poniedziałek, 5 maja 2025

Co ma wspólnego etnografia z wysoką dziwnością?

 

Z definicji wiemy, że etnografia zajmuje się badaniem i dokumentowaniem wszelkiej działalności związanej z kulturą człowieka na przestrzeni wieków, głównie dotyczącej tradycji ludowej. Wielu znanych  etnografów i folklorystów w osobach m.in.: Oskara Kolberga, Franciszka Kotuli, Leonarda Pełki i innych, których nie sposób tutaj wszystkich wymienić, pozostawiło nam w swoich pracach nieoceniony dorobek. W obecnych czasach nabiera on jeszcze większego znaczenia w obliczu zjawisk, scharakteryzowanych jako nieznane, a które są badane i analizowane przez współczesnych  badaczy, co nie boją się ostracyzmu ze strony sceptyków krytykujących wszystko wiążące się z domeną nieznanego.


Być może dla wielu etnografów popełniam profanację tematu, doszukując się w tego typu informacjach analogicznych zjawisk w postaci wysokiej dziwności, które były dokumentowane i pieczołowicie spisywane. Dzięki temu w legendach i podaniach ludowych znajdujemy opisy, które  prawdopodobne w niektórych przypadkach mogły odpowiadać za prawdziwe zdarzenia, choć niekiedy  zostały zniekształcone przez dodanie różnych wątków, które miały podkreślić magiczny wymiar zdarzenia.

Jak mówią - historia lubi się powtarzać. Dziś spotykamy się w gronie rodziny czy znajomych i rozprawiamy  o przeróżnych  tematach,  nie tylko tych związanych z polityką i wszechobecnym w ostatnim czasie Covid, ale także o nieznanym, goszczącym w naszych domach od wieków. Czy ktoś z nas nie słyszał w trakcie takich opowieści o czymś dziwnym, niezwykłym ? Zapewne niejeden raz. Kiedy spotykałem starszych ludzi, oni też opowiadali sobie zasłyszane niezwykłe historie lub takie, których sami byli świadkami. I tak przez wieki powstawały opowiadania o duchach, demonach czy innych potworach. Dziś jest tak samo, tylko zmienił się punkt odniesienia - nie mówimy o boginkach, utopcach, krasnalach, ale o kosmitach i ich kosmicznych pojazdach. Zmieniał się jedynie wygląd, ale reżyser pozostał ten sam. Nieżyjący etnograf i artysta z Podkarpacia Franciszek Frączak tak wspomina swoje magiczne opowieści, zasłyszane, kiedy  był małym chłopcem:

„Kiedyś jako chłopskie dziecko, w długie jesienno-zimowe wieczory, słuchałem opowieści starszych ludzi, wygłaszanych ściszonym głosem. Wówczas byłem pewny, że te tajemnicze stwory - bohaterowie opowieści - istnieją, krążą wokół domu i za nic w świecie nie wyszedłbym w nocy za próg.” W innym miejscu pisał: „Wiejscy ludzie posiadali niesamowitą łatwość uruchamiania wyobraźni. W falującej przy księżycu letniej mgle widzieli tańczące boginki wodne - wije, piorące w strumyku swoje chusty. Tętent konia nasuwał im obraz białego rumaka wynurzającego się z wody, który po okrążeniu topieliska powracał w nurty jeziora, aby w następną pełnię znów wynurzyć się i pogalopować[1].

Podobne opowieści słyszałem z ust starszych osób, mieszkających w moich okolicach, kiedy jeszcze na wsiach nie było prądu, a sąsiedzi spotykali się przy lampach naftowych, opowiadając sobie historie, które wpisują się w demonologię ludową. Może kiedyś informacje, które dotyczą aspektu związanego z ufologią, będą traktowane w podobnym folklorystycznym wymiarze, a osoby dokumentujące i rejestrujące zdarzenia z UFO i inne dziwności w pewnym stopniu  zbliżą się do dawnych folklorystów i etnografów, którzy - tak samo jak my, spisywali pieczołowicie niezwykłe zdarzenia zasłyszane od ludzi. 

W mojej poprzedniej książce pt. „Magiczna rzeczywistość” przytoczyłem  opowiadanie Kazimierza Władysława Wójcickiego (1807-1879),  o tzw. Niewidach, które miały zabrać chorą Kasię do niezwykłej chmury. Autor, opisując historię, podał charakterystyczne dla współczesnych nam czasów aspekty związane ze zjawiskiem UFO lub UFO abdukcjami. Chmura, w której ukazały się niebieskie wstęgi, a po nich miały spłynąć na ziemię trzy Niewidy, zabrać ze sobą Kasię i potem dostarczyć ją zdrową  do domu,  jest wręcz finalnym zapisem klasycznego bliskiego spotkania III stopnia, widzianym oczyma ludzi XIX w. Czy jest to moja nadinterpretacja? Każdy powinien przeczytać zapis Kazimierza Wójcickiego i zastanowić się, skąd mógł w XIX w. zaczerpnąć informacje o wymiarze czysto ufologicznym, które na dobre pojawiły się dopiero w latach 50-tych XX w. Kiedy pisałem niniejszą książkę, wpadła mi w ręce wyśmienita praca pt. „Legendy regionu łańcuckiego” etnografa i artysty Franciszka Frączka (1908-2006), który w bezpośrednich rozmowach z mieszkańcami tego regionu spisał historie, ocierające się nie tylko o dawny folklor i wierzenia, ale także o wysoką dziwność.  Próbkę  wybranych i nieznanych historii znajdziecie poniżej. Pierwsza pochodzi z miejscowości Żołynia- Zagrody (woj. podkarpacie):

„W 1974 r. opowiadał mi Józef Polit (lat 73) swoje przeżycie z młodości: „Na wiosnę, nocą przy księżycu, wyprawialiśmy się do pańskiego lasu po pręty na wyplatany płot. Wracamy koło jeziorka w lesie. Na środku jeziorka stała wysoka, biała postać - niby człowieka, obleczona jakby płachtą i trzymająca w ręku tyczkę. Porzuciłem nasze pręty i z przejęciem obserwowaliśmy ,co to może być, człowiek, czy nie człowiek? Odległość wynosiła około 10 metrów. W pewnej chwili usłyszeliśmy chlupot wody i zjawisko znikło. Uznaliśmy to za tajemniczą zjawę.”

 

Zjawa na jeziorze - źródło:  Franciszek Frączek „Legendy regionu łańcuckiego”

            „W Żołynia- Podkścielu jest pewna zagroda, gdzie od szeregu pokoleń mają miejsce tragiczne wydarzenia. Zaczęło się to około 1845 roku, kiedy mieszkało tam rodzeństwo: brat i siostra. Siostra ostro wzbraniała bratu ożenku, ponieważ nie cierpiała przyszłej bratowej. Rozwścieczony brat urżnął rzezakiem siostrze głowę, a sam się powiesił.  Opuszczony dom uważano za obciążony klątwą na zawsze, omijano go ze strachem. Głoszono przekonanie, że ktokolwiek w nim zamieszka, niczego się nie dorobi. Widziano w tym domu nieraz czarnego psa i dziwne zjawy. Pewnego razu (ok. 1900 r.) mieszkaniec Żołtyni-Kmiecie wiózł furmanką z Łańcuta dwie nauczycielki, mieszkające obok szkoły, w domu Leji. Nie mając gdzie nawrócić, skorzystał z ogrodu tego domostwa, bo tam już nie było płotu. Wjechawszy w ogród zauważył, że na kominie kołyszą się na żerdzi dwaj chłopcy, a w środku pali się gromnica”.

 


Rysunek wykonany w 1977 r. – źródło:  Franciszek Frączek „Legendy regionu łańcuckiego”

Jak podaje autor relacji w domu tym nowych mieszkańców prześladował pech i
w dziwnych okolicznościach umierali lub ginęli. Do bardzo ciekawej historii miało dojść około 1918 roku (?) w Brzózie Stadnickiej, w której mały chłopiec spostrzegł na drewnianym moście tajemniczą zjawę:

„W 1976 roku opowiadał Julian Dołęga (lat 70) z Brzózy Stadnickiej: „Kiedy byłem małym chłopcem, jeszcze dzieciuchem, wyprawiono mnie wieczorem, jesienią do sklepu. W drodze powrotnej, kiedy znalazłem się w pobliżu drewnianego mostka, usłyszałem głos płaczącego dziecka. Sadziłem, że to płacze malec z sąsiedniego domu. Zacząłem mu się głośno przedrzeźniać. Chłopiec ów płaczący szedł mi naprzeciw, a w odległości kilkudziesięciu metrów przestał płakać. Kiedy zbliżył się na odległość 3 m, stanął na środku drogi. I wówczas w ciemności zobaczyłem czarną postać prawie 2-metrowej wysokości. Od bardzo starego gospodarza we wsi słyszałem, że w tym miejscu ukazuje się duch w różnych postaciach. Inni mówili też, że gdy w widziadło uderzyć kamieniem, sypie się ono ogniem. Schyliłem się, znalazłem twardą grudę ziemi i z całej siły rzuciłem w postać. Buchnęło strumieniem ognia jak z sikawki strażackiej. Przestraszony przeżegnałem się, mówiąc:
„W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Tajemnicza postać unosiła się na wysokości około pół metra i popłynęła w bok na bagniska, między olszyny. Postać płynęła nad trzęsawiskiem bezszelestnie. Przestraszony pobiegłem do domu Wawrzka Marcińca, gdzie mieszkał chłopiec, którego płacz, jak mi się wydawało, słyszałem. W biegu wpadłem do rowu, a kiedy zerwałem się na równe nogi, zobaczyłem za bagnami duże, jasne ognisko. W domu Marcińca chłopiec spał. Gospodarze zauważyli mój przestrach, a ja krzyczałem: „Diabeł mnie napadł, odprowadźcie mnie do matki”. Domownicy wybiegli na zewnątrz, ale ogniska na bagnach już nie było. Po tym zdarzeniu strach towarzyszył mi prawie dwa miesiące”.

Tajemnicza, lewitująca postać w czerni, dziwne ognisko nad bagnami i ogromne przerażenie świadka jest typową historią, którą obecnie znamy z wielu spotkań z nieznanym, wywierającym traumę na niektórych obserwatorach. Chłopiec zdaje się opowiadać o realnej historii, której był wówczas świadkiem i ciężko tutaj mówić wyłącznie o legendzie. Franciszek  Frączek w swojej książce opisuje liczne spotkania  z  diabłami pod postacią czarnych panów oraz innymi zjawami, typowymi dla ludowego folkloru, w tym tzw. błędami, o których szeroko pisałem w książce pt. „Magiczna rzeczywistość”.


Tekst pochodzi z książki Arkadiusza Miazga  ,,Wysoka dziwność’’ wyd. Ridero 2023


Zwracam się do wszystkich Czytelników, którzy znają lub przeżyli własne doświadczenia  z tzw.  żywym folklorem lub znają relacje od swoich rodzin lub bliskich o nadsyłanie na mój adres meilowy za co z góry dziękuję.

arekmiazga@gmail.com



[1] Katarzyna Ignas, Topiec, błąd, lizibożek i dzidko. Relikty ludowych wierzeń z okolic Przeworska, 2018, wyd. Edytorial, s. 5-6.

2 komentarze:

  1. 73. Debata Ufologiczna Online: Folklor słowiański i demonologia ludowa: dawna forma UFO?

    W tym podkaście mówił Pan o człowieku który kupił jakąś przedwojenną książkę z opisami rytuałów,czy wiadomo konkretnie o jaką książkę chodzi?
    Ma Pan kontakt z tą osobą żeby dopytać chociaż o autora?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie wiem jaki to był tytuł, a osoba już nie żyje od 2 lat niestety, więc nie pomogę. Pozdrawiam.

      Usuń

Napisz komentarz: