Uczucie nagłego, niepohamowanego lęku znane jest większości ludziom, jednak uczucie ekstremalnego lęku bez właściwego powodu jest zjawiskiem mniej spotykanym. Jak wiadomo, światło widzialne, to tylko część promieniowania elektromagnetycznego, na którą reaguje siatkówka oka. Dla człowieka promieniowanie to zawiera się w przybliżeniu w zakresie długości fal 380–750 nm, dla zwierząt zakres ten bywa nieco odmienny (lecz o zbliżonych wartościach). Można się pokusić o hipotezę, że na naszej planecie mogą na przykład występować organizmy, które niekoniecznie widzimy, często mamy do czynienia z relacjami, że pies lub kot coś widzi, co napawa go strachem, my jednak tego czegoś nie jesteśmy w stanie zobaczyć.
W jakiś sposób
niekiedy można to "wyczuć", właśnie przez taki ekstremalny strach,
który pojawia się bez powodu. Profesor filozofii na Uniwersytecie Kolorado w
Boulder, Carol Cleland, a także Shelly D. Copley są autorami założenia:
"shadow biosphere". Hipoteza ta zakłada istnienie form życia na
Ziemi, które nie opierają się na kwasie deoksyrybonukleinowym / DNA. Takie
formy życia mogą żyć wśród nas wcale nie zauważone, mogą także odwiedzać nas z
równoległych czasoprzestrzeni bez skutków ubocznych, które mogłyby oddziaływać
na człowieka. Chociaż jak na razie nie ma żadnych dowodów na istnienie takich
bytów, to jednak z literatury i opowiadań znamy masy przypadków, kiedy to
świadek widział coś, co było jakby zmaterializowane częściowo albo wcale, ale
pomimo tego odczuwana była obecność.
Wojciech Grzelak, polski podróżnik
wspomina w swojej książce "Szamani, mumie , ałmysy" o swojej
przygodzie: " Zbliżało się południe, upał jakby zelżał, ale zrobiło się
duszno jak przed burzą. Słońce wisiało na niebie blade, bezsilne: jego
promienie grzęzły i rozpraszały się w delikatnej mgiełce, która nagle zasnuła
świat. Rozejrzałem się wokół i z wrażenia zatrzymałem samochód. Na pierwszy
rzut oka w tym, co mnie otaczało, nie było nic nadzwyczajnego: ot pełnokrwista
roślinność, poszycie wyrosłe nad podziw, gęste krzewy. Coś zakipiało w chaszczach,
wiatr podniósł listki olch: ich spodnie strony zamigotały jak ławica rybek. Coś
złego było w tej barwie, coś nieziemskiego. Syczały złowrogo zarośla, wprost
fizycznie odczułem olbrzymie napięcie, jakim wszystko wokół emanowało. Nie
znałem tego przyczyny ani rodzaju, lecz przejęło mnie całego; lodowata łapa
niepojętego lęku sięgała ku memu sercu. Zaznałem potwornego przerażenia,
zarazem jakąś cząstką umysłu próbowałem tłumaczyć sobie, że przecież nie ma się
czego bać, że to tylko wiatr porusza gałęziami drzew i łodygami ziół. Lecz poza
racjonalny strach wprost mnie sparaliżował i nie wiem czym by się to wszystko
skończyło, gdyby naraz nie rozległ się okropny krzyk. Czegoś podobnego dotąd
jeszcze nie słyszałem: to wrzeszczał Barsik. Nie, nie miauczał: słyszałem koty
marcujące, pijane walerianą, oraz drące się między sobą, lecz nie
przypuszczałem, że są zdolne wydawać takie dźwięki. W tym wrzasku było coś
potwornego, nieprzytomny lęk i straszliwa skarga, spowodowana męką ponad
wszelkie wyobrażenie: kot darł się tak, jakby go żywcem obdzierano ze skóry.
Miotał się po klatce, gryzł jej druciane pręty. Nie sposób było patrzeć
obojętnie na cierpienie zwierzęcia: zapominając na chwilę o niepokoju, który
sam odczuwałem, machinalnie wypuściłem Barsika z więzienia. Natychmiast
poczułem przeszywający ból na prawej skroni — oszalałe zwierzę przejechało mi
po twarzy pazurami, tylko cudem nie zahaczając o oko. Oswobodzenie kota dało
tylko tyle, że teraz wariował we wnętrzu auta , skacząc po siedzeniach i
rozbijając się o szyby. Gdybym miał w tym momencie otwarte drzwi lub okno,
zapewne moim ostatnim wspomnieniem o Barsiku byłby obraz szarej kuli znikającej
szybkością strzały w zaroślach. Wreszcie dotarło do mnie, co należy zrobić:
ruszyłem do przodu i pojechałem tak szybko, jak tylko w tych warunkach się
dało. Przerażające zachowanie kota sprawiło, że przestałem zwracać uwagę na
dziwne uczucie, które próbowało mną owładnąć, ale myślałem tylko o tym, aby jak
najszybciej się oddalić od tego miejsca. Wiedziałem intuicyjnie, iż to jedyny
ratunek. Kierowałem prawą ręką, lewą dłonią osłaniając się przed kolejnymi
atakami oszalałego kota, który drapał wokół wszystko, co tylko się dało.
Ujechałem kilometr lub dwa i Barsik zaczął się uspokajać, jakiś czas później
siedział już spokojnie w klatce (sam do niej wrócił) i wylizywał sobie futerko.
Później długo rozważałem, co też właściwie się stało w pustkowiu Sałairu?.
Uległem zwodniczej grze podrażnionych nerwów? Nie widziałem przecież nic
konkretnego, co uzasadniałoby tak wysoki stopień lęku, jaki mnie wówczas
ogarnął."
Przygoda Grzelaka nie jest żadnym
wyjątkiem, w południowej Bawarii miało miejsce coś podobnego.
Brytyjski arystokrata John Buchan
był na początku XX wieku gubernatorem Kanady i równocześnie znanym pisarzem.
Latem 1910 roku Buchan bawił w Garmisch Partenkirchen, skąd wyruszył pewnego
wczesnego ranka na wspinaczkę wysokogórską. Jego celem był szczyt Alpspitze. Z
towarzyszącym mu młodym leśniczym o imieniu Sebastian dotarł na szczyt już o
dziewiątej rano. Potem kiedy zjedli śniadanie w gospodzie u podnóża góry,
ruszyli w drogę powrotną. Do przejścia mieli około 10 km. Było bezchmurne i
słoneczne przedpołudnie, zapowiadał się upalny dzień. Droga prowadziła przez
cieniste zagajniki i lasy obok kwitnących łąk. Buchan spostrzegł naraz, że
twarz jego towarzysza zbielała jak kreda, zimny pot wystąpił na czoło, a
spojrzenie było ilustracją powiedzenia "postawić oczy w słup".
Leśniczy wyglądał tak, jakby się czegoś śmiertelnie przeraził. Nie odważył się
rozejrzeć w prawo albo w lewo i w końcu puścił się biegiem przed siebie.
Również Anglik popędził jak ścigany przez furie. Jego też wziął w kleszcze
nieokreślony lęk. Obaj biegli na łeb, na szyję niczym szaleńcy. Przebijali się
przez gąszcze, gnali przez polany, zderzali się ze sobą, wpadali na drzewa. Ta
szaleńcza ucieczka odbywała się w upiornej ciszy. Zziajani i spoceni wpadli bez
tchu na główny trakt prowadzący do Partenkirchen, przez resztę drogi nie
zamienili ze sobą ani słowa.
Szkockie wzgórza stały się tłem
niesamowitego przeżycia, które wprawiło w bezgraniczne przerażenie pisarkę Joan
Grant. W sierpniu 1928 roku zatrzymała się wraz z mężem w chatce myśliwskiej w
pobliżu Grantown-on-Spey. Któregoś dnia małżonkowie ruszyli do Rothiemurchus,
skąd zamierzali pomaszerować wokół Cairngorm Mountains, mierzącego ponad 1300
metrów szczytu górskiego w centralnej wyżynie kraju. Dzień jednak był zbyt
upalne i poprzestali na relaksującym spacerze. Nic nie wskazywało na to, że coś
jest nie w porządku. Ani śladu zagrożenia. A jednak Joan Grant poczuła nagle,
że zwariuje albo umrze ze strachu. To był horror. Zupełnie niespodziewanie i
bez przyczyny zrobiła w tył zwrot i pobiegła w kierunku, z którego przyszli.
Zdumiony mąż podążył za nią, ale ona tylko wyszeptała, żeby przyspieszył biegu.
W swojej autobiografii wspomina to zdarzenie:
"Coś niezwykle złego,
złośliwego, na czterech nogach, a jednak w nieprzyzwoity sposób ludzkiego,
niewidzialnego, a jednak dostatecznie realnego, żebym mogła słyszeć tętent jego
kopyt, ścigało mnie i próbowało dogonić. Gdyby mnie dopadło, byłabym niechybnie
zgubiona, wiem to na pewno, ponieważ moje przerażenie sparaliżowało mnie do
tego stopnia, że nie mogłabym się bronić. Pędziłam na oślep jeszcze prawie
kilometr, aż przedarłam się przez jakąś niewidzialną barierę, za którą czułam
się już bezpieczna." Po kilku latach powróciła w tą okolicę. Dowiedziała
się wtedy od miejscowego lekarza, że niedawno znaleziono tutaj dwóch martwych
wędrowców — dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wpadła wtedy w panikę. Obaj mężczyźni
nie mieli nawet 30 lat, pogoda była piękna, żadnych burz z piorunami. Lekarz
przeprowadził sekcję zwłok i doszedł do wniosku, że nigdy wcześniej nie widział
zdrowszych ciał. Wszystkie narządy wyglądały na zdrowe i sprawne. Z jednym
wyjątkiem — ich serca po prostu stanęły. Jako przyczynę zgonu wpisał: "
osłabienie pracy serca", jego podejrzenie było takie, że obaj młodzi
ludzie umarli z powodu panicznego lęku, nawet ich pozycja, w jakiej ich
znaleziono, wskazywała na szybki bieg.
Pewien syberyjski myśliwy
zapytany o miejsca tego rodzaju powiedział: " Wiesz, są takie miejsca. Są
miejsca, gdzie lepiej nie przebywać w pewnych momentach. Są w wielu częściach
Ziemi, ale na Ałtaju potrafią szczególnie dać się w znaki. W tych punktach
przecinają się podobno linie różnych ziemskich a może nawet kosmicznych sił...
Lub jeśli wolisz, zmagają się tam ze sobą niewidzialne dla człowieka moce,
duchy natury, przedstawiane czasami przez ludzi w postaci sylenów czy rusałek.
Można je wyczuć, ale nie zobaczyć. Nie wszystkie są dobre."
Jak się okazuje także w domach,
mieszkaniach dochodzi do takich anomalii. Wiele takich przypadków dostarcza
dzisiaj internet, gdzie ludzie sądzą, że odczuli wystąpienie nieprzyjaznej
formy czegoś, co wywołało u nich niepohamowany strach bez najmniejszego powodu.
Niekiedy mamy do czynienia z przypadkami, kiedy to człowiek nie odczuwa stanu
lęku, za to kot lub pies zachowuje się dziwacznie, warcząc i gapiąc się w jedno
miejsce, gdzie pozornie nic nie ma.Może być i tak, że owa forma bytu jest zmaterializowana,
lecz jakby nie do końca, lecz tak naprawdę skąd możemy wiedzieć co znaczy
"do końca" gdy nadal nie jesteśmy w stanie pojąć, czym to jest i jak
to ostatecznie wygląda. Ufolodzy nieraz mają do czynienia z przypadkami, gdzie
nie wiadomo co tu jest grane, istoty przypominające worki na ziemniaki, lub
czerwone oczy zawieszone w powietrzu bez reszty, to tylko przykłady z wielu.
Także Grzelak miał spotkanie
z.... nie wiadomo czym:.
" Zbliżałem się do mostu na rzece Czui-
widziałem już w oddali światła Ortołyka, koło mostu spostrzegłem jakąś
sylwetkę, czarny kontur ledwie majaczący w gęstniejących ciemnościach.
Sądziłem, że to ktoś miejscowy prosi o podwiezienie, więc zwolniłem i
przystanąłem tuż obok. Zatrzymałem auto tak, że oddzielony byłem od nieznajomego
siedzeniem pasażera. W świetle reflektorów rozpoznałem wiek i płeć. Była to
starsza kobieta. Zauważyłem, że ma na sobie strój ludowy, czerwony czegedek
oraz typową wysoką czapkę z łapek lisa lub żbika. Twarzy, nie mogłem dostrzec.
Wiozłem wtedy przygodnego pasażera, czterdziestoletniego pasterza. Kiedy
odwróciłem głowę, najpierw spojrzałem na niego, facet zemdlał. Padł twarzą na
pulpit deski rozdzielczej, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Trochę
zbaraniałem. Trwało moment, zanim przeniosłem spojrzenie na kobietę. W jej
twarzy dominowała czarna plama: bardzo szeroko rozwarte, całkowicie bezzębne
usta. Poruszały się lekko; pomyślałem wtedy, że przypominają przyssawkę
wielkiej pijawki, szykującej się, aby dopaść zdobyczy. Zobaczyłem też jej oczy
o czerwonych źrenicach, szalone, na pół przysłonięte futrem lamującym czapę...
Zbliżała się do auta; jej dłoń czarna jak spalony pień drzewa, sięgała klamki
auta. -Jedź!- usłyszałem ochrypły głos beltirczyka, aż pulsujący zwierzęcym
strachem. Pasterz trochę przyszedł do siebie, ale dalej sprawiał wrażenie
półprzytomnego, machinalnie przycisnąłem pedał gazu. Chwilę potem obejrzałem
się, ale droga za mną była już pusta. -Co to było?- zapytałem. Mój towarzysz
jednak cały dygotał i wciskał głowę w ramiona bełkocząc coś niewyraźnie. Ale
jechaliśmy już ulicami Ortołyka i widok ludzkich siedzib orzeźwił go z wolna.
Poprosił, żebym zatrzymał auto. -To kyrmys- wyszeptał na odchodnym. Więc on też
widział coś, co sprawiło go o chwilową utratę przytomności, a potem przejęło
nieopisanym lękiem".
W Indiach ma się znajdować
"dolina śmierci siedmiu mężczyzn", historia opisana w książce “The
Lost Cities of China, Central Asia and India” opisuje tajemniczą śmierć kilku
ludzi. Jest to opowieść dość popularna na angielskojęzycznych forach. Co
ciekawe mamy tutaj świadków, którzy mogli obserwować innych członków wyprawy,
gdy ci zginęli w bardzo dziwny sposób. Pierwsza ekspedycja skończyła się
śmiercią dwóch brytyjskich naukowców. Towarzysze zeznali, że gdy tamci zeszli
do wąwozu, zaczęli wykonywać bardzo dziwne chaotyczne ruchy, aż martwi padli na
ziemię. W roku 1911 następna ekspedycja odwiedziła to miejsce, pięciu ludzi
zginęło. Dwoje którzy przeżyli, znajdowali się w innym miejscu, widzieli jak
ich towarzysze zaczynają się kręcić w kółko jakby miał to być dziwny taniec.
Robili to tak długo, aż wylądowali na ziemi, nikt z nich nie przeżył. Dokładnie
sto lat temu, grupa myśliwych znów odwiedziła to miejsce, znaleźli 17
szkieletów, i ta wyprawa zapłaciła wysoką cenę — kilku z nich zbliżyło się do
skalnej przepaści i po prostu skoczyło w dół.....
Czytelnikom znany jest na pewno
przypadek przełęczy Diatłowa
(https://infra.org.pl/historia-/zagadki-dziejow/501-tajemnica-przeczy-diatowa
), gdzie kilku śmiałków straciło życie z bliżej nieznanego powodu. Pisząc ten
artykuł zastanawiam się, czy przypadkiem nie ma tam także takiego miejsca,
gdzie strach umie dopaść ludzi w najbardziej perfidny sposób. Bardzo często
zastanawiałem się nad tym: co spowodowało to, że nie chcieli wrócić do namiotu?.
Uczestnicy ekspedycji nocą opuścili namiot w widocznym pośpiechu, bez
kompletnych ubrań, nawet niektórzy bez butów. Gdy tymczasem temperatura na
zewnątrz była dobrze poniżej zera, do tego wszędzie głęboki śnieg. Najpierw
jeszcze w namiocie wycięto dziury od środka, prawdopodobnie by obserwować
okolicę. Rosjanie byli rozdzieleni, jedni próbowali zrobić ognisko, które
jednak po chwili wygaszono Śledząc poczynania jakiejkolwiek grupy, zawsze
nasuwa się to samo pytanie: "kto lub co tam się znajdowało?" Dlaczego
nikt z nich nie odważył się wrócić do namiotu. Tam były buty, kurtki, rękawice,
wszystko, co jest potrzebne, żeby przeżyć na mrozie. A jednak wszystkie ciała
znaleziono w pewnej odległości do namiotu. Gdy ekipa ratunkowa przybyła na
miejsce, ich oczom ukazał się widok porzuconego w popłochu namiotu. Co dziwne,
w śniegu nie odnaleziono innych śladów oprócz uczestników ekspedycji. Myślę, że
można zaryzykować teorię, że Diatłow i jego kompani zostali zaatakowani przez
jakąś niecielesną moc, która wystraszyła ich tak bardzo, że najpierw w popłochu
opuścili schronienie, a później obawiali się tam wrócić.
Trudno cokolwiek powiedzieć co
lub kto za tym stoi, szamanizm zna byty, które mogłyby być odpowiedzialne,
parapsycholodzy też umieją wykazać bezcielesne istoty, które upodobały sobie
straszyć ludzi. Niektórzy badacze, którzy zajmują się starymi legendami i
opowieściami minionych wieków, mają nawet nazwy winnych, według nich byty te
potrzebują negatywnych emocji strachu ludzi lub zwierząt do naładowania siebie
samych. Nie sądzę, byśmy tak szybko rozwiązali zagadkę, moim zdaniem to coś
będzie nadal grało swoją grę, jedynie dopasowując metody do nowych epok.
Tekst Arkadiusz Czaja (c)
________________________________________________________________________
Do powyższego artykułu mogę dodać
swoją historię, która przydarzyła mi się w sierpniu 2017 roku, kiedy byłem na
nocnych zdjęciach w okolicach Zakładów Magnezytowych. Byłem wtedy na ogromnym ściernisku noc była
upalna, w pewnej chwili stwierdziłem, że otoczenie zrobiło się dziwne, poczułem strach i usłyszałem jakby coś wokoło mnie chodziło po ściernisku. Latarką poświeciłem ale niczego wokoło nie było. Po chwili znów
wyraźnie usłyszałem jakby kroki czegoś idącego po ściernisku i znów latarka
niczego nie pokazała. Słyszałem to ‘’coś’’ wyraźnie blisko mnie mimo, że
niczego nie widziałem świecąc latarką. Ogarnął mnie wówczas paraliżujący
strach, na tyle, że złapałem aparat ze
statywem i jak najszybciej uciekałem z tego miejsca. W 2013 roku kiedy rozkładałem
się na nocne zdjęcia, zdarzyło się coś przedziwnego. Zapadał zmrok zachodnia
strona nieba była jeszcze dość jasna, nagle wyraźnie nade mną usłyszałem dźwięk
jakby łopotu ogromnego żaglu ( jak ktoś płynął statkiem wie jaki to dźwięk)
spojrzałem w górę nic nie było. Strach dosłownie mnie sparaliżował, ponieważ to coś wyraźnie
było tuż nad mną. Chciałem jak najszybciej uciec z tego miejsca, ale opanowałem
strach i pozostałem w tym miejscu robiąc zdjęcia nocnego nieba w celu
rejestracji zjawisk UFO/UAP, które w tej okolicy niejednokrotnie udawało się rejestrować
na zdjęciu.
Przeżyłam coś podobnego trzykrotnie. Za każdym razem bardzo wyraźnie czułam moment przekraczania tej bariery, za którą było bezpieczniej. Samo doświadczenie jest przerażające i naprawdę, nie chciałabym tego więcej powtórzyć. Wciąż w pamięci mam tę niesamowitą ciszę, jakby nagle ktoś zamknął mnie w jakiejś bańce, która pulsuje i zaciska się wokół głowy. Serce łomocze i człowiek chce jak najszybciej wrócić skąd przyszedł. Zauważyłam, że w takich chwilach kompletnie nie czuję upływu czasu, jakby świat stanął w miejscu. Lęk i kompletne odrealnienie sprawiają, że czuję się tak, jakby nie było nic na świecie poza tym dziwnym miejscem, z którego tak bardzo chcę się wyrwać. Kiedy przekroczę ów barierę, nagle wraca wszystko do normy.
OdpowiedzUsuńA gdzie miało to miejsce i w jakich okolicznościach las itp...
UsuńNa Starym Jaworniku w Górach Świętokrzyskich, w drodze na Święty Krzyż w Nowej Słupi oraz w Kampinosie, gdzieś w środku lasu, gdzie trafiłam na dziwne miejsce, w którym nie było typowej ściółki, a rosła bardzo zielona soczysta trawa i same brzozy. Teren w tym miejscu był nieco obniżony. To tam poczułam się tak, jakby ktoś mnie zamknął w dźwiękoszczelnej bańce. Odczucie surrealistyczne- jasnozielona trawa pod nogami, białe pnie brzóz na tle błękitnego nieba i pulsująca cisza. Byłam w lesie z trzema innymi osobami, które cały czas rozmawiały, a w tamtej chwili, nie dość, że straciłam ich z pola widzenia, to nie słyszałam ani głosów, ani dźwięku poruszania się po lesie (trzaskające gałązki pod nogami itd). Pamiętam, że kiedy wchodziłam w tę dziwną strefę, to było dosłownie kilka kroków w głąb. Ale kiedy chciałam się wycofać, to jakbym szłam o ileś razy dłużej. Szłam, szłam, nogi zapadały mi się w dość miękkiej glebie, mijałam kolejne brzozy, i nie mogłam dojść do tego typowego obszaru lasu, gdzie jest już normalna ściółka i drzewa iglaste. Jakbym się kręciła w kółko. Kiedy w końcu wróciłam do moich towarzyszy, byłam zła, że nikt mnie nie szukał, ani nie odpowiadał na wołanie. Oczywiście, ani mnie nie słyszeli, ani nie uważali, aby jakoś specjalnie długo mnie nie było. Tylko dla mnie to było odczucie, jakbym znikła na przynajmniej 10-15min.
UsuńLunarh o podobnych przypadkach jak Twój pisałem w mojej książce '' Magiczna rzeczywistość'', piszesz o zielonej trawie tego roku także byłem w takim miejscu, gdzie działy sie dziwne rzeczy i co ciekawe pies, który był z nami unikał tej zielonej soczystej trawy pomiary EM w tym miejscu były zdecydowanie zawyżone. To paskudne uczycie, które przeżyłaś niegdyś nazywano to błędem w Polskim folklorze. Pozdrawiam
UsuńMoj śp. tato często chodził wieczorami czy nocą i w zasadzie mało czego się bał ale bywały takie dni -raz,dwa razy do roku ,że otwarcie mowił ,że dziś nie idzie bo ,,ma lęk". Za nic na świecie też nie poszedł po zmroku na łąkę nad rzekę.Było to irracjonalne bo łąka mała- kilka olszyn ,rzeczka ,do domu blisko ... .Jeśli chodzi o zwierzęta i ich zachowanie to miałam tak w 2000 r .Mieszkałam wtedy w Warszawie -na Bielanach ,na ul. Wrzeciono 54.Klatki nie miały zsypow i śmieci wynosiło się do śmietnika na zewnątrz . Było lato ,słonecznie ,ciepło ,cicho . Wyszłam wynieść śmieci razem z moim psem ,ktory biegał gdzieś wokoł .Kiedy szłam z workiem chodnikiem ,mniej więcej w połowie drogi do śmietnika,za rogiem budynku ,moj pies wielkimi susami wbiegł na chodnik przede mnie, kategorycznie zagradzając mi drogę i zaczął agresywnie ,ostro warczeć spoglądając w kierunku śmietnika . Nie było tam nikogo. Stałam i niczego nie widziałam co mogłoby spowodować taką reakcję psa ,ktory ten jeden jedyny raz nie pozwolił mi zrobić kroku do przodu bo nigdy więcej się tak nie zachował i pomimo ,że był dzień to spanikowałam i wrociłam do domu z workiem.Dodam tylko ,że pies moj nie bał się nawet sylwestrowej strzelaniny.W budynku tym było też ,,pechowe" mieszkanie -najpierw mieszkał w nim 2 młodych ludzi .Mieli się pobrac -zginęli w wypadku samochodowym .potem zamieszkało tam starsze małżeństwo -znaleziono ją utopioną w wannie .potem zamieszkał tam pan ,ktory się powiesił w tym mieszkaniu i wtedy uznałam ,że dość i się stamtąd wyprowadziłam .potem zamieszkałam na Gubinowskiej i tam też było takie mieszkanie (jest) ,w ktorym nikt długo nie mieszkał pozdrawiam. aniger
OdpowiedzUsuńDziękuję za opis historii, bardzo interesujące zwierzęta potrafią wyczuć coś, spoza naszej rzeczywistości pozd
UsuńPanie Arku , gdzie mozna zakupić Pana książki? Chodzi mi o Magiczną Rzeczywistosc. Od lat interesuje mnie folklor, mam tez spisanych mnostwo relacji z ust mojej babci że zdarzeń, które działy się przed wojną . Po wojnie też była świadkiem jednego wydarzenia, natomiast zawsze ją dziwilo to, że zaraz po wojnie tych dziwnych przypadków było dużo mniej. Jak Pan myśli czym to mogło być spowodowane? Bardzo bym prosiła o info na temat książki , bo usilnie próbuje ją zakupic .pozdrawiam
UsuńPanie Marku gdzie mogę zakupić Pana książki? Interesuje mnie temat folkloru polskiego. Mam spisanych wiele zdarzeń opowiedzianych przez moją babcię i mamę. Zastanawia mnie fakt , zresztą moją Ś.P. babcię również to zastanawiał i mianowicie większość dziwnych zdarzeń miała miejsce przed wojną, po wojnie tych "dziwow" było znacznie mniej. Czy Pan ma jakieś przemyślenia na ten temat?
OdpowiedzUsuńW sprawie książki na meila Pani napisałem. Odnośnie dawnych zdarzeń związanych z folklorem przypomina mi to nieco dzisiejszy fenomen UFO, które też sie zmienia niegdyś były to głownie spodki, dziś całkowicie niemal zanikły, to samo z dawnymi fairies i innymi tego typu historiami, zdaje się że to wszytko funkcjonuje w naszej podświadomości w zależności od czasów w których żyjemy ta siła stosuje właśnie różne przebrania względem ludzi, ich wierzeń i przekonań.
UsuńWitam Panie Arku,
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu nabyłem Pana książkę UFO na podkarpaciu. Planuje Pan coś jeszcze wydać w najbliższym czasie? Jakby co to podsyłam adres do swojego bloga a tam newsy nie z tej ziemi:)
https://bzymbzymk.wordpress.com
Np. Davidicke.pl od razu daje bana za umieszczanie linka do niej. Podobnie 99% stron ufologicznych jak Alienhub itd..Generalnie większość treści zamieszczanych przez innych niż autorzy książek/badacze to zwykłe śmieci a już szczegolnie te zamieszczane na davidicke.pl czy audycje np. Teoeria Chaosu...
Nie planuję jak na razie nic wydawać, ale zapraszam do zakupu mojej książki Magiczna rzeczywistość.
UsuńWitam Panie Arkadiuszu. Kontaktowałem się z Panem mailowo ok. 2 miesiące temu w sprawie mojej obserwacji obiektu. Otrzymałem od pana kontakt mailowy do Pana kolegi z okolic Wrocławia. Ktoś włamał się na moją skrzynkę e-mail i wszystkie maile do Pana i do Pana kolegi "wyparowały" w niewyjaśnionych okolicznościach. Będę wdzięczny za ponowny kontakt.
OdpowiedzUsuńProszę napisać na arekmiazga@gmail.com bo Pana wiadomości też skasowałem.
OdpowiedzUsuńHejka.
OdpowiedzUsuńZnam tutaj w Lesie Bawarskim podobne miejsce o którym pisze Lunarh . Drzewa nie chcą tu rosnąć, tylko trawa i grząsko. A że to w lesie to trochę dziwne że takie miejsce bez drzew, nazywają je miejscem czarownic. Teren jest także trochę obniżony i zbiera się woda zależnie, raz trochę raz kilka cm., to ma być powodem że drzewa giną. Już nieraz miałem się tam wybrać. Z takim uczuciem ogłupienia to też dziwna sprawa, ale to może innym razem. Arku, błęda tutaj znają tak samo dobrze :) , irrwurz go nazywają, wieeele opowieści, chyba w jakimś art. było już o nim.
Jak kiedys odwiedzisz Arku to miejsce napisz swoją relację na blogu pozdro ;)
UsuńZrobię fotki, dam znać :)
Usuń