sobota, 28 września 2019

Niewidzialna moc Arkadiusz Czaja


Uczucie nagłego, niepohamowanego lęku znane jest większości ludziom, jednak uczucie ekstremalnego lęku bez właściwego powodu jest zjawiskiem mniej spotykanym. Jak wiadomo, światło widzialne, to tylko część promieniowania elektromagnetycznego, na którą reaguje siatkówka oka. Dla człowieka promieniowanie to zawiera się w przybliżeniu w zakresie długości fal 380–750 nm, dla zwierząt zakres ten bywa nieco odmienny (lecz o zbliżonych wartościach). Można się pokusić o hipotezę, że na naszej planecie mogą na przykład występować organizmy, które niekoniecznie widzimy, często mamy do czynienia z relacjami, że pies lub kot coś widzi, co napawa go strachem, my jednak tego czegoś nie jesteśmy w stanie zobaczyć. 



       W jakiś sposób niekiedy można to "wyczuć", właśnie przez taki ekstremalny strach, który pojawia się bez powodu. Profesor filozofii na Uniwersytecie Kolorado w Boulder, Carol Cleland, a także Shelly D. Copley są autorami założenia: "shadow biosphere". Hipoteza ta zakłada istnienie form życia na Ziemi, które nie opierają się na kwasie deoksyrybonukleinowym / DNA. Takie formy życia mogą żyć wśród nas wcale nie zauważone, mogą także odwiedzać nas z równoległych czasoprzestrzeni bez skutków ubocznych, które mogłyby oddziaływać na człowieka. Chociaż jak na razie nie ma żadnych dowodów na istnienie takich bytów, to jednak z literatury i opowiadań znamy masy przypadków, kiedy to świadek widział coś, co było jakby zmaterializowane częściowo albo wcale, ale pomimo tego odczuwana była obecność.

Wojciech Grzelak, polski podróżnik wspomina w swojej książce "Szamani, mumie , ałmysy" o swojej przygodzie: " Zbliżało się południe, upał jakby zelżał, ale zrobiło się duszno jak przed burzą. Słońce wisiało na niebie blade, bezsilne: jego promienie grzęzły i rozpraszały się w delikatnej mgiełce, która nagle zasnuła świat. Rozejrzałem się wokół i z wrażenia zatrzymałem samochód. Na pierwszy rzut oka w tym, co mnie otaczało, nie było nic nadzwyczajnego: ot pełnokrwista roślinność, poszycie wyrosłe nad podziw, gęste krzewy. Coś zakipiało w chaszczach, wiatr podniósł listki olch: ich spodnie strony zamigotały jak ławica rybek. Coś złego było w tej barwie, coś nieziemskiego. Syczały złowrogo zarośla, wprost fizycznie odczułem olbrzymie napięcie, jakim wszystko wokół emanowało. Nie znałem tego przyczyny ani rodzaju, lecz przejęło mnie całego; lodowata łapa niepojętego lęku sięgała ku memu sercu. Zaznałem potwornego przerażenia, zarazem jakąś cząstką umysłu próbowałem tłumaczyć sobie, że przecież nie ma się czego bać, że to tylko wiatr porusza gałęziami drzew i łodygami ziół. Lecz poza racjonalny strach wprost mnie sparaliżował i nie wiem czym by się to wszystko skończyło, gdyby naraz nie rozległ się okropny krzyk. Czegoś podobnego dotąd jeszcze nie słyszałem: to wrzeszczał Barsik. Nie, nie miauczał: słyszałem koty marcujące, pijane walerianą, oraz drące się między sobą, lecz nie przypuszczałem, że są zdolne wydawać takie dźwięki. W tym wrzasku było coś potwornego, nieprzytomny lęk i straszliwa skarga, spowodowana męką ponad wszelkie wyobrażenie: kot darł się tak, jakby go żywcem obdzierano ze skóry. Miotał się po klatce, gryzł jej druciane pręty. Nie sposób było patrzeć obojętnie na cierpienie zwierzęcia: zapominając na chwilę o niepokoju, który sam odczuwałem, machinalnie wypuściłem Barsika z więzienia. Natychmiast poczułem przeszywający ból na prawej skroni — oszalałe zwierzę przejechało mi po twarzy pazurami, tylko cudem nie zahaczając o oko. Oswobodzenie kota dało tylko tyle, że teraz wariował we wnętrzu auta , skacząc po siedzeniach i rozbijając się o szyby. Gdybym miał w tym momencie otwarte drzwi lub okno, zapewne moim ostatnim wspomnieniem o Barsiku byłby obraz szarej kuli znikającej szybkością strzały w zaroślach. Wreszcie dotarło do mnie, co należy zrobić: ruszyłem do przodu i pojechałem tak szybko, jak tylko w tych warunkach się dało. Przerażające zachowanie kota sprawiło, że przestałem zwracać uwagę na dziwne uczucie, które próbowało mną owładnąć, ale myślałem tylko o tym, aby jak najszybciej się oddalić od tego miejsca. Wiedziałem intuicyjnie, iż to jedyny ratunek. Kierowałem prawą ręką, lewą dłonią osłaniając się przed kolejnymi atakami oszalałego kota, który drapał wokół wszystko, co tylko się dało. Ujechałem kilometr lub dwa i Barsik zaczął się uspokajać, jakiś czas później siedział już spokojnie w klatce (sam do niej wrócił) i wylizywał sobie futerko. Później długo rozważałem, co też właściwie się stało w pustkowiu Sałairu?. Uległem zwodniczej grze podrażnionych nerwów? Nie widziałem przecież nic konkretnego, co uzasadniałoby tak wysoki stopień lęku, jaki mnie wówczas ogarnął."
Przygoda Grzelaka nie jest żadnym wyjątkiem, w południowej Bawarii miało miejsce coś podobnego.

Brytyjski arystokrata John Buchan był na początku XX wieku gubernatorem Kanady i równocześnie znanym pisarzem. Latem 1910 roku Buchan bawił w Garmisch Partenkirchen, skąd wyruszył pewnego wczesnego ranka na wspinaczkę wysokogórską. Jego celem był szczyt Alpspitze. Z towarzyszącym mu młodym leśniczym o imieniu Sebastian dotarł na szczyt już o dziewiątej rano. Potem kiedy zjedli śniadanie w gospodzie u podnóża góry, ruszyli w drogę powrotną. Do przejścia mieli około 10 km. Było bezchmurne i słoneczne przedpołudnie, zapowiadał się upalny dzień. Droga prowadziła przez cieniste zagajniki i lasy obok kwitnących łąk. Buchan spostrzegł naraz, że twarz jego towarzysza zbielała jak kreda, zimny pot wystąpił na czoło, a spojrzenie było ilustracją powiedzenia "postawić oczy w słup". Leśniczy wyglądał tak, jakby się czegoś śmiertelnie przeraził. Nie odważył się rozejrzeć w prawo albo w lewo i w końcu puścił się biegiem przed siebie. Również Anglik popędził jak ścigany przez furie. Jego też wziął w kleszcze nieokreślony lęk. Obaj biegli na łeb, na szyję niczym szaleńcy. Przebijali się przez gąszcze, gnali przez polany, zderzali się ze sobą, wpadali na drzewa. Ta szaleńcza ucieczka odbywała się w upiornej ciszy. Zziajani i spoceni wpadli bez tchu na główny trakt prowadzący do Partenkirchen, przez resztę drogi nie zamienili ze sobą ani słowa.

Szkockie wzgórza stały się tłem niesamowitego przeżycia, które wprawiło w bezgraniczne przerażenie pisarkę Joan Grant. W sierpniu 1928 roku zatrzymała się wraz z mężem w chatce myśliwskiej w pobliżu Grantown-on-Spey. Któregoś dnia małżonkowie ruszyli do Rothiemurchus, skąd zamierzali pomaszerować wokół Cairngorm Mountains, mierzącego ponad 1300 metrów szczytu górskiego w centralnej wyżynie kraju. Dzień jednak był zbyt upalne i poprzestali na relaksującym spacerze. Nic nie wskazywało na to, że coś jest nie w porządku. Ani śladu zagrożenia. A jednak Joan Grant poczuła nagle, że zwariuje albo umrze ze strachu. To był horror. Zupełnie niespodziewanie i bez przyczyny zrobiła w tył zwrot i pobiegła w kierunku, z którego przyszli. Zdumiony mąż podążył za nią, ale ona tylko wyszeptała, żeby przyspieszył biegu. W swojej autobiografii wspomina to zdarzenie: 

"Coś niezwykle złego, złośliwego, na czterech nogach, a jednak w nieprzyzwoity sposób ludzkiego, niewidzialnego, a jednak dostatecznie realnego, żebym mogła słyszeć tętent jego kopyt, ścigało mnie i próbowało dogonić. Gdyby mnie dopadło, byłabym niechybnie zgubiona, wiem to na pewno, ponieważ moje przerażenie sparaliżowało mnie do tego stopnia, że nie mogłabym się bronić. Pędziłam na oślep jeszcze prawie kilometr, aż przedarłam się przez jakąś niewidzialną barierę, za którą czułam się już bezpieczna." Po kilku latach powróciła w tą okolicę. Dowiedziała się wtedy od miejscowego lekarza, że niedawno znaleziono tutaj dwóch martwych wędrowców — dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wpadła wtedy w panikę. Obaj mężczyźni nie mieli nawet 30 lat, pogoda była piękna, żadnych burz z piorunami. Lekarz przeprowadził sekcję zwłok i doszedł do wniosku, że nigdy wcześniej nie widział zdrowszych ciał. Wszystkie narządy wyglądały na zdrowe i sprawne. Z jednym wyjątkiem — ich serca po prostu stanęły. Jako przyczynę zgonu wpisał: " osłabienie pracy serca", jego podejrzenie było takie, że obaj młodzi ludzie umarli z powodu panicznego lęku, nawet ich pozycja, w jakiej ich znaleziono, wskazywała na szybki bieg.
Pewien syberyjski myśliwy zapytany o miejsca tego rodzaju powiedział: " Wiesz, są takie miejsca. Są miejsca, gdzie lepiej nie przebywać w pewnych momentach. Są w wielu częściach Ziemi, ale na Ałtaju potrafią szczególnie dać się w znaki. W tych punktach przecinają się podobno linie różnych ziemskich a może nawet kosmicznych sił... Lub jeśli wolisz, zmagają się tam ze sobą niewidzialne dla człowieka moce, duchy natury, przedstawiane czasami przez ludzi w postaci sylenów czy rusałek. Można je wyczuć, ale nie zobaczyć. Nie wszystkie są dobre."

Jak się okazuje także w domach, mieszkaniach dochodzi do takich anomalii. Wiele takich przypadków dostarcza dzisiaj internet, gdzie ludzie sądzą, że odczuli wystąpienie nieprzyjaznej formy czegoś, co wywołało u nich niepohamowany strach bez najmniejszego powodu. Niekiedy mamy do czynienia z przypadkami, kiedy to człowiek nie odczuwa stanu lęku, za to kot lub pies zachowuje się dziwacznie, warcząc i gapiąc się w jedno miejsce, gdzie pozornie nic nie ma.Może być i tak, że owa forma bytu jest zmaterializowana, lecz jakby nie do końca, lecz tak naprawdę skąd możemy wiedzieć co znaczy "do końca" gdy nadal nie jesteśmy w stanie pojąć, czym to jest i jak to ostatecznie wygląda. Ufolodzy nieraz mają do czynienia z przypadkami, gdzie nie wiadomo co tu jest grane, istoty przypominające worki na ziemniaki, lub czerwone oczy zawieszone w powietrzu bez reszty, to tylko przykłady z wielu.

Także Grzelak miał spotkanie z.... nie wiadomo czym:.


" Zbliżałem się do mostu na rzece Czui- widziałem już w oddali światła Ortołyka, koło mostu spostrzegłem jakąś sylwetkę, czarny kontur ledwie majaczący w gęstniejących ciemnościach. Sądziłem, że to ktoś miejscowy prosi o podwiezienie, więc zwolniłem i przystanąłem tuż obok. Zatrzymałem auto tak, że oddzielony byłem od nieznajomego siedzeniem pasażera. W świetle reflektorów rozpoznałem wiek i płeć. Była to starsza kobieta. Zauważyłem, że ma na sobie strój ludowy, czerwony czegedek oraz typową wysoką czapkę z łapek lisa lub żbika. Twarzy, nie mogłem dostrzec. Wiozłem wtedy przygodnego pasażera, czterdziestoletniego pasterza. Kiedy odwróciłem głowę, najpierw spojrzałem na niego, facet zemdlał. Padł twarzą na pulpit deski rozdzielczej, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Trochę zbaraniałem. Trwało moment, zanim przeniosłem spojrzenie na kobietę. W jej twarzy dominowała czarna plama: bardzo szeroko rozwarte, całkowicie bezzębne usta. Poruszały się lekko; pomyślałem wtedy, że przypominają przyssawkę wielkiej pijawki, szykującej się, aby dopaść zdobyczy. Zobaczyłem też jej oczy o czerwonych źrenicach, szalone, na pół przysłonięte futrem lamującym czapę... Zbliżała się do auta; jej dłoń czarna jak spalony pień drzewa, sięgała klamki auta. -Jedź!- usłyszałem ochrypły głos beltirczyka, aż pulsujący zwierzęcym strachem. Pasterz trochę przyszedł do siebie, ale dalej sprawiał wrażenie półprzytomnego, machinalnie przycisnąłem pedał gazu. Chwilę potem obejrzałem się, ale droga za mną była już pusta. -Co to było?- zapytałem. Mój towarzysz jednak cały dygotał i wciskał głowę w ramiona bełkocząc coś niewyraźnie. Ale jechaliśmy już ulicami Ortołyka i widok ludzkich siedzib orzeźwił go z wolna. Poprosił, żebym zatrzymał auto. -To kyrmys- wyszeptał na odchodnym. Więc on też widział coś, co sprawiło go o chwilową utratę przytomności, a potem przejęło nieopisanym lękiem".


W Indiach ma się znajdować "dolina śmierci siedmiu mężczyzn", historia opisana w książce “The Lost Cities of China, Central Asia and India” opisuje tajemniczą śmierć kilku ludzi. Jest to opowieść dość popularna na angielskojęzycznych forach. Co ciekawe mamy tutaj świadków, którzy mogli obserwować innych członków wyprawy, gdy ci zginęli w bardzo dziwny sposób. Pierwsza ekspedycja skończyła się śmiercią dwóch brytyjskich naukowców. Towarzysze zeznali, że gdy tamci zeszli do wąwozu, zaczęli wykonywać bardzo dziwne chaotyczne ruchy, aż martwi padli na ziemię. W roku 1911 następna ekspedycja odwiedziła to miejsce, pięciu ludzi zginęło. Dwoje którzy przeżyli, znajdowali się w innym miejscu, widzieli jak ich towarzysze zaczynają się kręcić w kółko jakby miał to być dziwny taniec. Robili to tak długo, aż wylądowali na ziemi, nikt z nich nie przeżył. Dokładnie sto lat temu, grupa myśliwych znów odwiedziła to miejsce, znaleźli 17 szkieletów, i ta wyprawa zapłaciła wysoką cenę — kilku z nich zbliżyło się do skalnej przepaści i po prostu skoczyło w dół.....

Czytelnikom znany jest na pewno przypadek przełęczy Diatłowa (https://infra.org.pl/historia-/zagadki-dziejow/501-tajemnica-przeczy-diatowa ), gdzie kilku śmiałków straciło życie z bliżej nieznanego powodu. Pisząc ten artykuł zastanawiam się, czy przypadkiem nie ma tam także takiego miejsca, gdzie strach umie dopaść ludzi w najbardziej perfidny sposób. Bardzo często zastanawiałem się nad tym: co spowodowało to, że nie chcieli wrócić do namiotu?. Uczestnicy ekspedycji nocą opuścili namiot w widocznym pośpiechu, bez kompletnych ubrań, nawet niektórzy bez butów. Gdy tymczasem temperatura na zewnątrz była dobrze poniżej zera, do tego wszędzie głęboki śnieg. Najpierw jeszcze w namiocie wycięto dziury od środka, prawdopodobnie by obserwować okolicę. Rosjanie byli rozdzieleni, jedni próbowali zrobić ognisko, które jednak po chwili wygaszono Śledząc poczynania jakiejkolwiek grupy, zawsze nasuwa się to samo pytanie: "kto lub co tam się znajdowało?" Dlaczego nikt z nich nie odważył się wrócić do namiotu. Tam były buty, kurtki, rękawice, wszystko, co jest potrzebne, żeby przeżyć na mrozie. A jednak wszystkie ciała znaleziono w pewnej odległości do namiotu. Gdy ekipa ratunkowa przybyła na miejsce, ich oczom ukazał się widok porzuconego w popłochu namiotu. Co dziwne, w śniegu nie odnaleziono innych śladów oprócz uczestników ekspedycji. Myślę, że można zaryzykować teorię, że Diatłow i jego kompani zostali zaatakowani przez jakąś niecielesną moc, która wystraszyła ich tak bardzo, że najpierw w popłochu opuścili schronienie, a później obawiali się tam wrócić.
Trudno cokolwiek powiedzieć co lub kto za tym stoi, szamanizm zna byty, które mogłyby być odpowiedzialne, parapsycholodzy też umieją wykazać bezcielesne istoty, które upodobały sobie straszyć ludzi. Niektórzy badacze, którzy zajmują się starymi legendami i opowieściami minionych wieków, mają nawet nazwy winnych, według nich byty te potrzebują negatywnych emocji strachu ludzi lub zwierząt do naładowania siebie samych. Nie sądzę, byśmy tak szybko rozwiązali zagadkę, moim zdaniem to coś będzie nadal grało swoją grę, jedynie dopasowując metody do nowych epok.


Tekst Arkadiusz Czaja (c)

________________________________________________________________________

Do powyższego artykułu mogę dodać swoją historię, która przydarzyła mi się w sierpniu 2017 roku, kiedy byłem na nocnych zdjęciach w okolicach Zakładów Magnezytowych.  Byłem wtedy na ogromnym ściernisku noc była upalna, w pewnej chwili stwierdziłem,  że otoczenie zrobiło się dziwne, poczułem strach i usłyszałem jakby coś wokoło mnie chodziło po ściernisku.  Latarką poświeciłem ale niczego wokoło nie było. Po chwili znów wyraźnie usłyszałem jakby kroki czegoś idącego po ściernisku i znów latarka niczego nie pokazała. Słyszałem to ‘’coś’’ wyraźnie blisko mnie mimo, że niczego nie widziałem świecąc latarką. Ogarnął mnie wówczas paraliżujący strach,  na tyle, że złapałem aparat ze statywem i jak najszybciej uciekałem z tego miejsca. W 2013 roku  kiedy rozkładałem się na nocne zdjęcia, zdarzyło się coś przedziwnego. Zapadał zmrok zachodnia strona nieba była jeszcze dość jasna, nagle wyraźnie nade mną usłyszałem dźwięk jakby łopotu ogromnego żaglu ( jak ktoś płynął statkiem wie jaki to dźwięk) spojrzałem w górę nic nie było. Strach dosłownie  mnie sparaliżował, ponieważ to coś wyraźnie było tuż nad mną. Chciałem jak najszybciej uciec z tego miejsca, ale opanowałem strach i pozostałem w tym miejscu robiąc zdjęcia nocnego nieba w celu rejestracji zjawisk UFO/UAP, które w tej okolicy niejednokrotnie udawało się rejestrować na zdjęciu.


16 komentarzy:

  1. Przeżyłam coś podobnego trzykrotnie. Za każdym razem bardzo wyraźnie czułam moment przekraczania tej bariery, za którą było bezpieczniej. Samo doświadczenie jest przerażające i naprawdę, nie chciałabym tego więcej powtórzyć. Wciąż w pamięci mam tę niesamowitą ciszę, jakby nagle ktoś zamknął mnie w jakiejś bańce, która pulsuje i zaciska się wokół głowy. Serce łomocze i człowiek chce jak najszybciej wrócić skąd przyszedł. Zauważyłam, że w takich chwilach kompletnie nie czuję upływu czasu, jakby świat stanął w miejscu. Lęk i kompletne odrealnienie sprawiają, że czuję się tak, jakby nie było nic na świecie poza tym dziwnym miejscem, z którego tak bardzo chcę się wyrwać. Kiedy przekroczę ów barierę, nagle wraca wszystko do normy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie miało to miejsce i w jakich okolicznościach las itp...

      Usuń
    2. Na Starym Jaworniku w Górach Świętokrzyskich, w drodze na Święty Krzyż w Nowej Słupi oraz w Kampinosie, gdzieś w środku lasu, gdzie trafiłam na dziwne miejsce, w którym nie było typowej ściółki, a rosła bardzo zielona soczysta trawa i same brzozy. Teren w tym miejscu był nieco obniżony. To tam poczułam się tak, jakby ktoś mnie zamknął w dźwiękoszczelnej bańce. Odczucie surrealistyczne- jasnozielona trawa pod nogami, białe pnie brzóz na tle błękitnego nieba i pulsująca cisza. Byłam w lesie z trzema innymi osobami, które cały czas rozmawiały, a w tamtej chwili, nie dość, że straciłam ich z pola widzenia, to nie słyszałam ani głosów, ani dźwięku poruszania się po lesie (trzaskające gałązki pod nogami itd). Pamiętam, że kiedy wchodziłam w tę dziwną strefę, to było dosłownie kilka kroków w głąb. Ale kiedy chciałam się wycofać, to jakbym szłam o ileś razy dłużej. Szłam, szłam, nogi zapadały mi się w dość miękkiej glebie, mijałam kolejne brzozy, i nie mogłam dojść do tego typowego obszaru lasu, gdzie jest już normalna ściółka i drzewa iglaste. Jakbym się kręciła w kółko. Kiedy w końcu wróciłam do moich towarzyszy, byłam zła, że nikt mnie nie szukał, ani nie odpowiadał na wołanie. Oczywiście, ani mnie nie słyszeli, ani nie uważali, aby jakoś specjalnie długo mnie nie było. Tylko dla mnie to było odczucie, jakbym znikła na przynajmniej 10-15min.

      Usuń
    3. Lunarh o podobnych przypadkach jak Twój pisałem w mojej książce '' Magiczna rzeczywistość'', piszesz o zielonej trawie tego roku także byłem w takim miejscu, gdzie działy sie dziwne rzeczy i co ciekawe pies, który był z nami unikał tej zielonej soczystej trawy pomiary EM w tym miejscu były zdecydowanie zawyżone. To paskudne uczycie, które przeżyłaś niegdyś nazywano to błędem w Polskim folklorze. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Moj śp. tato często chodził wieczorami czy nocą i w zasadzie mało czego się bał ale bywały takie dni -raz,dwa razy do roku ,że otwarcie mowił ,że dziś nie idzie bo ,,ma lęk". Za nic na świecie też nie poszedł po zmroku na łąkę nad rzekę.Było to irracjonalne bo łąka mała- kilka olszyn ,rzeczka ,do domu blisko ... .Jeśli chodzi o zwierzęta i ich zachowanie to miałam tak w 2000 r .Mieszkałam wtedy w Warszawie -na Bielanach ,na ul. Wrzeciono 54.Klatki nie miały zsypow i śmieci wynosiło się do śmietnika na zewnątrz . Było lato ,słonecznie ,ciepło ,cicho . Wyszłam wynieść śmieci razem z moim psem ,ktory biegał gdzieś wokoł .Kiedy szłam z workiem chodnikiem ,mniej więcej w połowie drogi do śmietnika,za rogiem budynku ,moj pies wielkimi susami wbiegł na chodnik przede mnie, kategorycznie zagradzając mi drogę i zaczął agresywnie ,ostro warczeć spoglądając w kierunku śmietnika . Nie było tam nikogo. Stałam i niczego nie widziałam co mogłoby spowodować taką reakcję psa ,ktory ten jeden jedyny raz nie pozwolił mi zrobić kroku do przodu bo nigdy więcej się tak nie zachował i pomimo ,że był dzień to spanikowałam i wrociłam do domu z workiem.Dodam tylko ,że pies moj nie bał się nawet sylwestrowej strzelaniny.W budynku tym było też ,,pechowe" mieszkanie -najpierw mieszkał w nim 2 młodych ludzi .Mieli się pobrac -zginęli w wypadku samochodowym .potem zamieszkało tam starsze małżeństwo -znaleziono ją utopioną w wannie .potem zamieszkał tam pan ,ktory się powiesił w tym mieszkaniu i wtedy uznałam ,że dość i się stamtąd wyprowadziłam .potem zamieszkałam na Gubinowskiej i tam też było takie mieszkanie (jest) ,w ktorym nikt długo nie mieszkał pozdrawiam. aniger

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opis historii, bardzo interesujące zwierzęta potrafią wyczuć coś, spoza naszej rzeczywistości pozd

      Usuń
    2. Panie Arku , gdzie mozna zakupić Pana książki? Chodzi mi o Magiczną Rzeczywistosc. Od lat interesuje mnie folklor, mam tez spisanych mnostwo relacji z ust mojej babci że zdarzeń, które działy się przed wojną . Po wojnie też była świadkiem jednego wydarzenia, natomiast zawsze ją dziwilo to, że zaraz po wojnie tych dziwnych przypadków było dużo mniej. Jak Pan myśli czym to mogło być spowodowane? Bardzo bym prosiła o info na temat książki , bo usilnie próbuje ją zakupic .pozdrawiam

      Usuń
  3. Panie Marku gdzie mogę zakupić Pana książki? Interesuje mnie temat folkloru polskiego. Mam spisanych wiele zdarzeń opowiedzianych przez moją babcię i mamę. Zastanawia mnie fakt , zresztą moją Ś.P. babcię również to zastanawiał i mianowicie większość dziwnych zdarzeń miała miejsce przed wojną, po wojnie tych "dziwow" było znacznie mniej. Czy Pan ma jakieś przemyślenia na ten temat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sprawie książki na meila Pani napisałem. Odnośnie dawnych zdarzeń związanych z folklorem przypomina mi to nieco dzisiejszy fenomen UFO, które też sie zmienia niegdyś były to głownie spodki, dziś całkowicie niemal zanikły, to samo z dawnymi fairies i innymi tego typu historiami, zdaje się że to wszytko funkcjonuje w naszej podświadomości w zależności od czasów w których żyjemy ta siła stosuje właśnie różne przebrania względem ludzi, ich wierzeń i przekonań.

      Usuń
  4. Witam Panie Arku,
    Jakiś czas temu nabyłem Pana książkę UFO na podkarpaciu. Planuje Pan coś jeszcze wydać w najbliższym czasie? Jakby co to podsyłam adres do swojego bloga a tam newsy nie z tej ziemi:)

    https://bzymbzymk.wordpress.com

    Np. Davidicke.pl od razu daje bana za umieszczanie linka do niej. Podobnie 99% stron ufologicznych jak Alienhub itd..Generalnie większość treści zamieszczanych przez innych niż autorzy książek/badacze to zwykłe śmieci a już szczegolnie te zamieszczane na davidicke.pl czy audycje np. Teoeria Chaosu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie planuję jak na razie nic wydawać, ale zapraszam do zakupu mojej książki Magiczna rzeczywistość.

      Usuń
  5. Witam Panie Arkadiuszu. Kontaktowałem się z Panem mailowo ok. 2 miesiące temu w sprawie mojej obserwacji obiektu. Otrzymałem od pana kontakt mailowy do Pana kolegi z okolic Wrocławia. Ktoś włamał się na moją skrzynkę e-mail i wszystkie maile do Pana i do Pana kolegi "wyparowały" w niewyjaśnionych okolicznościach. Będę wdzięczny za ponowny kontakt.

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę napisać na arekmiazga@gmail.com bo Pana wiadomości też skasowałem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka.

    Znam tutaj w Lesie Bawarskim podobne miejsce o którym pisze Lunarh . Drzewa nie chcą tu rosnąć, tylko trawa i grząsko. A że to w lesie to trochę dziwne że takie miejsce bez drzew, nazywają je miejscem czarownic. Teren jest także trochę obniżony i zbiera się woda zależnie, raz trochę raz kilka cm., to ma być powodem że drzewa giną. Już nieraz miałem się tam wybrać. Z takim uczuciem ogłupienia to też dziwna sprawa, ale to może innym razem. Arku, błęda tutaj znają tak samo dobrze :) , irrwurz go nazywają, wieeele opowieści, chyba w jakimś art. było już o nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kiedys odwiedzisz Arku to miejsce napisz swoją relację na blogu pozdro ;)

      Usuń

Napisz komentarz: