"Gdyby
te historie były fantazją
ludzi
takich jak Stephen King,
wszyscy
moglibyśmy spać trochę
lepiej.
Ale tak nie jest."
George
Knapp.
Mały Keith Parkins miał szczęście w swoim nieszczęściu. Dziewiętnaście godzin po tym, jak zginął z gospodarstwa dziadków, dwulatek został znaleziony nieprzytomny na brzegu potoku — około 20 kilometrów od jego rodzinnego gospodarstwa. Przeziębionego zabrano go do szpitala, gdzie w pełni wyzdrowiał. Jego spodnie, jak wyjaśniła matka, były rozdarte na strzępy. Keith musiał przejść przez co najmniej dwie góry i kilka lodowatych strumieni, aby dostać się do miejsca, gdzie go znaleziono inni, którzy zgubili się na rozległym amerykańskim pustkowiu, nie mieli tyle szczęścia. Kiedy Jeanne Hesselschwerdt i jej narzeczony zatrzymali się w środku pustkowia na wycieczce po Parku Narodowym Yosemite, postanowili rozdzielić się na kwadrans. Jednak Jeanie nigdy więcej się nie pojawiła, jej partner zaalarmował policję. Setki wolontariuszy, wspieranych przez helikoptery i osiem drużyn psów, kilkakrotnie przeczesywało obszar 100 kilometrów kwadratowych — bezskutecznie. Żaden pies nie był w stanie podjąć tropu. Odciski stóp, które prowadziły przez szeroki szlak, były jedyną rzeczą, jaka pozostała po Jeanie. Dopiero trzy miesiące później miejscowi mieszkańcy odkryli jej na wpół zdekompletowane ciało unoszące się w wodzie, w miejscu, do którego można dotrzeć tylko ze sprzętem wspinaczkowym. Ciało było całkowicie nagie, poza skarpetkami i butem. Podobnie przydarzyło się Jamesowi McGrogan, który został odnaleziony martwy. Wędrował z trzema kolegami, wyprzedził przyjaciół, a gdy zniknął za zakrętem, nikt go więcej nie zobaczył. Dobrze wyszkolony lekarz był przygotowany na każdą ewentualność — pomyślał o telefonie komórkowym, zapasowej baterii i urządzeniu śledzącym GPS, a także o lekarstwach, małej łopacie i wyposażeniu ochronnym składającym się z wielu części. Jego ciało znaleziono siedem kilometrów dalej, u podnóża gzymsu skalnego — bez butów. Telefon komórkowy i urządzenie śledzące działały i miały odbiór sieci. W dniu, w którym zniknął, spadł śnieg, ale nie znaleziono żadnych odcisków stóp prowadzących od szlaku, psy nie umiały pomóc. Przynajmniej żyjący krewni Jamesa i Jeanie mieli pewność i mogli pogrzebać swoich bliskich. Inni nie mogli tego zrobić. Jesienią 1976 roku grupa około 40 licealistów udała się do Parku Narodowego Great Smoky Mountains, aby odbyć wędrówkę. Po obu stronach dobrze utrzymanego i stosunkowo szerokiego szlaku znajdowały się nieprzejezdne pustkowia pokryte gęstym podszyciem. Studenci prawie dotarli do celu, gdy 16-letnia Trenny Gibson oderwała się od grupy i pospieszyła do przodu. Młodzież twierdziła później, że widziano ją, jak pochyla się nad czymś na poboczu szlaku — jakby chciała przyjrzeć się czemuś bliżej, zeszła ze szlaku i znikła w gąszczu. Trenny nigdy więcej nie widziano. Trzysta zespołów poszukiwawczych, wspieranych przez tropicieli z psami, zespoły ratownicze, helikoptery i samoloty, nigdy nie odnalazło najmniejszego śladu dziewczyny. Poszukiwania utrudniały ciężkie i uporczywe ulewy, które uderzyły w ten obszar krótko po zniknięciu Trenny. Również po 84-letnim pastorze dr Maurice Dametz, który zaginął w biały dzień w 1981 roku na zalesionym obszarze w Kolorado, do dziś nie ma żadnego śladu. Dametz i jego młodszy przyjaciel David udali się w rejon znany jako "Głowa Diabła", aby realizować swoje wspólne hobby — tak jak robili to już dziesiątki razy wcześniej: poszukiwanie rzadkich minerałów. Dawid musiał pomagać staruszkowi, który miał znaczne problemy z kolanami, aż znaleźli dla niego odpowiednie miejsce do kopania. On sam znajdował się niecałe 50 metrów od emeryta, dostatecznie, żeby mogli się porozumieć wołaniem. Kiedy około 15:45 Dawid nie otrzymał odpowiedzi od duchownego, ku swemu przerażeniu zdał sobie sprawę, że ten sam zdawał się zniknąć z powierzchni ziemi — łącznie z narzędziami do kopania. Tydzień dokładnych poszukiwań nie ujawnił niczego, co mogłoby sugerować, że Maurice w ogóle tam był. Najpóźniej w tym momencie można się zacząć głowić, co tak naprawdę tutaj się dzieje?. Stary, kruchy emeryt nie mógł sobie tak po prostu odejść z tego obszaru. Został porwany- ktoś powie. Ale nie było wołania o pomoc ani krzyków, nie było oznak walki ani żadnych śladów. Również w przypadku dziewczyny, niezwykłe było, że absolutnie nic nie znaleziono — na przykład śladów obuwia, części lub włókien ubrania, butów, rzeczy osobistych, a nawet zwłok — pomimo skrupulatnych i powtarzanych poszukiwań, trzeba pamiętać, że 40 licealistów szukało jej bezpośrednio po zniknięciu. Teoria uprowadzenia ma w jej przypadku równie mało sensu, jak w przypadku Jeanie, która wędrowała z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Ale jak ta ostatnia dotarła do miejsca, gdzie została znaleziona bez specjalnego sprzętu?. McGrogan nie korzystał z telefonu z jakiegoś nieznanego powodu.
A to, że
dwulatek nie biega sobie 20 kilometrów po wyboistym terenie, po ogrodzeniach i
górach, nie ulega wątpliwości. Historie tego rodzaju nie są nowe; niektóre z
nich można znaleźć w mitach i legendach, które ludzie opowiadają sobie nawzajem
od tysięcy lat. O ile jednak niektóre z ostatnich można przypisać do sfery
fantazji z pewnym uzasadnieniem, o tyle powyższe przypadki miały miejsce,
dokładnie tak jak zostały opisane, szczegóły pochodzą z policyjnych raportów,
oficjalnych dokumentów lub artykułów prasowych. Opisane incydenty to pięć z
ponad półtora tysiąca przypadków tajemniczych zaginięć w Ameryce Północnej,
które emerytowany amerykański policjant David Paulides skrupulatnie badał przez
kilka lat i opublikował w siedmiu książkach. Gdy Paulides zabrał się za swoją
pracę, nie mógł sobie wyobrazić, jakie wymiary wkrótce przybierze ta historia.
Nie tylko znalazł podobne wydarzenia w prawie wszystkich amerykańskich parkach
narodowych, ale kiedy przeglądał tysiące policyjnych raportów i doniesień
prasowych, szybko zauważył, że pewne dziwne elementy wciąż się pojawiają.
Niektóre z nich już napotkaliśmy: Często osoby zaginione znajdują się w
odległościach, wysokościach lub niedostępnych miejscach, do których nie mogłyby
dotrzeć bez pomocy innych osób. Często zdarza się, że przy zwłokach (lub
znalezionych żywych) brakuje butów lub innej odzieży. W innych przypadkach
wydaje się, że ofiary jakby zniknęły z powierzchni ziemi. Również fakt, że
specjalnie wyszkolone psy poszukiwawcze nie mogą podjąć żadnego śladu, jest
bardzo dziwne; nawet obce jest zachowanie psów, które podjęły trop, który w
pewnym miejscu się urywa . Ale także nagła zmiana pogody, która — i teraz robi
się to naprawdę dziwnie , zdarza się właśnie w momencie, kiedy mają się
rozpocząć poszukiwania, napotyka się na każdym kroku
Wspólne cechy.
-Często osoby zaginione znajdują się w miejscu, które było już kilkakrotnie przeszukiwane.
-W przypadku znalezienia osób, które przeżyły, często są one nieprzytomne, niekiedy nic nie pamiętają. W kilku przypadkach ofiary — zwłaszcza dzieci prezentują dziwne historie.
-Bardzo często ofiary znajduje się bez butów, i to w bardzo trudnym rejonie, i warunkach pogodowych, to zachowanie jest nielogiczne. W jednym przypadku ubrania zaginionej osoby były nawet schludnie złożone i ułożone w stos.
-Z reguły ludzie znikają w pobliżu strumieni, rzek, jezior, staw lub bagien. Często osoby zaginione znajdują się w strumieniu, twarzą w dół. Z jakiegoś powodu, obecność wody wydaje się odgrywać pewną rolę.
-Przyczyny śmierci często nie można dokładnie określić.
-Odsetek osób upośledzonych umysłowo lub w inny sposób niepełnosprawnych wśród osób zaginionych jest uderzająco wysoki, ale to samo dotyczy drugiego końca spektrum: Wiele z ofiar bardzo dobrze zna dziką przyrodę: lekarze, prawnicy, biegacze, miłośnicy outdooru, profesjonalni wspinacze, myśliwi itp. - dokładnie tacy ludzie, po jakich można by się spodziewać, że jako ostatni gubią się w parku narodowym.
Bezsprzeczna jest to również okoliczność, która na początku wywołuje dreszcze, ale przy bliższym przyjrzeniu się ma sens (przynajmniej jeśli nie jest się uwięzionym w materialistycznobiologicznym światopoglądzie, który kpi z mitów i przesądów), Paulides zaczął się zastanawiać, dlaczego ludzie często znikają w miejscach, które mają w nazwie słowo diabeł lub fatalne wydarzenia, np.: Devil’s Nest, Devil’s Playground, Seven Devils Spring, Hells Gate State Park, Damnation Creek, Satan’s Ridge, Monte Diablo, Catastrophe Lake. Paulides przyznaje również że urzędy nie tylko nie chciały za bardzo współpracować, ale nawet utrudniały zbieranie informacji, prawdopodobnie chodzi o pieniądze, które parki otrzymują co roku od państwa. Któż to wie? Może niektóre komórki wiedzą więcej co się tam dzieje. Sprawa Dennisa Martina ma w zanadrzu kolejne niespodzianki. Podczas gdy Dennis bawił się w chowanego z rówieśnikami, inna rodzina w pobliżu była zajęta uganianiem się za niedźwiedziami. To, co stało się potem, zostało opisane przez głowę rodziny — niejakiego pana Key'a:
"Przeszliśmy około pół mili, gdy usłyszeliśmy straszny krzyk, który zdawał się pochodzić od kogoś w tarapatach. Gdy zbliżaliśmy się do pobliskiego potoku, jeden z moich synów krzyknął: "Patrz, tato, tam jest niedźwiedź! Spojrzałem, ale to nie był niedźwiedź — to był człowiek. Nie widziałem go jednak wyraźnie, bo próbował się ukryć w krzakach."
Wykwalifikowanemu
śledczemu udało się nakłonić ojca Dennisa do krótkiej rozmowy, po traumatycznej
tragedii rodzina Martinów zdecydowała się nigdy więcej o tym nie mówić. Zanim Paulides
się pożegnał, zapytał pana Martina, czy może mu powiedzieć coś, czego nie było
wtedy w gazetach. "Było wiele
rzeczy" brzmiała odpowiedź". Mężczyzna, którego widział pan Key,
zdawał się nieść na ramieniu coś dużego i ciężkiego. A agent FBI odpowiedzialny
nie tylko za sprawę Dennisa, ale za 12 innych spraw zaginionych osób w
okolicy... popełnił samobójstwo. Paulides był później w stanie zweryfikować te
informacje. 6-letni Denis znikł prawie że na oczach swego ojca, wszedł w
krzaki, żeby się schować i nigdy już tej kryjówki nie opuścił. W tym przypadku
na miejscu zdarzenia pojawiła się elitarna jednostka "Zielonych
Beretów". Z dala od innych uczestników poszukiwań, rozstawili swój obóz i
przeszukiwali teren przez tydzień, mocno uzbrojeni i wspierani przez własny
system łączności. "Poszukiwanie można porównać do operacji wojskowej — z
kwaterą główną, generałem dowodzącym, dowódcami oddziałów i mnóstwem żołnierzy",
donosiła lokalna gazeta. Nie można było wydobyć od nich żadnych wiadomości, za
to narosło wiele plotek. Pewien emerytowany pułkownik amerykańskiego Dowództwa
Operacji Specjalnych (SOCOM), który podpisał się jako Harold Cleveland udzielił
głosu:
"Czytam głupie sugestie i czuję się w obowiązku interweniować, [...] Nasze Wojska Specjalne nigdy nie są wzywane do wspierania operacji cywilnych [...] Zarówno w czasie mojej czynnej służby, jak i po przejściu na emeryturę badałem ten przypadek. Wewnętrzne fakty malują obraz niesłychanej operacji. Krótko mówiąc, poszukiwania rozpoczęły się kilka minut po zniknięciu chłopca i trwały przez trzy miesiące, wykorzystując wszystkie możliwe środki. Nasze siły specjalne są w stanie znaleźć praktycznie wszystko, w każdej chwili i w każdym terenie. Mamy najbardziej zaawansowaną technologię na świecie [...], jaką zwykli cywile ledwo mogą sobie wyobrazić. Po dokładnym zbadaniu tego przypadku fakt, że nie znaleziono żadnego śladu po chłopcu, wydaje się niesamowity".
Dla zilustrowania opisuje on, jak kiedyś ich psy tropiły cały tydzień w kambodżańskiej dżungli, w niezwykle trudnym terenie i pomimo ciągłego deszczu, który natychmiast wymazuje każdy ślad. Ale w przypadku Martina po prostu leżały tam skomląc i odmówiły służby — kilka zespołów psów różnych ras. Już samo to sprawia, że sprawa wygląda więcej niż dziwnie. "Zielone Berety przydzielone do tych poszukiwań były tam z jakiegoś powodu. Byli też nie bez powodu uzbrojeni. I nie ma czegoś takiego jak "Oh, oni tylko trenowali w pobliżu i... Chodzi o to, że chodziło tu o wiele więcej niż tylko o zaginionego chłopca." kończy swój komentarz Cleveland.
W mgnieniu oka.
Historia Dennisa przenosi nas w inny, wspólny dla wielu przypadków aspekt: ofiary znikają z jednej chwili na drugą, często praktycznie pod okiem krewnych lub przyjaciół — i często w środowisku, w którym zbliżający się porywacz nie mógł pozostać niezauważony. Z okna w kuchni Olga Lucas patrzyła, jak jej czteroletnia córka Tina bawi się z trzema psami rodziny w przednim ogrodzie", Paulides opisuje inny przypadek.
"Raport w Sumter Daily z 2 marca 1979 roku zawiera stwierdzenie pani Lucas o tym, jak szybko dziewczyna zniknęła: "Minęły niecałe dwie sekundy, zanim zniknęła". "Wyobraź sobie, że patrzysz w dół i przez okno dwie sekundy później, a psy i twoja córka zniknęły."
Pięcioletni Andrew Thackerson i jego rodzina udali się do Parku Narodowego Sequoia, aby podziwiać najstarsze żywe drzewo na ziemi. Ale jak tylko zaparkowali samochód, chłopak zniknął. Na szczęście znaleźli go żywego 24 godziny później — dziesięć kilometrów dalej, leżąc nieruchomo twarzą w dół na szlaku turystycznym. Chris Thompkins był pieszo w drodze z trzema kolegami z pracy. Po zakończeniu pracy na wsi, szli poboczem autostrady w odległości około 15 metrów jeden po drugim. Obok nich znajdowało się ogrodzenie z drutu kolczastego, które otaczało bagnistą, nieprzejezdną prywatną posiadłość. Kolega widział, jak Chris szedł na końcu ich małej grupy; kiedy odwrócił się minutę później, Chrisa już nie było. Przerażeni mężczyźni przeszukali ścieżkę wzdłuż ogrodzenia, ale znaleźli tylko kilka monet i narzędzi, które należały do Chrisa, i jeden z jego butów. Włókna tekstylne znalezione w ogrodzeniu podczas dochodzenia na miejscu zbrodni mogły być przypisane dżinsom Chrisa. Rok później właściciel nieruchomości znalazł drugi but.
Połączenia telefoniczne, których lepiej nie dostać.
Zapewne niejeden już pyta, czy w dobie smartfonów i ogólnokrajowych sieci komórkowych nie było jednego, czy dwóch połączeń telefonicznych tuż przed, czy podczas zniknięcia kogoś. Cóż — doniesienia o takich wezwaniach są rzadkie, ale są. Przyczyniają się one jednak bardziej do czynnika grozy niż do wyjaśnienia zdarzeń. Brandon Swanson, na przykład, właśnie skończył studia, kiedy stracił kontrolę nad samochodem w drodze do domu i wjechał do rowu. Przez telefon poprosił rodziców, aby go odebrali i cały czas pozostawał przy telefonie, aby ich naprowadzić. Dojechali do opisanego miejsca, jednak tam nikogo nie było. Sfrustrowany, Brandon powiedział rodzicom, że pobiegnie do najbliższego miasteczka, którego światła widzi w oddali i zatrzyma się u przyjaciela. Ciągle rozmawiając przez telefon, wyruszył — kiedy ojciec usłyszał jak krzyczy "Oh, cholera!", połączenie się zerwało. Samochód Brandona został znaleziony 30 km od rzekomego miejsca, po chłopaku do dziś nie ma śladu. Prawie wirusowo rozprzestrzeniła się w internecie wiadomość ze skrzynki pocztowej, która w 2015 roku dotarła do żony Henry'ego McCabe'a o drugiej nad ranem, a później została częściowo odtworzona w audycji radiowej. Przyjaciel McCabe'ów twierdził później, że podrzucił Henry'ego na stację benzynową w pobliżu jego domu. Słychać było tylko kroki, odgłosy oddechu — i okropne, nieokreślone wycie i jęki. Na końcu nagrania słychać, jak ktoś mówi "Przestań!", a potem zrywa się połączenie. Dwa miesiące później ciało Henry'ego zostało znalezione w jeziorze. David Iredale miał zamiar zejść z Mount Solitary, gdy wybrał numer alarmowy i poprosił o pomoc, nie odpowiadając na pytania. Wkrótce potem jego telefon komórkowy przestał działać. Dawid wpisał się w książce w schronisku, że cieszy się z krajobrazu, a następnie zejdzie do pobliskiej rzeki; zejście było łatwe i cywilizacja była w zasięgu wzroku.
Co nastąpiło potem, można się tylko domyślać: armia poszukiwaczy szukała Davida z helikopterami, psami i wykrywaczami ciepła przez dziewięć dni, tylko po to, aby znaleźć jego ciało dziesiątego dnia w okolicy, którą już nieraz przeszukano. Przyczyna śmierci została odnotowana jako "ekstremalne odwodnienie" – ciało znajdowało się o rzut kamieniem od rzeki. W kilku przypadkach rozmówcy wydawali się zdezorientowani albo słychać było tylko ciężki oddech lub szum wiatru. Dan Zamlen poszedł naprzeciw swojej dziewczyny, która miała odebrać go z imprezy; jego ostatnie słowa brzmiały "O mój Boże, Anno... gdzie jesteś... pomóż...", a jego głos zdawał się oddalać od telefonu". Kilka razy zdarzyło się, że ludzie zniknęli podczas rozmowy przez telefon", wyjaśnił Paulides w wywiadzie. "To tak, jakby zobaczyli coś, co przestraszyło ich na śmierć. Zasadą tego fenomenu wydaje się być, że za każdym razem, gdy myślisz, że nie może być bardziej dziwaczne niż to, ujawnia się nowy, jeszcze bardziej szalony wymiar. Profesjonalny futbolista Cullen Finnerty, 120-kilogramowy gigant i pełen pasji chuligan, pojechał pewnego wieczoru do lasu na godzinkę na ryby. Około pół dziesiątej zadzwonił do swojej żony Jennifer, był podenerwowany, za nim miały podążać dwie osoby, z których jedna była tylko sześć metrów zanim. Zawołał do niej, ale ta nie zareagowała. Cullen oddychał bardzo ciężko, powiedział, że zdejmie ubranie i opuści strefę brzegu. Jennifer wyjaśniła później, że Cullen brzmiał paranoicznie i bardzo przestraszony. Kiedy nie można było się z nim skontaktować i władze zaangażowały się w sprawę, zlokalizowano Cullena za pośrednictwem jego operatora komórkowego. Poprzez wysyłanie sygnałów można dokładnie określić współrzędne GPS komórki. Ku ich zdumieniu, wykres sygnałów pokazywał, że Finnerty musiał w ciągu kilku minut przebyć kilka kilometrów — w nieprzejezdnym, bujnym i miejscami bagnistym terenie. Jego ciało zostało znalezione następnego dnia; nie można było ustalić przyczyny śmierci, telefon komórkowy miał przy sobie. Koledzy Cullena nie wierzyli, że ten mógłby się bać dwóch napastników, "... z dwoma poradziłby sobie bez najmniejszego problemu".
W mieście nie lepiej.
Chociaż przypadki miejskie różnią się nieco od przypadków w parkach narodowych — w szczególności są bardziej prawdopodobne i kojarzą się ze złoczyńcami. Istnieją tu również powtarzające się elementy, których tak naprawdę nie mogą wyjaśnić teorie o seryjnych mordercach, handlarzach organów czy szaleńcach. Są to prawie wyłącznie młodzi, biali mężczyźni, którzy na przykład wracali do domu po imprezie z przyjaciółmi i nigdy tam nie dotarli. Na próżno poszukiwani przez tygodnie, a następnie znajduje się ich martwymi w rzece, jeziorze lub bagnie. Nie trzeba dodawać, że wody, o których mowa, były zazwyczaj czesane kilka razy bez rezultatów. Często śmierć nastąpiła zaledwie na kilka dni przed odnalezieniem ciała, a osoba była zaginiona od tygodni. Gdzie w międzyczasie znajdował się ów człowiek?
Mówią ci co przeżyli.
Czas, by zwrócić się do — skąpych relacji tych, którzy byli w stanie opowiedzieć po ich znalezieniu. "Widziałem te wielkie coś stojące za drzewem, kołyszące się tam i z powrotem", mówi jeden z nich. Następne co pamięta, to poszukujących ludzi, którzy wołali jego imię. W Arizonie trójka dzieci zaginęła podczas pikniku. Gdy półtora dnia później odnaleziono zaginione dzieci i zbliżono się do nich, ukryły się one przed ratownikami. "Myśleliśmy, że znowu przyszły te małpy", wyjaśniły później. Rodzina Mortimera Curtisa spędziła Dzień Niepodległości w 1955 r. w obozie namiotowym w Lasach Państwowych Kootenai. Wczesnym popołudniem podekscytowane dzieci przybiegły do mamy wołając że do namiotu wszedł niedźwiedź, zabrał małą Idę a potem uciekł na trzech łapach. Ulewny deszcz, który zaczął się w tym samym czasie wkrótce zamienił się w śnieżycę i zatarł wszystkie ślady. Następnego popołudnia, Ida została znaleziona na przeciwległym brzegu pobliskiej rzeki — zupełnie w najlepszej kondycji: ani pogoda, ani "Mama Bear" (tak ją nazwała Ida) nie wyrządziła jej najmniejszych obrażeń. Ida pokazała ratownikom schronienie, którego dwulatka oczywiście nie mogła zbudować sama. Zachowanie "niedźwiedzia" nie mogło być bardziej nietypowe — nie wspominając o opiekuńczym traktowaniu uprowadzonej dziewczyny. Kiedy mężczyźni szukający trzyletniej Katie Flynn w 1868 roku usłyszeli słabe wołania o pomoc i pobiegli w tym kierunku, zobaczyli "wielkiego czarnego niedźwiedzia" wskakującego do pobliskiej rzeki, który wyraźnie uciekał przed nimi. Katie, która została znaleziona z zaledwie kilkoma zadrapaniami, wyjaśniła zdumionym dorosłym, że "duży pies" (w innej wersji "duże czarne coś") bawił się z nią, a potem zabrał ją ze sobą. W lesie zbierał dla niej jagody, przygotował obóz z liści i ogrzał ją swoim ciałem w nocy.
Na pytanie, gdzie jest jej drugi but, Katie odpowiedziała, że pies go zjadł. Córka Millarda Davisa opowiedziała również dwadzieścia lat później — na łamach New York Time — że spała z "wielkim niedźwiedziem" w noc poprzedzającą jej odnalezienie. Trzyletni Johnny, który powrócił do zdrowia w 1955 roku po największej jak dotąd operacji poszukiwawczej w historii, wciąż powtarzał: "Rozmawiałem z psem". Jego ubranie było rozdarte, a ciało posiniaczone; ale trzy dni i noce w zimnym i mokrym pustkowiu nic mu nie zrobiły. Chciałoby się, aby dziecięce opisy porywaczy dawały przynajmniej dość spójny obraz — czy nazywają je niedźwiedziami, psami, wilkami czy ludźmi. Ale to, co powiedział ten trzylatek, który zaginął w 2010 roku w okolicach Mount Shasta, a później wszedł do akt pod pseudonimem John Doe, nie pasuje do tego powyżej. Nie wiedział co się stało, przyszedł do jaskini, gdzie zobaczył... swoją babcię. Była bardzo miła i poprosiła go, żeby zrobił kupkę na wskazanej macie, ale John nie musiał. Babcia się rozzłościła a wtedy z jej głowy zaczęły lecieć iskry, dziecko zorientowało się, że to coś jest chyba robotem. W końcu "babcia-robot" zabrała go w gąszcz, gdzie został znaleziony. Kiedy tydzień później John opowiedział o tym prawdziwej babci, ta przypomniała sobie doświadczenie, które miało miejsce zaledwie kilka miesięcy temu. W tym czasie ona i jej partner spędzili kilka dni dokładnie w tej samej okolicy, w której później zniknął John. Pewnej nocy obudziła się z gryzącym bólem na szyi, jej partner zauważył w tym miejscu czerwoną kropkę. Małe dzieci mają czasem żywą wyobraźnię, ale co z dorosłymi?, którzy przeżyli. Kilka lat temu 53- letnia Linda Arteaga i jej brat zgubili się podczas spaceru po lesie i przeżyli kilka strasznych dni w lesie. Linda twierdzi, że nie była sama:
"Widziałam ludzi." Poprosiłam ich o pomoc, ale zachowywali się tak, jakby mnie nie słyszeli", opowiada Arteaga. Pamięta, że patrzyli w jej stronę, ale nie odpowiedzieli ani słowa. Ukrywali się w krzakach. "To byli dziwni ludzie, bardzo dziwni..."
Paulides zaznacza, że jej lekarz poświadczył jej zdrowie psychiczne; co więcej, nie była ona jedyną osobą, która uważała, że była polowana przez "mężczyzn" w lesie. Na przykład w 1989 roku 22- letnia Eloise Lindsay chciała sama odbyć pierwsze siedem dni swojej 70-kilometrowej trasy i dopiero wtedy spotkać się z przyjaciółką. Ale trzeciego dnia zauważyła, że jest ścigana przez grupę mężczyzn; nigdy ich nie widziała, ale zawsze wydawało się jej ich słyszeć. Żyła w ciągłym strachu przed śmiercią i próbowała wszystkiego, by się ich pozbyć, ledwo spała aż w końcu zostawiła plecak i inne rzeczy. Po ponad dwóch tygodniach wpadła, na wpół szalona i bez sprzętu, w ramiona myśliwego. Przynajmniej zapamiętała i zrelacjonowała — w przeciwieństwie na przykład do 20- letniego Larry'ego Davenporta, który w 1983 r. podczas biwakowania bez słowa wstał od swojego stołu i zniknął w lesie: kiedy znaleziono go nagiego i posiniaczonego kilka dni później, wypowiadał tylko niespójne słowa. Następny przypadek nie pochodzi od Davida Paulides, ten opis znalazłem bardzo starym kwartalniku "Magikon" z 1840 roku, przetłumaczyłem go kiedyś w ramach pewnego artykułu. Wydarzenie miało miejsce w 1837 roku w szwajcarskim kantonie Uri, leżącym w środkowej części kraju. Autor najpierw opisuje niezamożną rodzinę Littli, dziadek, młode małżeństwo i ich dzieci w wieku 3 i 2 lat mieszkali pod wspólnym dachem. Owego dnia rodzina znajdowała się na pastwisku górskim niedaleko Stug. Tej niedzieli dorośli poszli do kościoła, przy dzieciach pozostał 60-letni dziadek, w innych budynkach znajdowali się członkowie dalszej rodziny. 3-letni chłopak poszedł wraz z innymi rówieśnikami do pobliskiego lasku nazbierać poziomek. Senior z mniejszym na ręku poszedł za nimi. Po pewnym czasie młodszy stał się niecierpliwy, że dziadek postanowił wrócić, by go nakarmić. Podczas tej czynności, do chałupy wróciła inna kobieta, która twierdziła, że słyszała krzyk dziecka w lesie. Dorośli natychmiast udali się w to miejsce, lecz poza drewnianym pojemnikiem na owoce, nie było tam nikogo. W następnych minutach zwołali około dziesięciu dorosłych, którzy przeczesali ten mały lasek, chłopaka nie znaleźli. Gdy wrócili rodzice, urządzono następne poszukiwania, matka i kilku innych zostali nawet całą noc w lesie, jednak wszystko na daremno, dziecko się nie znalazło. Uważano, że chłopak albo wpadł do potoku, albo został porwany przez złego ducha. To drugie miało się już nie raz wydarzyć w wyższych partiach gór.
We wtorek szukano nadal, 12 osób przeczesywało las, we środę 7 osób kontynuowało poszukiwania. Tego dnia o godzinie 17 tej, dwóch nastolatków zauważyło dziecko bawiące się kamieniami, zaprowadzili go do domu, wysłano człowieka do rodziców. Ci oczywiście przybyli natychmiast, 3-latkowi brakowało czapki oraz butów, pończochy na stopach były całkowicie przedarte. Ojca rozpoznał od razu, matkę jednak dopiero po chwili, sprawiał wrażenie zażenowanego, narzekał, że jest słaby i na ból w okolicach klatki piersiowej. Na pytanie, co się z nim działo, mały odpowiedział, że duży mężczyzna ubrany na czarno dźwignął go jedną ręką za kark i tak go niósł przez las, przy czym zgubił obuwie i czapkę. Gdy zaczął krzyczeć, nieznajomy powiedział, żeby był cicho, ponieważ nic mu się nie stanie. Gdy znajdowali się w tym miejscu (gdzie później znaleziono dziecko) usłyszał wołanie matki. Chciał krzyczeć, ale zostało mu to uniemożliwione. Później przez to miejsce przeszedł jeden z poszukujących dziecka, lecz ten jakby ich nie widział. Chłopak opowiadał, że był w niebie, widział biały most, ładne białe domy, ludzie grali na instrumentach i tańczyli. On także brał w tym udział, zapamiętał też dwa białe konie. Zapytany, czy spał w tym czasie, odpowiedział, że spał na ziemi, o deszczu, który padał przez dwie ostatnie noce, nie wiedział nic. Innych szczegółów nie pamiętał, mówił, że nie był daleko, ponieważ spał bezpośrednio przy potoku. Do "czarnego mężczyzny" nie chciał wracać, ale będzie prosić anioła-stróża, żeby mógł znów odwiedzić niebo. Autor relacji opisuje dziecko jako zdrowe, nie przechodziło dotąd ciężkich chorób, może trochę zamknięty w sobie, woli udzielać się z rodzicami niż rówieśnikami. To zdarzenie jest jedno z wielu jakie niekiedy przydarza się ludziom. Dziecko niby nadal znajduje się w miejscu, gdzie doszło do dziwnej konfrontacji, ale nikt z ludzi go nie widział, a jednocześnie opowiada o nieznajomych budynkach i ludziach. Z dawnych opowiadań mogę zacytować opowieść, która dziś uszłaby jako porwanie przez ufo:
"50-letni rolnik Hans Buchmann udał się do pobliskiego Sempach w sprawie uregulowania długu. Szedł przez las, kiedy to usłyszał coś niby muzykę albo odgłos roju pszczół. Wystraszony zaczął uciekać, w pewnym momencie poczuł, że traci grunt pod nogami. Zgłoszono zaginięcie, przeszukano także las, tam znaleziono część jego ubrania. Cztery tygodnie później, rodzina otrzymała wiadomość ze Mediolanu, że Hans Buchmann znajduje się we Włoszech, on sam nie potrafi sobie przypomnieć jak się tam dostał. Za pomocą dobroczynnych ludzi, prawie 2,5 miesiąca później wrócił do domu. Nie mógł sobie wiele przypomnieć, jego wygląd był bardzo zatrważający, stracił włosy na ciele, a twarz była tak opuchnięta, że krewni nie umieli go rozpoznać."
W swojej książce Paulides dołożył przypadek, o którym pisał już J. Valle, chodziło o zdarzenie z 20 maja 1950 roku. Pewna kobieta z pieśnią na ustach była w drodze do domu, niedaleko Loary, gdy stała się ofiarą uprowadzenia złowrogiego rodzaju.
"Nastąpiła bardzo dziwna cisza, nawet wiatr ustał — kiedy znikąd pojawiły się przede mną dwie ręce. Ręce bez ciała, które zjechały z góry — jak gdyby tylko czekały na odpowiedni moment, aby mnie złapać". Ręce chwyciły ją za głowę w taki sposób, że nie mogła krzyczeć i ledwo oddychać, i pośpiesznie przeciągnęły ją ścieżką aż w krzaki jeżyn. Kobieta usłyszała bezcielesny głos mówiący "Mamy ją", a następnie dziwny śmiech. Czuła się oszołomiona i sparaliżowana; głos brzmiał "jakby się znajdował pod wodą". Jej plecy płonęły z bólu jak ogień, jej ciało było pokryte zadrapaniami. Z jakiegoś powodu jednak istoty te puściły ją wolno, chociaż najwyraźniej wciąż były w pobliżu: "Myślałem, że w każdej chwili zobaczę moich napastników, ale nic nie widziałem! Tylko gałęzie przesuwały się [...], a trawa była zdeptana, jakby pod butem niewidocznej istoty."
Być może George Carter też doświadczył rąk, które go zabrały ze stoku? George jest członkiem Narodowego Patrolu Narciarskiego, co oznacza, że jest wyjątkowo dobrym narciarzem. Wymagania Narodowego Patrolu Narciarskiego są wysokie i wymagają, aby być w stanie zjechać na nartach z 100-kilogramowym człowiekiem na awaryjnych sankach w dół góry. Aby to zrobić, trzeba być w doskonałej kondycji fizycznej, być silnym i bardzo bezpiecznym na nartach. A takim jest George Carter bez wątpienia. Tego dnia, w maju 1950 roku, George Carter planuje wejść na górę z grupą przyjaciół, a następnie zjechać na nartach. Po żmudnym wejściu, około południa docierają na szczyt góry. Następnie, po rozkoszowaniu się widokiem, każdy zakłada narty i rozpoczyna się spektakularny zjazd na dziewiczym śniegu. Robią krótką przerwę, George sugeruje, że pojedzie przodem i poczeka na resztę za zakrętem, aby zrobić im zdjęcia, kiedy będą przejeżdżać. George jedzie w dół, a grupa czeka chwilę, aby dać mu czas na przygotowanie się do zrobienia zdjęć. Narciarze docierają na zakręt, ale nigdzie nie widzą George'a. Nie ma go tam, jak uzgodniono. Rozglądają się dookoła, żeby zobaczyć, czy nie żartuje sobie z nich. Znajdują ślady w głębokim śniegu, dokładnie tam, gdzie chciał czekać. Ślady w śniegu pokazują, że tam stał, znajdują pudełko, z którego włożył rolkę filmu do kamery. Następnie ślady nart prowadzą w innym niż zamierzonym kierunku. Jego przyjaciele zeznają, że to, co znaleźli, było dziwne, jak obłąkany zjazd "na krechę" w dół stromej góry. Coś, czego tak doświadczony narciarz, jak George nigdy by nie zrobił. Ślady prowadzą prosto przez kilka wysokich skał, przez które George musiał skakać z pełną prędkością. Jego przyjaciele podążają śladem, który prowadzi prosto do klifu, który prowadzi w dół do kanionu. Obawiają się najgorszego, ekipa ratownicza rusza na poszukiwania zwłok. W wąwozie szuka się go przez następne 3 tygodnie. Wszędzie leży świeży śnieg, muszą być przecież ślady gdzie spadł. George Carter widocznie nigdzie nie spadł zaginął do dziś bez śladu. Ludzie znikają w niewytłumaczalny sposób. Po prostu znikają z powierzchni ziemi. Bez śladu. Takie przypadki charakteryzują się szczególną niewiarygodnością. Nie można powiedzieć, że to dawne bajki, to dzieje się nadal. Jednym z ostatnich przypadków to sprawa Kanadyjczyka Danny Filippidis, który niecałe dwa lata temu chciał zjechać po raz ostatni, gdy znajomi poszli się już ogrzać. Po 6 dniach dał znak życia, znajdował się tysiące kilometrów od swojego miejsca zamieszkania. W słonecznej Kalifornii został zabrany przez kierowcę ciężarówki, w swoim rynsztunku narciarskim, nie umiał sobie przypomnieć co się działo przez ostatni tydzień. W wielu przypadkach ludzie pojawiają się w miejscach, do których z różnych powodów nie mogliby dotrzeć. Często są to miejsca, które były wielokrotnie przeszukiwane. Praktycznie we wszystkich przypadkach, ofiarom brakuje butów. Staje się to szczególnie absurdalne w przypadkach, gdy ludzie znikają w głębokim śniegu w środku zimy, a gdy zostaną odnalezieni , żywi czy martwi, niekiedy dopiero po tygodniach i wiele kilometrów od miejsca ich zniknięcia, brakuje im butów. Chodzili boso po śniegu tyle kilometrów? Podobnie groteskowe są ofiary, które noszą ubrania, które do nich nie należą, lub są niewłaściwie ubrane . Wiele z ofiar nigdy nie odnaleziono ani ciała, ani sprzętu, jakby ich tam nigdy nie było. Psy nie podejmują tropu, tropiciele nie znajdują żadnych śladów, policja kryminalistyczna jest bezradna. Nic nie wskazuje na akt przemocy, żadnych oznak walki, żadnych oznak ataku zwierząt, nic. Co się dzieje? To jest główne pytanie.
Wykorzystano:
Phänomen 411-Menschen versch – Denk Verlag
Missing 411 Das Phänomen der mysteriösen Vermisstenfälle – magazyn Nexus
Magikon – 1840
Autor
artykułu Arkadiusz Czaja
P.S Na kanwie artykułu
Arka przypomina mi się pewna historia również dziwnego i tajemniczego zniknięcia
69 mężczyzny w Strzeszynie w woj. Małopolskim, który wyszedł z domu i zaginął 6
sierpnia 2016 roku, dodatkowo człowiek ten miał problemy z poruszaniem się jak donosił jeden z lokalnych artykułów ‘’Mężczyzna nie
zabrał ze sobą żadnych rzeczy osobistych. Ma on problem z poruszaniem się.
Utyka na nogę. Dłuższe chodzenie powoduje u niego zmęczenie i bóle nóg. W
prawej dłoni posiada trwale zgięte palce, co ogranicza jego sprawność’’. https://sadeczanin.info/wiadomo%C5%9Bci/ktokolwiek-widzia%C5%82-ktokolwiek-wie-gdzie-jest-zaginiony-w%C5%82adys%C5%82aw-ryznar
W tej
miejscowości mam znajomego, który poinformował mnie o sprawie najdziwniejsze
było to, że zaginionego odnaleziono po 10 dniach martwego w niewielkim potoku
Strzeszynianka opodal swojego domu,
miejsce to było wcześniej przeszukiwane przez strażaków i innych poszukiwaczy.
‘’ Kolega-wędkarz, który zna potok Strzeszynianka jak własną kieszeń, twierdzi że to jest absolutnie niemożliwe, żeby go nie znaleźli w tym miejscu strażacy, którzy weszli do wody w woderach i badali dno bosakami. Jak już Ci pisałem, były dwie inne dziwne okoliczności: Władek poruszał się o lasce i ledwo łaził, więc pomysł, że wybrał się nad potok na spacer jest dość dziwaczny; po drugie bał się wody i nigdy nad nią nie chodził''. Tyle przekazał mój informator.
Drugą
dziwnością tego zdarzenia jest to, że jeśli w necie odnajdziemy informacje o jego zaginięciu i poszukiwaniach niestety
nie ma NIC o jego okolicznościach znalezienia zwłok – dlaczego media nie chciały później
informować w tej sprawie jest to bardzo
zadziwiające ?
Znakomity artykuł!
OdpowiedzUsuńJak zwykle warto było czekać
OdpowiedzUsuńHejka Arku.
OdpowiedzUsuńW tym przypadku, o którym piszesz, wspomniane jest, że znaleźli go w potoku. Przez ostatnie 9 miesięcy spisałem jakieś 50 przypadków o dziwnych zaginięciach. W 95% wszystkich incydentów woda, jako rzeka, strumyk , staw i bagno zawsze gra jakąś rolę. Albo wydarzyło się coś w pobliżu, albo denata znaleziono właśnie w wodzie. Jedynie w przypadkach z pustyni i jeden co mam z Antarktydy nie występuje woda w sensie zbiornika.
Wczoraj wziąłem się za incydent z Red River, zawiera kilka wspólnych elementów i innych dziwności:
W 1952 roku dwóch znakomitych traperów udało się na parodniową wędrówkę przez wyżyny parku krajobrazowego Red River w Idaho. Pierwszego dnia późnym popołudniem rozbito obóz, James Metzen poszedł do potoku odległego jakieś 100 metrów od obozu, by przynieść wodę, skąd już nie wrócił. Jego kompan przeszukał najbliższą okolicę, wołając jego imię, oddał strzały z broni, którą mieli ze sobą, ale i to nie pomogło. Wieczorem zrobił duże ognisko, by Metzen w ten sposób znalazł drogę do obozu. Wiedział, że coś się stało, Metzen miał 67 lat, znał okolicę, bywali tutaj nieraz, wyśmienity wędrownik, tacy ludzie się nie gubią, odchodząc 100 metrów do potoku, mając obóz w zasięgu wzroku. Następnego dnia pozostawił obóz i wrócił do strażnicy, skąd wyruszyli dobę wcześniej. Przez najbliższe 9 dni przeszukano wielkie połacie lasu, rangersi, zespoły policji z psami, wolontariusze, nawet jednostka lotnicza wysłała samoloty i helikopter do poszukiwań zaginionego. Nie znaleziono żadnych śladów mężczyzny. Trzynaście dni później, grupa wędrowników przemierzała niezurbanizowany teren parku. W tym bardzo odludnym terenie znaleziono ciało Jamesa Metzen, 20 km od obozu dwojga traperów. Jego zwłoki leżały twarzą w dół w sadzawce nie głębszej niż 30 cm, pięć metrów od brzegu. Ubrany był w szorty i podkoszulek, butów, jak i resztę ubrań brakowało. Patolodzy nie znaleźli wody w płucach, ich zdaniem: mężczyzna zmarł z powodu wyczerpania. Najbardziej zdumiały stopy nieboszczyka, brakowało skóry, tkanki i ścięgien. Oszacowano, że nie żył od trzech, może czterech dni. Ten przypadek zawiera kilka elementów, które pasują do katalogu dziwnych zaginięć. Jak można się zgubić na tak krótkim odcinku, mając obóz w zasięgu wzroku? Jeżeli nie żył od 4 dni, a znaleziono go po 13 dobach, gdzie był przez cały czas? Dlaczego nie odnaleziono go, jeżeli zdezorientowany tułał się przez lasy i wzgórza?. Pozbył się ubrań, pozbył się butów, a nadal się przemieszczał. Zdeptał stopy do kości. Nikt, ale to nikt, nie byłby w stanie ustać na nogach, mając tak zranione stopy, na które naciska cała waga człowieka. W jakim odurzonym stanie musiał się znajdować, że pomimo bólu wędrował dalej, dewastując ścięgna i mięśnie?. W świadomym stanie nie uszedłby parę metrów, nawet jakby obrażenia były lżejsze, ale w normalnym stanie, wiedziałby jak się zachować, znał teren, północ, południe, ludzie jak on wiedzą co mają zrobić.
Arku dziękuję za opis tego zdarzenia, który jest niezwykle zagadkowy i jak mówisz to prawda zazwyczaj zaginięcia ludzi w dziwny sposób wiążą się z rzekami, potokami, stawami itp czyli woda czy tutaj gdzieś kryje sie jakaś odpowiedź do zaginionych osób ? Acha w przypadku tego Pana z Polski w tej okolicy wcześniej widziano błędne ognie mam tą relację w swoim archiwum.
UsuńCzytałem dwie książki Pulidesa, w dużej większości "jego" przypadków woda ma jakieś znaczenie, ale jakie tego też nie wie, nawet nie próbuje spekulować. Gdyby chodziło tylko o górskie potoki to miałbym coś w rodzaju malutkiej hipotezy, ale głośne górskie strumienie to jedynie ułamek wszystkich.
OdpowiedzUsuńArku ten przypadek o którym tu napisałeś, chętnie bym włączył do projektu, z Polski mam bardzo mało mało incydentów, nie wiem nawet czy się bądą nadawały
Tak oczywiście Arku nie ma problemu możesz go włączyć do swojego projektu. Pamiętam jak swego czasu w audycji Nautilus Radia Zet była mowa z Polski o zaginięciu małej dziewczynki, która przepadła na kila chyba lat i po jakiś czasie odnalazła się taka jak w dniu zaginięcia wg. niej zaprosił jak jakiś czarny pan do kuli -- nie wiem na ile to prawda kiedy i gdzie to było, ale takie coś sobie przypominam.
UsuńCiekawe, może wyszukiwarka coś wypluje, dzięki
UsuńPrzypominam sobie,o takim incydencie z Polski,dawno to było,że pewien mężczyzna wyszedł z mieszkania do pobliskiego kiosku Ruchu coś kupić,miał bardzo blisko,dlatego nawet nie zakładał butów tylko poszedł sobie w kapciach...i zniknął.Policja wszędzie go szukala,gdzie tylko było możliwe.Uznano go za zaginionego, a on bodajże po roku pojawił się w domu.Ubrany w tym ,co wyszedł i był bardzo zszokowany, gdy dowiedział się o tym całym incydencie z nim związanym.Jak sobie dobrze przypominam próbowano poddać go hipnozie...ale nic z tego nie wyszło.
Usuńpozdrawiam :)J.
Tak tak coś mi świta o tym pamiętam rzeczywiście było coś takiego dziękuję za przypomnienie pasuje w necie posprawdzać
UsuńW czerwcu 1909 roku ma miejsce kolejna nieprawdopodobna wręcz historia. Na trasie pomiędzy Popradzkim Stawem a Rysami ginie znawca i miłośnik Tatr, profesor Ernest Weiss. Poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Cztery lata później, tuż przy drodze, którą przechodziły corocznie dziesiątki tysięcy ludzi, nagle pojawiło się ciało. Należało do Ernesta Weissa.
OdpowiedzUsuńTak i kolejna historia, która warto przypomnieć dziękuję ;)
UsuńNiesamowite i aż nad wyraz absurdalne opowieści :) Uwielbiam ten blog, bo gdy go czytam to czuje się zrelaksowana, jakbym była w innym wymiarze :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak mnie naszło o Tatrach, bo wyżej ktoś napisał.. Dziwna historia zaginięcia dwójki młodych ludzi w Dolinie Kościeliskiej zimą, ślady na śniegu urywają się nagle jakby wyparowali..https://gazetakrakowska.pl/jak-kamien-w-wode-przyjechali-w-tatry-a-pozniej-slad-po-nich-zaginal-zdjecia/ga/c1-15208736/zd/45711066 A teraz niedawno zaginęła przecież kolejna kobieta i do dziś cisza o niej, dziwne to wszystko, na prawdę.. https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,26351005,poszukiwania-w-tatrach.html
OdpowiedzUsuńTak w Tatrach są mega dziwne zaginięcia a nawet ciała, które odnajdowano wiele lat później w miejscach wielokrotnie przeszukiwanych, pozdrawiam ciepło Arek
UsuńCzyżby "kroiła" się kolejna publikacja, książka, lub jakiś felieton związany z dziwnymi zaginięciami? Czytając Panów rozmowę powyżej, nasuwa się takie wrażenie..?? :)
UsuńCzy Pan Arkadiusz Czają prowadzi jakiegoś bloga etc.? Gdzie można znaleźć Pana bieżące artykuły?
Witam nie ukrywam, że pracuję nad nową książką i tam będą wątki związane m.in z zaginięciami. Z tego co wiem to Arek nie ma bloga, ale może sam się tutaj wypowie w komentarzu.
UsuńHejka. Nie, nie prowadzę bloga, może w przyszłości, bo materiałów jest tak dużo i dobrze by było informować o bieżących przypadkach. Wolnego czasu też mam już więcej, zaczynam nawet myśleć o blogu :) To, co mam dotąd, a jest tego dość sporo, zamierzam zrobić w formie książki, może o ile się jakieś wydawnictwo tym zainteresuje - drukowanej. A jak nie, to pdf dla wszystkich za free :)
UsuńSuziii
UsuńDziękuję za przypomnienie tych przypadków. Mam je także w moim projekcie, gdzie zwracam uwagę, że te przedziwności z USA i Kanady możemy znaleźć i na własnym podwórku. K. Dreczkowski podał mi także kilka ciekawych przypadków ze Słowacji. Jest co czytać :)
Arku super informacja blog to świetna sprawa, a pomysł na książkę jeszcze lepszy w razie czego chętnie pomogę w temacie wydawnictw a nawet korekty. Taka książka w Polskim wydaniu za pewne cieszyłaby sie dużym powodzeniem z uwagi na brak w PL takich pozycji.
UsuńDzięki Arku, za jakiś czas skontaktuję się z tobą, żeby się popytać to i owo.
UsuńJakbyś chciał, a ja bardzo bym się cieszył, żebyś napisał paręnaście linijek jako wstęp do książki. Ty się znasz na tego rodzaju fenomenach.
Z całym szacunkiem dla komentujących: @ Devastator - w przypadkach Ernesta Weissa (1909) i Karela Kozaka (1921- praktycznie ten sam rejon) nie "pojawiły się ciała" tylko znaleziono kości i to kilkanaście metrów od szlaku - a to w partiach podszczytowych, najeżonych wychodniami skalnymi i głazami robi różnicę. Oczywiście istnieje tu margines niepewności co do tego, jak zmarli ci nieszczęśnicy. To samo dotyczy słynnej sprawy Aldony Szystowskiej z 1910 r.
Usuń@ Suzii - cytowana sprawa byłą omawiana dokładnie (dwa razy) na łamach NŚ w zamierzchłych czasach (1992). Był to notabene jedyny przypadek, gdy starano się wyjaśnić los zaginionych metodami psychotronicznymi, ale z rozbieżnymi wynikami, nie do zweryfikowania.
Pozdrawiam Autora i Gości.
Panie Arku, wobec tego jeśli ma Pan tak wiele tych materiałów, warto byłoby podzielić się tymi materiałami. Wspomina Pan, iż przeczytał książki Paulidesa, czy książka "Missing 411 The Devil's in the Detail" która była jego pierwszą w tej serii, w istocie jest najciekawsza, i zawiera te najbardziej zagadkowe przypadki? Planuje zamówić tę właśnie pozycje, stąd moje pytanie.
UsuńPozdrawiam
DobrzeWiesz
UsuńWitam, materiałami podzielę się wcześniej czy póżniej, dlatego to robię, na pewno wątek folkloru pasowałby tutaj na blog Arka M.
"EASTERN UNITED STATES", i " NORTH AMERICA AND BEYOND " to pozycje które czytałem, o księżce o której pan pisze słyszałem wiele w wypowiedziach Paulidesa na youtube. Jest na pewno ciekawa i chyba na nią się też załapię. "Missing411- Hunters" zawiera też wiele ciekawych przypadków - zwłaszcza o zaginionych myśliwych, na youtubie jest gdzieś relacja o niej, może nawet najciekawsza???
Pozdrawiam
"Missing 411 Hunted" został nawet zrealizowany w formie filmu dokumentalnego l, na kanale Paulidesa na YT, są nawet fragmenty tego filmu, niestety na polskich platformach komercyjnych, nie jest dostępny,chyba że ktoś z czytelników bloga Pana Arka, zna może jakieś źródło?
UsuńCo do Pana pracy, będę uważnie śledził, i czekał na autorskiego bloga💪💪💪
Dziękuję.
UsuńTakże nie znam materiałów Paulidesa które byłyby po polsku.
Pozdrawiam.
dwa filmy Paulidesa można obejrzeć za darmo na bitchute
UsuńCiekawe co z tą dziewczyna co zaginęła bez śladu we wrześniu w Tatrach.. Jak o tym usłyszałam to byłam pewna, że laska zwiała i ma wszystko gdzieś, ale teraz uważam, że być może wyparowała jak pozostali i pewnie góry ją oddadzą jak przyjdzie na to pora. Pozdrawiam również :)
OdpowiedzUsuńDuża myślę część zaginięć to typowe ucieczki z domu itp itd. ale pewien procent jest naprawdę dziwny bardzo tajemniczy szkoda tych osób bardzo.
UsuńArek jak się ma sprawa ufo do sytuacji na świecie w 2020, im więcej kiedyś czytałem na temat Ufo tym mniej wiedziałem tak na prawdę. Jak temat ufo ma się do koronki?
OdpowiedzUsuńZ tego co czytam w USA jest bardzo wiele obserwacji, ale oni katalogują wszystko jak leci i zaliczają do UFO, mnie interesują konkretne zdarzenia typu CE, a tych w zasadzie brak. Sztucznie wywołana pandemia wg. mnie nie ma żadnego przełożenia w obserwacjach UFO przynajmniej ja nie zauważyłem jakiegoś nagłego wzrostu w Polsce czy innych krajach Europejskich. Pamiętacie ile zbierałem obserwacji UFO i nawet tych bliskich z Podkarpacia teraz od wielu miesięcy a nawet lat ( 2-3 lata ) jest cisza i nic konkretnego się nie dzieje poza jakimś czasami odległym NL.
UsuńWedług Pana pandemia jest sztucznie wywołana ?
UsuńPozdrawiam
Wirus jest, ale nie w takiej skali jakiej się nam próbuje wmówić i zrobić z tego katastrofę gospodarczą na świecie, ale najwyraźniej komuś na tej manipulacji zależy mi np. fb usuwa posty odnośnie szczepionek zatem coś jest na rzeczy.
UsuńArek, zgadzam się z Tobą w 200%. To ściema, od początku to wiem. Na szczęście coraz więcej osób w końcu się budzi i widzi co się tu odpierdziela :/!
OdpowiedzUsuńWystarczy logicznie pomyśleć i przy okazji gdzie się podziały grypy ? Nagle znikły ? Pozdro Suziii ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńW mitologii wielu plemion Ameryki woda jest przedstawiana jako portal między światami/rzeczywistościami, rzeki, jeziora, i inne są drzwiami do innego świata, pamiętam, że czytałem o tym jak Celtowie rytualnie poświęcali jeńców wojennych ścinając im głowę i zakopując ją twarzą w dół w dołku z wodą, miało to pozwolić na przejście ofiary (lub jej energii tak uważam) do innego świata- świata istot niematerialnych, może warto by pójść w tę stronę?
OdpowiedzUsuńW "The Secret Commonwealth of Elves, Fauns and Fairies" było trochę o tym, polecam jeśli ktoś nie czytał, ciężko się trochę przebić przez archaiczny angielski ale warto.
Rain
Mi też obiło się w czasie czytania książek iż woda jest pewną regułą do ''przejść w inne światy'' ciekawa koncepcja i warto na tym sie skupić ponieważ Paulides pominął swoje teorie i wnioski co może takowe zniknięcia powodować ? Dziękuję za tytuł książki czy mógłby Pan interesujący fragment odnośnie w/w ''przejść'' jakoś wysłać na maila w postaci zdjęcia - skanu chętnie bym się z tym zapoznał pozdrawiam
UsuńCoś w tym jest, pamiętam nawet taką ciekawostkę z filmu "Constantine" gdzie główny bohater żeby przejść na "tamtą stronę" używał krzesła elektrycznego na którym stracono wiele osób oraz... podłogi polanej wodą (kałuży)!
UsuńGdzieś też mi świta był motyw gdzie do kontaktu z zaswiatami trzeba było jedną nogą stać w naczyniu z wodą a drugą poza (plus dalsza część rytuału)
Rain
Przypomniała mi się "dziwna woda" opisana w "Rio Anaconda" przez Wojciecha Cejrowskiego. Fragment rozmowy z szamanem plemienia Carapana:
Usuń"A ty coś tu widzisz, Czarowniku?
Teraz nie. Ale czasami, tam trochę dalej, robi się... dziwna woda. Są też miejsca na rzece,
gdzie woda stale jest dziwna. Albo robi się dziwna, dopiero kiedy do niej skoczysz. Nagle.
Niespodziewanie. I wtedy nie masz odwrotu. Ciągnie do dna. Mocno. Kto się broni, tego
utopi. Nie dasz rady jej pokonać i wypłynąć.
To co trzeba robić?
Ja płynę w głąb; z prądem. Aż zrobi się ciemno. A potem nagle wypływam na powierzchnię...
gdzieś z drugiej strony. Na... inną powierzchnię. Tam jest już inny świat. I kiedy siedzę na brzegu, tam, po drugiej stronie, to widzę was tutaj. A czasami widzę także samego siebie, jak się nachylam nad wodą...
Siebie???
Siebie na odwrót. Kiedy pomacham sobie prawą ręką, to tamten ja na którego patrzę, macha do mnie lewą.
To chyba normalne, kiedy patrzysz w odbicie.
Nie o to chodzi, gringo. Dla próby zawiązywałem sobie rzemień na ręku. I kiedy machałem
ręką z rzemieniem, ten drugi ja machał do mnie ręką bez rzemienia. Wszystko robił na odwrót. On cały jest... odwrócony.
Pokaż mi któreś z takich dziwnych miejsc.
Nie da rady. One dla każdego są gdzie indziej. Gdybyś skoczył w moją dziwną wodę, nic się nie stanie. Nawet jej nie zobaczysz. Myślałem, że ci się pokazała twoja.
Może mi się pokazała, tylko jej nie poznałem. A jak ona wygląda?
Jest... gęstsza i duuużo głębsza. Wieje chłodem. Takich miejsc istnieje po kilka dla każdego z nas. Widać je długo. Pojawiają się też inne, na kilka dni. I znikają nagle. A kiedy jesteś akurat po drugiej stronie wody, a ona wtedy przestanie być dziwna, musisz wrócić innym
miejscem. Bardzo niepokojące uczucie, gringo. Zanurkowałem w wiosce, i wszyscy to widzieli, a wypłynąłem daleko stąd. Do wioski wróciłem dopiero po kilku dniach. Mój szałas był już zaszyty i szykowali się go spalić. Myśleli, że utonąłem.
To po co tam w ogóle pływasz?
Z głodu. Kiedy u nas brakuje jedzenia, najadam się po drugiej stronie. Nie zawsze jest czym, ale w porze obfitości można tam znaleźć sporo śliwek i jest dużo słodkich pędraków. Chciałem też polować, ale tam się nie da zabrać łuku. Nie da się też stamtąd przenieść jedzenia na naszą stronę. Kiedy płyniesz, woda wyrywa ci wszystko z rąk i wyrzuca na właściwy brzeg.
A widziałeś kogoś po tamtej stronie?
Kiedy byłem tam, to nie. Ale kiedy patrzę w wodę w tych miejscach, gdzie są przejścia,
widuję czasami ludzi pochylonych nad brzegiem... od spodu. To Płaskonosi. Stary Lud. Bardzo stary. Najstarszy z żywych.
A jak tam u nich jest?
...Odwrotnie niż u nas. Pod każdym względem odwrotnie. Sucho. Ziemia twarda, sypka, a nie to nasze błoto. I skalista. Mało roślin. Nie przedzierasz się jak w dżungli, tylko idziesz sobie i widzisz daleeeko, jakbyś siedział na sokole. Pusto, sucho. I trzeba uważać na kolce. Tam wszystko kłuje. Nawet śliwki. Tylko słońce mają takie samo. Myślę, że to jest nasze słońce.
U nich świeci nocą, kiedy u nas już zaszło. Za to księżyc i gwiazdy mają tam we dnie. To znaczy u nich wtedy jest noc, kiedy u nas dzień. Mają też swoją odmianę Obcych.
Bladolicych, jak ty, gringo.)
Szaman chwycił jakiś patyk i zaczął rysować na ziemi znajomy kształt.
Co to jest, Czarowniku? Ja to znam...
Wyspa Płaskonosych. Gdyby się wznieść wysoooko, prawie pod słońce, to tak wygląda ich
ziemia.
Ja to znam... Tylko... To jest Australia do góry nogami!! Południem na północ. To tam byłeś,
Czarowniku???
Byłem."
Genialny opis bardzo dziękuję być może przyda mi się do mojej nowej książki w której właśnie pojawią się tematy zniknięć i aspektów związanych z wodą dziękuję i pozdrawiam ;)
UsuńDuża część książki to rozmowy z plemiennym czarownikiem który opisuje niektóre swoje sztuczki. Polecam przeczytanie książki, na zachętę dorzucę jeszcze fragment:
Usuń"Było to gdzieś na Dzikich Ziemiach. Nad jedną z tysięcy rzek, tak małych, że nie zaznaczono ich na żadnej mapie.
Nazwałem ją Rio Anaconda. Wcale nie dlatego, że była kręta jak wąż. Zresztą ona była kręta dużo bardziej. Kręta w stopniu irytującym błędnik - od samego patrzenia dostawało się choroby morskiej. Płynąc czółnem, człowiek odnosił wrażenie, że jest na karuzeli, którą ktoś zapomniał wyłączyć i wyjechał na urlop. Zakrętów było więcej niż całej reszty rzeki i... jakoś tak ogólnie zbyt wiele.
Mówiąc jeszcze inaczej: ta rzeka miała więcej zakrętów, niż ich dopuszcza normalna geometria wszechświata - każdy zakręt zakręcał dodatkowo... poza swoim normalnym zakręcaniem. Żaden wąż tego nie potrafi. A gdyby spróbował, toby się połamał.
Czy te zakręty są aby normalne? - zagadnąłem szamana.
Jesteś pierwszym, który o to pyta, gringo. I pierwszym, który coś w ogóle zauważył - mówiąc te słowa, szaman zmrużył oczy i popatrzył na mnie podejrzliwie.
Domyśliłeś się, gringo - stwierdził. - Widzisz... my nie chcemy, żeby tu na nasze ziemie przypływali Obcy.
Po to te wszystkie zakręty. Ludzie się zniechęcają. Z każdym dniem wiosłowania w górę naszej rzeki wydaje im się, że pokonują coraz krótsze odcinki. W końcu mają wrażenie, że nie płyną wcale, tylko kręcą się w kółko po małym terenie. To ich przeraża. A wtedy zawracają swoje czółna i nagle okazuje się, że w drugą stronę, za ich plecami, ta rzeka jest zupełnie normalna. Zakręty gdzieś znikają; droga do domu jest taka prosta. Może nawet trochę zbyt prosta... Czary. A czarów boją się wszyscy. Nawet tacy, którzy w czary nie wierzą.
Czyli to jakież sztuczki? Złudzenia, tak?
O nie. Te zakręty istnieją naprawdę. Zostały... przesunięte z innych okolic i stłoczone w jednym miejscu. Trochę nienaturalnie, ale właśnie o to chodziło.
Poprzesuwałeś zakręty?! - zapytałem, nie mogąc uwierzyć w to, co mi właśnie powiedział.
Och, nie ja. Ja jestem na to za słaby. Żeby zmienić rzekę w taki sposób, potrzebna była praca wielu Czarowników. Ja je tylko utrzymuję na miejscu."
I jeszcze troszeczkę:
Usuń"(...)
Masz dryg do słów, gringo. - Radzisz sobie z nimi, a słowa ciebie słuchają. To jest Moc. Rzadki dar. Pożądany przez czarowników. Byłbyś groźny.
W rzucaniu słów? Zaklęć?
...W odrzucaniu cudzych. Myślę, że umiałbyś odwrócić złe słowo, które ktoś inny cisnął. To najtrudniejsza ze sztuk. Coś jak złapać strzałę w locie i skierować w tego, kto ją wypuścił.
Bardzo silne czary, bo wtedy złe słowo zachowuje całą Moc tego, od kogo pochodzi, a ty mu jeszcze dodajesz swojej Mocy. Stary Człowiek to potrafił.
A ten Stary Człowiek? Kim był?
Uczył mnie. Od dnia, gdy rozpoznał, że jestem przeznaczony.
A jak to zrobił?
Zobaczyłem Potwora i pokazałem mu palcem. Normalny człowiek widzi Potwory, ale ich nie dostrzega. Ty też widzisz, gringo. Czasami, gdzieś na granicy oka, coś się pojawia, mignie, przemknie, albo siedzi nieruchomo i w pewnej chwili się poruszy. Odwracasz głowę, a tam już nic nie ma. Tłumaczysz sobie, że to tylko przywidzenie. Że to może jakiś cień. A jednocześnie, w tej samej chwili, patrzysz na coś, co tam jest, ale tak dziwne albo przerażające, że twój rozum każe ci tego nie widzieć. Każe ci tak, by się nie zarwać pod ciężarem przerażenia. Nieprzygotowany umysł nie ogarnia widoku Potwora. Szaman co innego. Szamana się przygotowuje na widzenie rzeczy niewidzialnych. Ale pierwszą z nich musi zobaczyć sam, bez przygotowania. I nie ulec przerażeniu. Po tym pierwszym razie idzie na naukę... Długa, trudna droga. Pełna samotności. Nawet własna matka, już nigdy nie zawoła cię po imieniu... Na zawsze zostajesz Czarownikiem".
Serdecznie dziękuję książkę już namierzyłem bardzo interesująca pozdrawiam ;)
UsuńPaulides wstrzymuje się od głoszenia teorii oraz wniosków na temat tego, co kryje się za tymi zaginięciami. Po pierwsze ze względu na rzesze sceptyków jaka atakuje go nieustannie, a która tylko czeka, kiedy potknie się, mówiąc co według niego stoi za tym wszystkim, a co na obecną chwilę jest niemożliwe zważywszy na wieloraką naturę tych zaginięć. Po drugie, nie chce swoimi teoriami wprowadzać w błąd rodzin ofiar owych zniknięc, gdyż tak jak powtarza za każdym razem, wnioski prowadzą w każdym kierunku, od Sasquatch, do abdukcji przez UFO po jakąś paranormalną siłę, w tym samym momencie można to wszystko razem, i każde z osobna wykluczyć. Mówi, że daje ludziom jedynie surowe fakty, żadnych domysłów i spekulacji, jednocześnie otrzymuje setki maili od ludzi którzy twierdzą, że oni wiedzą co się za tym kryje, jednak większość wysuwa swoje wnioski przez pryzmat wysłuchanych wywiadów z nim, bądź przytoczonych wybranych przypadków nie czytając jego książki, co go bardzo irytuje.
OdpowiedzUsuńCo do wspólnych mianowników, to na pewno woda, ale równie często w pobliżu są głazy granitowe, bądź skały granitowe. W mitach Indian północno amerykańskich jest historia, iż istnieją głazy który porywają ludzi, a żyją w nich "Mali ludzie". Również na Islandii są wierzenia, iż w głazach żyją duchy. Paulides pisze często o czynniku OZ, o jakim donoszą mu ludzie chodzacy po tamtejszych górach, mysliwi, wspinacze. Jednak z zaginionych, ale odnalezionych dziewczynek twierdziła, że prowadził ją mały chłopiec w żółtej czapce, do miejsca w którym ma być odnaleziona. Inne dziecko twierdzi, że zabrał ją gadający pies, który się z nią bawił i karmiła ją gdy przebywała w lesie. Wątek gadającego psa, kilka razy się przwija. Fascynujące są listy jakie piszą ludzie do Paulidesa, z opisami swoich dziwnych doświadczeń. Zatem polecam jego książki, kolejna właśnie do mnie jedzie z Kanady. To jest dziwniejsze, niż wszystko o czym do tej pory słyszałem, ponieważ to rzeczywistość, surowe raporty policyjne, żadna ezoteryka i gaweziaratow. Prawda jest dziwniejsza od fikcji, a w tym przypadku to powiedzenia nabiera rzeczywistego sensu.
Pozdrawiam
Proszę podzielić się książką po przeczytaniu jestem bardzo ciekawy proponuję Panu o ile zechce napisać to w formie artykułu na mojego bloga warto zainteresować tym aspektem Czytelników pozdrawiam ;)
UsuńMarny ze mnie pisarz Panie Arku, niemniej jeśli uda mi się coś sensownego sklecić, wówczas podeślę.
UsuńDodam jednak, iż zdarzenia które opisuje Pan w swojej książce "MAGICZNA Rzeczywistość" wykazują wiele analogi, do tego o czym donoszą słuchacze i czytelnicy Paulidesa.
Co prawda na naszym gruncie oficialnie nie dochodzi do zaginięć które możnaby zakwalifikować jako te, o charakterze "Missing 411", jednakowoż kilka czynników pokrywa się.
Wspomniany czynnik OZ, donoszą o nim mysliwi kiedy w pewnym momencie wkraczają w swego rodzaju pustkę, bez dźwięk, nie słyszą ni wiatru ni zwierząt. Nie będę w tym momencie definiował czynnika "OZ" ponieważ zakładam, że każdy kto dociera do bloga o treściach jakie przedstawia Pan Arek, czym jest ów czynnik wiedzą.
Wracając, poza czynnikiem OZ, rzeczeni mysliwi wspominają także o dopadającym ich w tej samej chwili poczuciu zagrożenia, opanowującym ich i dojmujacym strachu. Inni dodatkowo nagle uświadamiają sobie, że nie rozpoznają zupełnie miejsca ani okolicy w jakiej się znajdujdują. Wielu z tych myśliwych doświadcza tego w okolicach, w których polowali niejednokrotnie i znają doskonale teren w który się wybrali. Te historie jednak przekazują osoby, które na szczęście nie podzieliły losu tych nieszczęsnych, którzy zaginęli. Kolejną ciekawą zależnością jest "tło społeczne", (z braku określeń nazywam to w ten sposób) bądź zwyczajnie charakterystyka natury osób zaginionych. Otóż liczną grupę stanowią osoby bardzo inteligentne, bardzo wykształcone, akademicy, ginie wielu fizyków generalnie ludzie wartościowi. Inną grupą są ludzie z jakimś stopniem niepełnosprawności, bądź z jakąś forma zaburzeń tudzież upośledzeń umysłowych. Co ciekawe, nie znikają narkomani, alkoholicy lub szeroko pojęci ludzie z marginesu.
Cdn.
Dziękuję, mimo wszystko bardzo chętnie opublikuję Pana wnioski po przeczytaniu w/w książki, ja także nie jestem pisarzem, ale staram się coś innym przekazać na ile mogę. Jak zapewne czytał Pan moją książkę miałem podobne zdarzenie w lesie, w którym nagle coś mnie ''wyłączyło'' po czym nie mogłem rozpoznać okolicy nawet ostatnio w zimie byłem opodal tego miejsca i do dziś dziwię się dlaczego mój umysł wtedy się ''zgubił'' ? Gdyby się Pan natknął na jakieś spostrzeżenia odnośnie wody w kwestii zaginięć ( potoki, strumyki itp) to prosze o mnie pamiętać niektóre informacje sugerują wodę jako źródło przejścia w inne światy, ale oczywiście to tylko spekulacje. Pozdrawiam
UsuńPaulides wypuścił nowy film missing 411 alien connection wiec teraz już jest teoria o tym kto się za zaginięciami kryje
UsuńMoże jakiś artykuł nt pandemii.....
OdpowiedzUsuńNie nie to nie temat na mojego bloga.
UsuńSprawa Stevena Kubackiego.Warto posłuchać ,bo jego zniknięcie i odnalezienie jest naprawdę niesamowite!
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=TYPyLHg5fQc
👍
OdpowiedzUsuńJa tylko krótko chciałem się podzielić moją opinią i pewną ciekawostką. Więc tak - bardzo fajnie się czytało (pomijając fragment o pandemii i szczepionkach rodem z chorego umysłu posła Brauna). Po lekturze, przypomniało mi się, że wątek krainy "po drugiej stronie" i mówiącego psa, który przybiera taką postać, aby była ona bardziej akceptowalna w odbiorze dla głównego bohatera, występuje w książce Zbigniewa Nienackiego - "Pan Samochodzik i człowiek z UFO". Wiadomo, że jest to fikcja, ale oparta o staranne badanie tematu, które przeprowadził pisarz przed napisaniem. Po lekturze tego bloga, myślę sobie, że to jednak zadziwiające, ile jest wspólnych elementów z tą powieścią.
OdpowiedzUsuńKiedyś w internecie opisywany był przypadek grupy ludzi, których goniła w lesie czarna postać przypominająca trójkąt (osobę w pelerynie?), unosząca się nad ziemią i wydawająca jednostanne buczenie. To miało miejsce w Polsce. Ludziom tym udało się ucieć do domu na skraju wsi, czy do leśniczówki. Niestety, nic więcej nie pamiętam i nie mogę tego znaleźć. Zapewniam jednak, że nie wymyśliłem tej opowieści. Było coś takiego i utkwiło mi w pamięci, bo ta historia była dosyć straszna.
Pozdrawiam.
Dziękuję za komentarz szkoda, że nie dysponuje Pan informacjami aby trafić na jakieś zródło bo sprawa bardzo ciekawa, a co do posła Brauna oby większość polityków miała taki umysł jak on to moze byłoby lepiej a tak mamy pseudo pandemię, zastraszanie i szykany społeczeństwa przez chore umysły nie tylko naszych polityków ale to temat nie na tego bloga ...
Usuń