdowali się członkowie dalszej rodziny. 3-letni chłopak poszedł wraz z innymi rówieśnikami do pobliskiego lasku nazbierać poziomek. Senior z mniejszym na ręku poszedł za nimi. Po pewnym czasie młodszy stał się niecierpliwy, że dziadek postanowił wrócić, by go nakarmić. Podczas tej czynności, do chałupy wróciła inna kobieta, która twierdziła, że słyszała krzyk dziecka w lesie. Dorośli natychmiast udali się w to miejsce, lecz poza drewnianym pojemnikiem na owoce, nie było tam nikogo. W następnych minutach zwołali około dziesięciu dorosłych, którzy przeczesali ten mały lasek, chłopaka nie znaleźli. Gdy wrócili rodzice urządzono następne poszukiwania, matka i kilku innych zostali nawet całą noc w lesie, jednak wszystko na daremno, dziecko się nie znalazło. Uważano, że chłopak albo wpadł do potoku, albo został porwany przez złego ducha. To drugie miało się już nie raz wydarzyć w wyższych partiach gór. We wtorek szukano nadal, 12 osób przeczesywało las, we środę 7 osób kontynuowało poszukiwania. Tego dnia o godzinie 17 tej, dwóch nastolatków zauważyło dziecko bawiące się kamieniami, zaprowadzili go do domu, wysłano człowieka do rodziców. Ci oczywiście przybyli natychmiast, 3-latkowi brakowało czapki oraz butów, pończochy na stopach były całkowicie przedarte. Ojca rozpoznał od razu, matkę jednak dopiero po chwili, sprawiał wrażenie zażenowanego, narzekał, że jest słaby i na ból w okolicach klatki piersiowej. Na pytanie, co się z nim działo, odpowiedział, że duży mężczyzna ubrany na czarno dźwignął go jedną ręką za kark i tak go niósł przez las, przy czym zgubił obuwie i czapkę. Gdy zaczął krzyczeć, nieznajomy powiedział, żeby był cicho, ponieważ nic mu się nie stanie. Gdy znajdowali się w tym miejscu (gdzie później znaleziono dziecko) usłyszał wołanie matki. Chciał krzyczeć, ale zostało mu to uniemożliwione. Później przez to miejsce przeszedł jeden z poszukujących dziecka, lecz ten jakby ich nie widział. Chłopak opowiadał, że był w niebie, widział biały most, ładne białe domy, ludzie grali na instrumentach i tańczyli. On także brał w tym udział, zapamiętał też dwa białe konie. Zapytany, czy spał w tym czasie, odpowiedział, że spał na ziemi, o deszczu, który padał przez dwie ostatnie noce, nie wiedział nic. Innych szczegółów nie pamiętał, mówił, że nie był daleko, ponieważ spał bezpośrednio przy potoku. Do "czarnego" Mężczyzny nie chciał wracać, ale będzie prosić anioła-stróża, żeby mógł znów odwiedzić niebo. Autor relacji opisuje dziecko jako zdrowe, nie przechodziło dotąd ciężkich chorób, może trochę zamknięty w sobie, woli udzielać się z rodzicami niż rówieśnikami.

To zdarzenie jest jedno z wielu jakie niekiedy przydarza się ludziom. Dziecko niby nadal znajduje się w miejscu, gdzie doszło do dziwnej konfrontacji, ale nikt z ludzi ich nie widzi, a jednocześnie opowiada o nieznajomych budynkach i ludziach. John Keel, znany autor i badacz zebrał w swoich książkach podobne incydenty, wiele legend zawiera te same wątki. Z blogu mojego przyjaciela podam inny przypadek, który także rozegrał się w Szwajcarii we Romerswil. Wydarzenie miało miejsce 15 listopada 1572 roku i zostało spisane przez lucereńskiego pisarza Renwarda Cysat, jego zdaniem był to uprowadzenie przez nocnego skrzata, dzisiaj zaliczono by ten przypadek jako "uprowadzony przez ufo".
"50-letni rolnik Hans Buchmann udał się do pobliskiego Sempach w sprawie uregulowania długu. Szedł przez las, kiedy to usłyszał coś niby muzykę albo odgłos roju pszczół. Wystraszony zaczął uciekać, w pewnym momencie poczuł, że traci grunt pod nogami. Zgłoszono zaginięcie, przeszukano także las, tam znaleziono część jego ubrania. Cztery tygodnie później, rodzina otrzymała wiadomość ze Mediolanu, że Hans Buchmann znajduje się we Włoszech, on sam nie potrafi sobie przypomnieć jak się tam dostał. Za pomocą dobroczynnych ludzi, prawie 2,5 miesiąca później wrócił do domu. Nie mógł sobie wiele przypomnieć, jego wygląd był bardzo zatrważający, stracił włosy na ciele, a twarz była tak opuchnięta, że krewni nie umieli go rozpoznać."


W jednej z legend góry Untersberg w Austrii mówi się o zaginionym orszaku weselnym. Setki lat później opuścili wnętrze góry gdzie zostali uwięzieni, ale ich wieś wyglądała już całkiem inaczej. Jedynie zapis w kronice miał potwierdzać ich zaginięcie. Inna legenda o tej górze mówi o Łazarzu, który podczas wędrówki został zaproszony do środka góry. Tam spotkał ludzi z wielką wiedzą, widział domostwa, pałac, łąki, spożywał posiłki, później zaświadczając, że nie był to sen. Znów mamy do czynienia z tą samą sytuacją, świadek pozostaje w naszym fizycznym świecie, ale to, co widzi i doznaje nie ma nic wspólnego ze światem, który znamy na co dzień.
Dermom MacManus opowiada historię, jaka zdarzyła się podobno w 1935 roku, a którą – zgodnie z miejscowymi wierzeniami – przypisano wróżkom. Pewna dziewczyna wspięła się na Lis Ard, wzniesienie w pobliżu swojej rodzinnej wsi, na które ludzie bali się wchodzić, zwane Wzgórzem Wróżek. Kiedy chciała ruszyć ku polanie, poczuła nagle jakby wewnętrzne szarpnięcie i zmuszona była pobiec w kierunku przeciwnym. Spróbowała jeszcze raz i spotkało ją to samo. Potem stwierdziła, że za każdym razem trafia na niewidzialną barierę. Bariera ta była tak rzeczywista, że dziewczyna poszła wzdłuż niej, kierując się dotykiem. Grupa osób, które po kilku godzinach wyruszyły na poszukiwanie zaginionej, minęła dziewczynę o parę metrów, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej krzyki i wymachiwania. Dopiero po wielu godzinach niewidzialna bariera zniknęła i dziewczynie – wykończonej nerwowo, głodnej, spragnionej i wycieńczonej do ostatnich granic – udało się wreszcie opuścić dziwaczne więzienie.

Także w późniejszych czasach mamy podobne przypadki: 4 stycznia 1975 roku dwudziestoośmioletni Argentyńczyk Carlos Antonio Diaz został wciągnięty do UFO. Diaz mieszka w Ingeneiro Blanco, na przedmieściu Bahia Blanca, około 780 km na północ od Buenos Aires. Kończy pracę o 3.30 rano. Jest jeszcze ciemno. Idzie kupić gazetę i złapać autobus do domu. Niebo pokrywają chmury. Diaz nie zwraca większej uwagi na rozświetlający niebo błysk, przypominający błyskawicę, sądząc, że nadchodzi burza. Po pięciu godzinach, o 8.30, jakiś motocyklista znajduje Diaza na skraju autostrady u granic Buenos Aires, w odległości prawie 800 km od Bahia Blanca. Diaz jest nadal w ubraniu roboczym, trzyma poranną gazetę i sprawia wrażenie, jakby nie był przy zdrowych zmysłach. Motocyklista wiezie go do najbliższego szpitala. Zegarek porwanego stoi na godzinie 3.50., Diaz cierpi na napady zawrotów głowy, dolegliwości żołądkowe i brak łaknienia. Wygląda, jakby z głowy i z piersi powypadały mu całe kępy włosów.
W tradycji islamskiej mamy dziwne stworzenia zwane dżinnami, istoty potężne, gwałtowne, przerażające. Mogą stać się widzialne, jak i niewidzialne, mogą przybierać każdą postać, łącznie ze zwierzęcymi, mają przy tym wiele radości przekazując ludziom fałszywe informacje, wyprowadzając ich w pole. Niekiedy dżinny porywają ludzi, unosząc ich w powietrze i porzucając gdzieś daleko. Nasze powieści ludowe są podobne, tylko główni aktorzy nazywają się inaczej. Na koniec chciałbym przytoczyć humorystyczny epizod z książki J. Fiebaga:

"Nader osobliwy i nieco podobny incydent zdarzył się w XVIII wieku w Rosji. Pewnego dnia chłopi z naddońskiej wsi ujrzeli na swoich polach koło pobliskiego lasu wielką kulę, mającą około trzech metrów średnicy. Nowina rozprzestrzeniła się lotem błyskawicy. Coraz więcej ludzi przybywało obejrzeć cud. Kula była zupełnie gładka, pomijając parę rys grubości włosa, a mających kształt kręgów rozmieszczonych na jej powierzchni. Ktoś wpadł na pomysł, żeby pozbyć się tego śmiesznego przedmiotu, staczając go w nurty Donu, a ten już poniesie go morza – w ten sposób pozbędą się kuli, o której tak naprawdę nie wiadomo, czy spadła z nieba, czy jest z piekła
rodem. Ale choć ludzie natężali wszystkie siły, kula ani drgnęła. Do wieczora nic nie zdziałali. Postanowili wracać do domu i zapomnieć o dziwadle. Może przez noc przepadnie równie szybko, jak się pojawiła?. Niektórzy zbierali się już do drogi, gdy dało się słyszeć głośne rżenie i z pobliskiego lasu wypadł galopem kozacki ataman – Puszkin. On też usłyszał o „cudzie nad Donem” i przybył rzecz całą załatwić we właściwy sobie sposób. Najpierw, co było typowe dla jego stanu, począł kląć na „tchórzliwą chłopską hołotę”, której nie udało się rozwikłać zagadki. Potem ruszył z kopyta na kulę, ciął szablą metalową gładź i klął. Później nikt nie potrafił powiedzieć, jak długo trwał ten osobliwy atak. Aż nagle otworzył się jeden z przerażających kręgów i coś jakby ogromne oko poczęło łypać w milczeniu na Kozaków. Po straszliwej chwili – ludzie krzyczeli, płakali i błagali Puszkina, aby się wstrzymał w bezbożnej
czynności – jeździec, klnąc dziko, znów ruszył na kulę i oko. Klinga prysła – Puszkin atakował teraz kulę ułomkiem szabli. Wtedy zdarzyła się rzecz niesłychana. Wieśniacy, którzy wycofali się tymczasem za osłonę drzew pobliskiego lasu, ujrzeli, że Kozak i jego koń znikają. Sam Puszkin chyba nic nie zauważył, bo nadal jak szalony, klnąc, atakował obiekt. Bez skutku. Trwało to kilka minut. Potem człowiek i koń zniknęli – rozpłynęli się w powietrzu. Jakiś czas słychać było jeszcze wrzaski Puszkina, następnie zapadła grobowa cisza. Wieśniacy uciekali w straszliwej panice. Byli najmocniej przekonani, że osobliwa rzecz jest z piekła rodem i że właśnie tam diabeł porwał Puszkina. Przez następne dni nikt nie poważył się pójść na straszliwe miejsce. Nikt więc nie zauważył zniknięcia osobliwej kuli, która znad Donu oddaliła się w równie tajemniczy sposób, jak się tam pojawiła.
Ale Puszkin wcale nie poszedł do piekła. Po dwóch dniach pojawił się razem z koniem. Człowiek i zwierzę zataczali się jak pijani. Powoli dochodzili do siebie. Kozak nie pamiętał chyba, co się stało i gdzie był przez minione 48 godzin. Stopniowo przypominał sobie historię z kulą. Potem wściekł się do tego stopnia, że postanowił podpalić las i wykurzyć kulę dymem. Gdy jednak przybył na miejsce zdarzenia, obiektu jego gniewu już nie było."
W tym przypadku nie da się już zweryfikować prawdy, prawdę powiedziawszy nie spotkałem się z tym przypadkiem w innych książkach. Tajemnicze uprowadzenia miały miejsce w przeszłości, dzisiaj i nie wygląda na to, żeby kiedyś ustały, prawdopodobnie nie jesteśmy nawet w stanie obronić się albo zadziałać przeciw.

Tekst Arkadiusz Czaja 

Czytelników zainteresowanych tematyką, którą porusza w artykule Arkadiusz Czaja, odsyłam do mojej książki ‘’ Magiczna Rzeczywistość’’ , w jednym z podrozdziałów  ‘’Szczelina Czasu i Czarnoksiężnicy znad Morskiego Oka’’ opisuję zdarzenia, nie tylko współczesne, ale również związane z dawnym folklorem, w których występują dziwne zniknięcia osób i wiążące się z nimi niezrozumiałe zjawiska i postacie.

10 komentarzy:

  1. Ciekawy post!
    Bardzo interesujące historie z tymi zaginięciami. Podobne motywy znajdziemy w baśniach różnych narodów. Wszystkie takie baśnie, choć pochodzą z różnych stron świata - są do siebie podobne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że baśnie oraz folklor z wielu krajów często wspomina o zaginięciach, zniknięciach czy ''przejściach'' w inne ''światy'' osób, które przypadkiem znalazły się w niewłaściwym miejscu. Najbardziej dla mnie są szokujące niektóre przypadki zaginięć dzieci o których pisał Paulides ciężko mi sobie wyobrazić przez co przechodzili rodzice tych dzieci ...

      Usuń
  2. Czy książki Davida Paulidesa były tłumaczone na j. polski?

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda,że nie ma tłumaczenia, a może p. A.Czaja pociągnie ten bardzo ciekawy temat?

    PS.Na blogu p..D.Treli jest pański komentarz sygnalizujący osobliwą obserwację jakiegoś obiektu i zaskakującą reakcję psów w czasie jego przelotu . Będzie o tym artykuł?
    Pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na razie nie byłem na miejscu, ale mam sporo danych coś na pewno się pojawi pozdr

      Usuń
  4. Przypominam że jeszcze w "Gościach z Kosmosu?" Lucjan Znicz pisał o biologu z Rumunii, dr Aleksandru Swiftcie, który w 1964 widział lądujący NOL w kształcie dysku a gdy zbliżył się do tego miejsca i zaczął obmacywać je kijem, w pewnym momencie zauważył, że kij i jego ramię stały się niewidzialne, następnie został powalony jakąś siłą i stracił przytomność na parę minut. Lekarze, do których potem się udał stwierdzili "czasowe porażenie układu nerwowego". Najdziwniejszy wg mnie jest fakt, że w kraju Ceausescu pozwolono mu o tym pisać i kontynuować badania nad UFO!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dorzucam historię stosunkowo współczesną (z 1956 r) cytowaną przez P. Krassę i R. Heinbecka w książce "Biblioteka Liści Palmowych. 21 zagadkowych fenomenów". Otóż pewnego majowego dnia z położonej u podnóży Untersbergu posiadłości barona von Lex zniknął (wraz ze swoi wiernym psem) syn właściciela, 12letni Ingomar. Gdy wszczęto poszukiwania, po 2 godzinach chłopiec i zwierzak nieoczekiwanie wyszli z lasu. Okazało się że Ingomar nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu, za to opowiedział dziwną historię - mianowicie stwierdził, że podczas zabawy spotkał "krasnoludka" który powiódł go do tajemnego włazu na stokach góry, a następnie długim korytarzem do w jakiś sposób rozświetlonej jaskini, pełnej "przeźroczystych ludzi", po dłuższej chwili zaś "skrzat" doprowadził chłopca do wylotu podziemi a wejście zamknęło się nie pozostawiając śladu. Zdarzenie to autorzy połączyli z krążącymi legendami o "uśpionej" za pomocą magii w czeluściach Untersbergu armii średniowiecznego cesarza Karola Wielkiego (podobieństwo do legend istniejących po obu stronach Tatr jest oczywiście nieprzypadkowe).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super dziękuję, bardzo interesująca historia pozdrawiam

      Usuń
  6. Również dziękuję Panu i przepraszam gdyż zniekształciłem nazwisko drugiego autora tej książki (brzmi ono Habeck) a ponadto uzupełniam, że o swoim pobycie w "innym świecie" pod Untersbergiem zeznali też dwaj inni współcześni świadkowie, jednak zachowali dla siebie szczegóły owych przeżyć.

    OdpowiedzUsuń

Napisz komentarz: