Piotr Cielebiaś w niezwykle interesującym artykule dla Strefy Tajemnic w onet.pl opisuje arcyciekawe spotkania z dziwnymi demonicznymi istotami, jakie zostały zauważone na terenie Polski. Ten mroczny przegląd zdarzeń przypomina mi nieco opisy poruszone w moich artykułach ''Polska Magonia'' w których zawarłem historie, jakie można porównać do starych podań ludowych i folkloru, tak samo absurdalnych jak współczesne opisy ''Polskich potworów''.
Zajmowanie się zjawiskami niezwykłymi sprawia, że po pewnym czasie mało
co jest w stanie człowieka zaskoczyć. Każda relacja o latającym talerzu
przypomina poprzednią i naprawdę bardzo rzadko trafia się na coś, co
wywołuje gęsią skórkę. Ale czasami się to zdarza. Kilka miesięcy temu, późnym wieczorem, zadzwoniła
do mnie pewna młoda kobieta, opowiadając o zdarzeniu, którego świadkiem
był jej ojciec. Było to kilkanaście lat temu koło Poznania. Mężczyzna -
stateczny i porządny przedsiębiorca, wpadł do domu i wyprosił dzieci z
salonu, mówiąc, że musi porozmawiać z żoną. Te, zaniepokojone,
postanowiły podsłuchać, o co chodzi. Otóż drżącym głosem zrelacjonował on małżonce, że
rankiem, kiedy wyjeżdżał do pracy, zobaczył… "diabła" (inaczej nie umiał
tego opisać). Było to mniej więcej tak: mężczyzna pakował narzędzia do
samochodu, odwrócił się po następną skrzynkę, a następnie vis-à-vis
zobaczył coś, "co nie było człowiekiem, ani zwierzęciem" - twierdził.
Stał tak dziwnie sparaliżowany, aż istota odeszła.
Co to było? Tego dokładnie nie wie i chyba nie
chce, ciągle dbając, by historia nie wyszła poza krąg najbliższej
rodziny. Pocieszeniem dla niego może być to, że nie był jedynym
człowiekiem w Polsce, którego spotkało coś podobnego.
Potwory z lądu i morza
Jeśli słyszy się o polskich potworach, w umyśle
zaraz rodzą się wątpliwości. Owszem, dziwne istoty mogą występować
gdzieś w egzotycznych krajach, ewentualnie w Rosji lub USA, gdzie jest
mnóstwo dzikich przestrzeni i skąd raz na jakiś czas dochodzą wieści o
spotkaniach z "dzikimi ludźmi". Ale w Polsce?
Nasza ojczyzna jest zbyt gęsto zaludniona, by mógł
uchować się tu jakiś nieznany nauce stwór. Wzmianki o nich pojawiają się
co prawda w legendach i źródłach sprzed wieków, ale współcześnie o
polskim Potworze z Loch Ness nikt nie słyszał. Wyjątkiem jest Paskuda -
monstrum, które miało grasować w Zalewie Zegrzyńskim w ostatniej
dekadzie PRL-u, okazując się żartem dziennikarzy "Lata z Radiem".
Mało kto jednak wie, że polskie wybrzeże posiada
legendę o potworze zwanym "morskim biskupem". Wzmianki o nim pojawiają
się w źródłach z XVI w. m.in. u Konrada Gesnera - szwajcarskiego
polihistora. Zgodnie z jedną z opowieści "biskupa" odłowiono i
przewieziono przed oblicze króla polskiego i najwyższego kleru, a potem
wypuszczono na wolność.
W tym przypadku źródłem legendy mógł być gatunek
dużej ryby z rodziny rajokształtnych, których aparaty gębowe i nozdrza
rzeczywiście mogą przypominać twarz. Wiele innych legend o potworach
mogło powstać właśnie pod wpływem kontaktu z rzadko widywanymi
zwierzętami. Jednak Marek Sęk - autor pierwszego w polskim internecie
portalu poświęconego dziwnym stworzeniom mówi, że nie wszystko da się
łatwo wytłumaczyć.
- W Polsce dziwne stworzenia widuje się dość rzadko
- przyznaje charakterystycznym głosem pan Marek, który jest również
szefem Radia Paranormalium nadającego audycje o tajemnicach świata. -
Zwykle relacje te dotyczą błędnie identyfikowanych zwierząt. Istnieje
jednak sporo ciekawych przekazów historycznych. Warto wspomnieć choćby o
hominidach. Na dawnych Kresach Wschodnich, na terenie dzisiejszej
Białorusi, miał mieszkać odpowiednik słynnego Bigfoota. Większość
relacji o nim pochodzi z przełomu XIX i XX w. Według zachowanych opisów
małpolud miał mierzyć 2-2,4 m wzrostu i był pokryty ciemnym futrem, spod
którego wystawały tylko nos, oczy i usta.
Pomórnik i koledzy
Nim zrobiło się głośno o obserwacjach dużych
dzikich kotów, które zbiegłszy z prywatnych hodowli grasowały po kraju,
dopuszczając się napaści na zwierzęta (było tak m.in. w 2009 i 2013 r.),
uwagę mediów przyciągnęła seria ataków na zwierzęta gospodarskie w
okolicach Goleniowa (zachodniopomorskie). Pomimo sensacyjnej otoczki
problem był realny.
- Stworzenie, które miało pojawić się na obszarze
Pomorza Zachodniego na przełomie lat 2004-5 nazywano pomórnikiem - mówi
pan Marek. - Zwierzę zawsze przychodziło nocą i atakowało zwierzęta
gospodarskie, głównie króliki. Najwięcej ataków tajemniczego napastnika
miało miejsce na terenie wsi Świętoszewko i Czarnogłowy. Według mojej
wiedzy zabił on ok. 120 zwierząt, żadnego z nich nie zjadając.
Zaalarmowana policja i służby weterynaryjne wykluczyły jakiekolwiek
działanie człowieka lub dzikich psów. Istnieją też pewne, dość moim
zdaniem wątpliwe relacje dotyczące zaobserwowania pomórnika przez ludzi.
Świadkowie wspominali tylko o wielkich oczach koloru czerwonego lub
niebieskiego, a wzrost istoty szacowali na ok. 1,5 m.
Pan Marek wyjaśnia, że sposób działania drapieżnika
wykluczał psowate, choć po ucichnięciu afery pojawiło się wyjaśnienie,
że był to… rosomak - niewystępujący w Polsce ssak drapieżny znany z
tego, że jest wiecznie głodny. To właśnie na niego miały wskazywać
znalezione kępki sierści, choć jak dodaje pan Marek, nie opublikowano
wyniku ich oficjalnych analiz.
Włochate "coś"
Ze wschodniej części woj. świętokrzyskiego
otrzymałem jakiś czas temu relację o bliskim spotkaniu z dziwną
owłosioną istotą, czego świadkiem był pan K. Zdarzenie miało miejsce
kilka lat temu.
"Stałem się świadkiem ucieczki humanoidalnej
postaci - twierdził. - Było ze mną sześć osób. Dwie mocno to przeżyły,
ponieważ postać ta uciekła przed nami, będąc dosłownie metr od nas.
Dźwięki, jakie wydawała, podobne były do ludzkiego chrapania. Była to
postać cicha, dwunożna, o długim, ok. dziesięciocentymetrowym
owłosieniu, wzroście ok. 150 cm, z normalną ludzką budową, bez widocznej
twarzy. Pisząc ‘cicha’ mam na myśli postawę tej postaci, która chyba
nas się bała, nie szukała kontaktu, a wręcz go unikała…".
Czytając podobne doniesienia Arkadiusz Miazga -
znany ufolog, dodaje, że wielu badaczy, także starszej generacji, z
którymi miał okazję współpracować, posiadało w swoich archiwach
zgłoszenia o incydentach tak dziwnych, że wstrzymywali się z ich
publikacją, obawiając się, że nikt nie da im wiary. On sam również
otrzymał kilka podobnych relacji od ludzi, którzy nie mogli uwierzyć w
to, co zobaczyli.
Oto, co przekazał pewien mieszkaniec Podkarpacia:
"Zdarzyło się to najprawdopodobniej we wsi Komorów
lub Huta Komorowska, w maju bądź czerwcu 1991 r., niedaleko Nowej Dęby,
gdzie wtedy mieszkałem. Uczęszczałem do trzeciej klasy szkoły
podstawowej. To była wycieczka klasowa, dwudniowa. Mieszkaliśmy na
terenie należącym do straży pożarnej. Nocleg mieliśmy w murowanej dużej
remizie.
Na tym terenie było sporo drzew i krzaków. Pośrodku
była zadaszona ‘weranda’ rozmiarów szkolnej sali gimnastycznej oraz
studnia. Cały teren był ogrodzony. Pierwszego dnia rozpaliliśmy pod
okiem nauczycieli ognisko. W godzinach popołudniowych nadeszła jednak
mocna ulewa. Wszystkie dzieciaki, łącznie ze mną, schowały się do
murowanej remizy i z wielką niecierpliwością wyglądaliśmy, kiedy ulewa
przejdzie.
Gdy ta zmieniła się w lekko kapiący deszcz, ja i
dwóch kolegów pobiegliśmy sprawdzić za krawędź budynku, czy ognisko
całkiem nie zgasło. Gdy wybiegliśmy, ujrzeliśmy jakieś czarne zwierzę,
mocno owłosione, przygarbione, siedzące przy ognisku. Mieliśmy wrażenie,
że coś przy nim robi. Przebiegliśmy jeszcze ok. 10 metrów i wtedy to
coś, siedząc bokiem, odwróciło się w naszą stronę" - wspominał
mężczyzna.
Pan R. dodał, że przerazili się i wrzasnęli, w
wyniku czego nauczycielki i cała czereda zwrócili uwagę na to, co dzieje
się przy ognisku. Istota chwilę tam siedziała, po czym uciekła w stronę
drzew.
"Chcieliśmy za tym pobiec, ale strach był większy.
Bardzo dobrze pamiętam, że zwierzę miało dość duże czerwone oczy,
sylwetkę przygarbioną. Gdy siedziało przypominało niedużą małpę,
natomiast gdy uciekało zauważyliśmy, że było korpulentne. […] Pamiętam,
że dopytywaliśmy się nauczycielek, co to mogło być, ale nie były nam w
stanie odpowiedzieć" - dodał.
Jak podsumować podobne zdarzenia? W zasadzie
możliwości są dwie. Pierwsza, że były to dzikie egzotyczne zwierzęta
(np. małpy), które zbiegły z cyrków albo od prywatnych właścicieli.
Wydaje się niemożliwe, by ludzie ci mieli do czynienia ze stworzeniami
dziko żyjącymi, bo to implikuje istnienie ich populacji (a pomórniki ani
włochate dziwadła nie chadzają przecież stadami).
Druga możliwość jest taka (przy założeniu, że
świadkowie nie ulegli złudzeniu), że zdarzenia te miały charakter
paranormalny. Innymi słowy chodzi o to, że dziwne istoty to mieszkańcy
innych wymiarów lub emanacje ludzkiego umysłu - coś efemerycznego, choć
wyglądającego na realne, czego nauka nie jest w stanie jeszcze wyjaśnić.
Tego zdania był m.in. znany badacz zjawisk niezwykłych i autor
bestsellerów, John Keel, który podążał tropem wielu potworów…
Źródło: http://strefatajemnic.onet.pl/extra/polskie-potwory/wnvl2
Wszystkich Czytelników zachęcam do nadsyłania podobnych zdarzeń, jakich byliście Wy lub znajomi świadkami. Zapewniam dyskrecję i anonimowość. arekmiazga@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz komentarz: