piątek, 8 kwietnia 2016

Leśne kreatury - Arkadiusz Czaja



Czy  istnieje coś takiego  jak leśne kreatury ? Na pewno nie ma takich dowodów jakich życzyli by sobie naukowcy, wszystkie zwłoki bigfootów okazywały się być czymś innym albo po prostu  były to fejki, nie trzeba przypominać przypadków kiedy to studenci chcieli sprzedać naukowcom wypchanego manekina, albo jak samochód śmiertelnie potrącił chłopaka gdy ten przebrany za bigfoota wtargnął w lesie na drogę. Może dzieje się tak dlatego, że są  dobrze udokumentowane przypadki i wielu ludzi którzy są przekonani o istnieniu takich istot na pewno załapie się na takie nowości "grubego kalibru", może to powoduje że niektórzy czują potrzebę fabrykowania fejków?




   Nie trzeba przypominać przypadku  rancza Gormanów które szczegółowo zostało opisane w książce pt: "Hunt For The Skinwalker" panów  Colm Kelleher, oraz George Knapp, gdzie dochodziło do różnych paranormalnych fenomenów takich jak: latające orby, bigfoot, otwierające się "okno" skąd pojawiała się dziwna kreatura, nieprzewidywalna siła która płatała figle na gospodarstwie, niekiedy ta siła już nie figlowała ale niszczyła przyrządy nie wspominając o spaleniu psów gospodarzy. Oczywiście próbowano się bronić a później naukowo badać te fenomeny ale na końcu i tak nie można było  wyciągnąć jakiś naukowych wniosków, bo  co  można powiedzieć jak tropi się dziwną kreaturę po grząskim terenie gdzie każde odbicie stopy było widoczne aż nagle urwało się tak jakby to coś rozpuściło się w powietrzu i nie było mowy żeby gdzieś ta kreatura wskoczyła na suchy kamień albo inny grunt na którym nie pozostawiła by żadnych śladów. Innym razem strzał z bliskiej odległości zwalił kreaturę z  drzewa ale śladów krwi nie stwierdzono, śledzenie postrzelonego "zwierza" też nie przyniosło wyników. Zainteresowanych mogę tylko zaprosić do lektury książek o tym ranczu, ale czy znajdują się gdzieś na świecie podobne miejsca?, może inne opisywane miejsca nie zostały jeszcze tak dobrze zbadane, albo  ludzie wynieśli  się stamtąd zanim gra się zaczęła na całego bo przecież nigdy nie wiadomo jak taka przygoda może się skończyć. Innym  podobnym miejscem jest wschodnie zbocze Gór Kaskadowych w południowo-centralnym stanie Waszyngton, rdzenni  mieszkańcy już  od wieków opowiadali o dziwnych latających obiektach. To region o powierzchni 280 mil kwadratowych pokryty gęstym lasem a zarazem jest rezerwatem Indian plemienia Yakima. Obserwacje  z  lat 1960-tych i 70-tych  były badane przez Allena Hynek'a który prowadził słynne już badania w ramach projektu "Bluebook", badacze spisali tuziny relacji o obserwacjach UFO a także spotkań z dziwnymi kreaturami. Autor Greg Long opisał przygody rodziny farmerów których przeżycia odzwierciadlają tarapaty rodem z rancza Gormanów. Tak jak Gormani , rodzina "Smith" mieszkała w odludnym miejscu z dala od małego  miasteczka, rejon ten uchodzi  za bardzo cenny w uprawie jabłek, trzciny cukrowej  oraz zboża. Bill Smith wraz z żoną , córką i  synem przenieśli się tam w 1966r., po  trzech latach doznali swojej pierwszej paranormalnej przygody. Susan Smith zauważyła młodego  chłopaka który szedł  drogą niedaleko ich  domu, chłopak wyglądał  na Indianina albo Metysa,był ubrany w niebieskie dżinsy i niebieską koszulę,  ich psy warczały w jego  kierunku. W pewnym momencie drzewo  zasłoniło jej widok ale chłopak nie pokazał się po  drugiej  stronie, to  ją  bardzo  zaciekawiło i  w obawie że mu się coś  mogło  przytrafić wyszła na ganek ale chłopaka  już nie było i jak potem powiedziała " nie było możliwe żeby mógł odejść niezauważony w innym kierunku , po prostu  zniknął". Członkowie rodziny zaczęli również słyszeć głosy mężczyzn , kobiet i  dzieci, niekiedy były one  po  angielsku a niekiedy w innym  niezrozumiałym języku.
 Pewnego  razu  gdy Bill i Susan wrócili  do  domu usłyszeli  głos małej dziewczynki który sprawiał jakby ta się bawiła w środku domu, dziewczynka śmiała się  i prychała, po chwili  głos  ustał. Tej  nocy było słychać wyraźnie męski głos, Bill chodził po  domu  i jak mu się wydawało  że już  za chwilę będzie tam skąd głos pochodzi  ten nagle zamierał. Raz pochodził zza okna sypialni, Bill skradał  się  by wyjrzeć przez okno  ale jak już był  tak blisko głos znów zamarł, widocznie to była gra dokładnie tak jak działo się na ranczu Gormanów. Cała rodzina słyszała też dziwne dźwięki, począwszy od odgłosów przechodzących stóp w środku  domu, uderzeń w ścianę  i werandę poprzez elektryczne brzęczenie aż po uderzenia młotem, to trwało przez przeszło  rok, niekiedy trwały od świtu  aż po zmierzch. Bill opisywał to  tak jakby  ktoś młotem wbijał metalowe słupki do ziemi, odgłos pochodził jednak nie  z poziomu  gleby ale jakby to się działo w powietrzu, za każdym razem jak wyruszali by to sprawdzić , odgłos zanikał by 15 minut później znów się pojawić. Inne fenomeny w ich domu  to lewitująca noże, narzędzia które same zeskakiwały  z haków, niektóre znikały  by za parę minut później znów się pojawić w tym samym miejscu.
 
Pewien przyjaciel rodziny pracował  u na farmie przy kopaniu rowu opowiadał że parę razy zbliżał się do  niego  cień człowieka, widział cień nóg  który chodził nad nim gdy ten zajęty był pracą w rowie, po pewnym czasie nie wytrzymał  nerwowo i wystraszony porzucił pracę. Poprzez lata zanotowano także żółte  i pomarańczowo-czerwone  orby które latały   w okolicach farmy, raz nawet  cała  okolica była zalana światłem które emitowane było z chmur. Nie wiadomo  co  się  później działo i czy rodzina nadal tam mieszka, ich anonimowość była pilnie strzeżona, jedynie kilka ludzi wiedziało o wydarzeniach. Inna grupa w składzie między innymi: psychologa Leo Springs'a, Peter Van Arsdale, John Derr oraz Timothy Good badała przypadek w odludnym Kolorado. To także zaspany region w którym można dobrze wypocząć i podziwiać uroki przyrody, bardzo niski poziom zaludnienia  jakoś przypomina inne przypadki. Według autora książek T. Good'a bohaterami zajść byli  "John" , "Barbara", ich nastoletni syn oraz przyjaciel "Jim" były oficer wojska. Miejscem zdarzenia była ich  posiadłość w skład której wchodziły pastwiska, części  lasu, parę strumyków a ich bezpośrednim  sąsiadem była podobno  baza wojskowa. W przeciągu  4 lat rodzina przeżyła różnorodność paranormalnych zjawisk.
Zaczęło  się od dziwnych dźwięków jakby elektrycznego brzęczenia ale bez widocznego źródła. Rodzina kojarzyła te dźwięki  z fenomenem UFO a ich  obserwacje nieznanych  świateł  na niebie stały się  z  czasem czymś  normalnym, w październiku  1975r. ich syn odkrył pozostałości  okaleczonej i już nieżywej krowy, odkrył  przy tym dziwne ślady które przypisano później Bigfootowi którego zauważono  parę razy niedaleko  domu. Jim skontaktował  się  z lokalnym szeryfem by przedyskutować niektóre dziwne zajścia, szeryf poinformował go  że w całym stanie mają setki  jak nie tysiące przypadków  okaleczeń krów , że władze badają  te zajścia jednak  jeszcze nikogo przy tym nie złapano. Jim był  jednak niezadowolony  z tej rozmowy i osobiście posądzał wojsko o jakieś  dziwne eksperymenty.
Obserwacje Bigfoota trwały nadal, pewnego  razu owłosiona humonidalna postać przedzierała się przez płot  z drutu  kolczastego  goniąc jednego  z  członków rodziny który schronił się w domu. Później gdy wrócili  w to  miejsce znaleźli  na drutach kłębek sierści którą badał później pewien biolog z Denver, niestety nie udało  mu  się ustalić od jakiego zwierzęcia należała. Innym razem Jim strzelał do tej postaci i jak mówił był pewien że trafił, na miejscu zdarzenia jednak nie znalazł ani krwi ani innych śladów, gdy złożył raport szeryfowi ten odradził mu strzelania by nie pogarszać sytuacji (według szeryfa jeszcze żaden człowiek w okolicy nigdy nie został zaatakowany przez tą kreaturę, jeżeli już to tylko pokrzywdzona została trzoda hodowlana).Były też inne niezwykłe incydenty: niekiedy członkowie rodziny czuli się sparaliżowani, Barbara odczuwała że jakaś niewidzialna siła dotyka ją, jednocześnie przez okno widzieli nieznane latające obiekty przed domem. Pewnej nocy w ich sypialni ukazała się postać mająca ponad dwa metry wysokości ubrana w ciasno przylegający kombinezon i hełm astronauty, po krótkim czasie zniknęła bez śladu.

Najbardziej dramatyczna przygoda wydarzyła się w 1977r. , Jim miał odczucie że musi się wybrać na wzgórze niedaleko  domu, syn Johna towarzyszył  mu  przy tym, parę miesięcy przedtem ów szczyt pagórka został jakby spalony poprzez coś  co  zostawiło tam okrągłe ślady o średnicy 35 stóp. Przybywszy na szczyt zauważyli  w lesie żółtawe światło, podeszli  bliżej gdy okazało się że światło wydobywa się  z  metalowej skrzynki a także dziwne brzęczenie które słyszeli  tak często. Jim pozostawił chłopaka  z  tyłu a sam podszedł na odległość kilku  stóp do skrzynki, teraz brzęczenie stało  się głośniejsze tak jakby znajdował się tam rój pszczół, bojąc się że coś może się wydarzyć wrócił  do chłopaka i zaprowadził go  do pobliskiego  samochodu, chwilę później gdy wrócił w to miejsce skrzynki  już nie było. Jim opowiedział później tą przygodę szeryfowi na co on opowiedział mu swoją  jak kiedyś znalazł pod drzewem też taką skrzynkę, nie czuł  się przy tym pewnie  więc wrócił  do  biura  i wziął swego  zastępcę ze sobą. Gdy wrócili  na miejsce, nie było już tam ani tej skrzynki a nawet drzewa pod którym stała. Tej samej nocy  po przygodzie  z  skrzynką, Jim zauważył światła w lesie, podjechał tam by to sprawdzić, na miejscu były dwie szczupłe humonidalne postacie o dużych oczach  i jasnych włosach, trudno  było określić płeć, raczej płci żeńskiej jak to niezbyt pewnie zaznaczył. Ubrane były w przylegające kombinezony, około 60-ciu stóp poniżej w przyciemnionym świetle stał na ziemi pojazd przypominający spodek a w jego cieniu  widział coś co zdefiniował jako postać Bigfoota. ""Miło że przyszedłeś"" usłyszał w nienagannym angielsku. Całe spotkanie trwało może pięć minut, według tego co  napisał T. Good:  obcy przeprosili za sprawione kłopoty, Jim miał szereg pytań ale nie mógł wydusić z  siebie ani słowa, wracał do  domu  jakby zahipnotyzowany, kręciło  mu się w głowie, powtarzał ich słowa że jak chce to mogą się jeszcze raz z nim spotkać.
Późniejsze badania grupy APRO a szczególnie psychologa Leo Sprinkle który najpierw był bardzo sceptyczny nastawiony do tych sensacji jednak później sam powiedział że wyznania Jima były godne zaufania i szczere, potwierdziły w pewnym sensie zeznania świadka.
Grupa APRO nie chciała ujawnić miejsca zdarzeń ale zdarzył się przeciek, francuski  badacz Emannuel Dehlinger opisał te zdarzenia w artykule z 2003r. pod tytułem "UFOs: The Military Unmasked". Miejscem zdarzeń miało  być ranczo w "Elbert County" na południowym wschodzie od Denver, problem tylko  w tym  że owe ranczo  nie graniczy  z  bazą wojskową, w dalszym sąsiedztwie znajdują się  jednak aż  trzy różne bazy. Dehlinger w swoim artykule twierdzi że wszystko mogło być zainscenizowane po to  żeby wojsko  mogło odkupić posiadłość, może tak , może nie? , pewne jest że w 1979r. rodzina sprzedała swoją  posiadłość  i wyprowadziła się  z okolicy.

Czy takie sprawy zdarzają się tylko w USA? Niekoniecznie, jeżeli  ktoś poszuka to także  u nas w Europie znajdzie relacje o niezwykłych, niewidzialnych istotach przemierzających lasy. Kolega Krzysztof Dreczkowski  na swoim blogu opisał historię jaka przydarzyła się w lesie w 2002 roku dwóm Słowakom.  



"Wybrali się oni do lasu, aby spędzić noc przy ognisku, i ich przeżycie mogłoby być zbyte jako halucynacje dwóch osobników którzy opili się w lesie, tyle że po pierwsze nawet gdy coś pili (o czym ani nie jest wspomniane na filmie) ich przeżycie zdradza logikę i sposób postępowania typowy dla osób trzeźwych, a po drugie motywy z jakimi się zetknęli w owych przerażających chwilach, są typowymi motywami z jakimi spotykają się ludzie którzy natknęli się na zwodnicze istoty i w innych sytuacjach...Każdemu zostawiam interpretację tego przeżycia, uczulając na ewentualne ryzyka mogące czaić się w lasach i zamieszczając w tłumaczeniu odnośniki do tematów analogicznych, i poszerzających wizerunek tego typu zdarzeń. Zdarzenie miało miejsce w nocy z 21 na 22 czerwca, czyli dokładnie w Noc Swiętojańską - najbardziej magiczny czas w roku, związany z leśnymi duchami, oraz ich magią i zwodzeniem znanym już od prawieków. Zapewne i z powodu tej szczególnej nocy, owych dwóch 'bohaterów' poniższej historii wybrało się wtedy do lasu, aby sprawdzić czy tego typu noc jest w czymś inna niż inne noce. Możliwe, że szli tam znając stare podania, jakie wiążą się z podaniami i rozmaitych skarbach i dziwach mających mieć miejsce tej szczególnej nocy; możliwie że łudzili się nawet nikłą nadzieją na ich odnalezienie, zyskując jednak nie skarby, ale wielką traumę na kolejnych kilkanaście lat.

Tłumaczenie.



''Leśny duch - Bukoviec - Koszyce (21.6.2002) Tak że 21.6.2002, pchamy rowery, wchodzimy do lasu, zaczyna się ściemniać, tak około 21.50. Idziemy opiekać, i przenocować tu w tym lesie. Tak że tu jest to miejsce, myślę że jest to dokładnie i to drzewo, gdzie się zatrzymaliśmy gdy pojawiła się przed nami kopa drewna aż po pas; że tu możemy opiekać do rana, drewna na tydzień palenia. Więc się skryliśmy za drzewo, aby nas nie było widać z Bukovca, gdy pójdą jacyś leśni pracownicy, albo ktoś taki, bo raz stąd nas już przegnali gdy tu spaliśmy trzy dni, tak więc ci ludzie ten rejon z jakiegoś powodu zapewne nie przypadkowo ponownie wybrali. Możliwe że w okolicznych wioskach właśnie owa okolica wiązana była z jakimiś tajemniczymi opowiadaniami. Więc schowaliśmy się za to drzewo; myślę że to było to, bo widzę, że jeszcze opalony troszkę. Za nim zrobiliśmy ognisko i było tak około jedenastej godziny. Do domu wysłałem jeszcze sms, że już tylko czekamy, że może do rana będzie jakaś przygoda.


*   zatem kolejna pośrednia wskazówka, wskazująca na to że ci ludzie nie wybrali się tam by się upić, ale by czujnie śledzić wydarzenia tej nocy, o której tak często w starych podaniach.

No i ledwo co wyciągnęliśmy domowe kiełbasy, które robiliśmy, i zaczęliśmy je opiekać, uświadomiliśmy sobie że powstała jakaś niezwykła cisza, i głównie bezwietrzność; dym szedł zupełnie pod kątem ostrym; właśnie gdy się wznosił, złamał się i pomału szedł w głębię lasu, jeszcze dalej. Ale dokładnie pod kątem ostrym, zaraz nad płomieniem się złamał, i pomału odchodził. A cisza taka się pojawiła, że usłyszeliśmy nagle jak gdyby kret albo coś takiego, wychodził spod ziemi; a gdyśmy w tym kierunku zaświecili latarką, to ujrzeliśmy że to dwa robaki na siebie, tak niemal się dotykały tymi. No i krótko przed północą, już pomału mieliśmy zacząć jeść, już kiełbasy chcieliśmy ściągnąć; dokładnie przed północą parę minut, może pięć minut - było tak jakoś - z niczego nic, grube suche polana drzewa, któreś my mieli w ogniu, wszystko; nagle pfuuu! zniknął ogień.  Tu pojawiła się taka ciemność, jak gdybyś się zamknął w toalecie; te drzewa liściaste zrobiły taką ciemność że nie widziałeś, nic. A ten ogień, tego nie potrafiliśmy pojąć, przecież cieknie ci tłuszcz do ognia, to by miało jeszcze bardziej się palić, nie? Wszystko; a zniknęły i węgle które świeciły na czerwono. Nagle nie można było usłyszeć ani konika polnego, ani liścia, ani wiatru, nic...
I teraz jest tu w miarę cicho, ale teraz jeszcze coś słychać, jakiegoś tam psa w oddali, ale wtedy to zupełnie, totalnie taka bezwietrzność i taka cisza; no wszystko, koniki polne, wszystko kompletnie, co jest tam w dole jakieś bagno mniejsze, to tam żaby, wszystko było przedtem jak zaczęliśmy opiekać; ale gdy to się stało, wszystko ścichło, kompletnie! cały las, cicho!  No i na to, w tej ciszy, gdyśmy jeszcze pierwsze sekundy rozmyślali co się stało; dlaczego ogień zniknął, zaraz na to zaczęły się kroki jakieś, w oddali; w identycznej frekwencji, ale takie coś jak gdyby szedł olbrzym; normalnie jak... monster, potwór, wielkie coś, co miało tonę minimalnie, przecież to łamały się drzewa mu pod nogami, normalnie: Bum! Bum!  

 Świadek w miejscu zdarzenia archiwum K.Dreczkowski (c)


Wszędzie gdzie stanął, to było słychać w oddali jak się trzęsie ziemia, i szło to w naszym kierunku, ale to było jeszcze bardzo daleko od nas; to było jakieś pfu, może kilometr, ja nie wiem; ale w tej ciszy to było słychać jak się to zbliża do nas.
*   nawet w związku z tym wszystkim, świadek próbuje racjonalizować, i logicznie sobie to wyjaśniać, co wskazuje na jego logiczność myślenia i wiarygodność że nie kieruje się chęcią "wymyślania sobie czegoś": I wtedy myślę, teraz co? Ktoś tu idzie, ktoś z zabawy z okolicznej wioski Małej Idy do Bukovca, zjeb*ny [-czyli pijany]; że przyjdzie tu do nas pijany, i będzie tu jakoś cwaniakować; więc wziąłem to tak eee cóż już, poczekamy nie; no ale jak się zbliżał, to było takie dziwne że ta frekwencja jego nóg szła jakby to był jakiś robot, równo cały czas; cały czas taka sama frekwencja: Bum! Bum! Bum! Bum!
Mówię, no strasznie ciężki musi to być człowiek; no przecież też miałem psa z wilkiem krzyżowanego wilczura, i wiem jak biega na czterech łapach, gdyby to był niedźwiedź albo coś, czy co innego albo dzik, albo ja nie wiem, coś ciężkiego - i nie jest to taka frekwencja i taki dźwięk; to było, szedł na dwóch nogach, na pewno.
No i kolega już, jak się to do nas zbliżało, gdy było to jakieś 50 metrów albo jakoś tak, strasznie się zaczął bać, i mówi do mnie: "co to jest?! co to jest?!" Ja mu mówię: nie nic, tylko spokojnie.


I w tej ciszy jak usłyszałem gdy byliśmy za tym drzewem ukryci, jak stał obok mnie, rowery po ziemi mieliśmy poprzewracane, to słyszałem jak mu serce bije, ale to był normalnie wentylator jakby z niego wychodził, normalnie nie słyszałeś: bum, bum, bum gdy szybko serce bije, ale słyszało się taki dźwięk 'trrrrrrrrrr........'.

Mówię, przecież on mi tu zemdleje, zawału dostanie; co z nim? jak ja go tu będę ciągnął do domu, trupa albo co? Zadzwonię po policje jak zemdleje, bo się wystraszył że idzie tu pijany Jożo, albo coś, ale to nie był Jożi bo to później sprawdziliśmy; i głównie też to że zniknął ogień, i ucichły wszystkie zwierzęta, cały las, kompletnie.
To było coś, jakby; to nie było normalne; no więc nic, czekaliśmy dalej ale miałem przygotowane rzeczy, petardy wybuchowe, oświetlające te takie mniejsze, takie żartowne małe, co kupicie za koronę na Sylwestra; zapalisz; te dwa papierowe skrzydełka, to świeci fajnie jak spawarka; jak nie uderzy do drzewa to lata 10 sekund, to potrafi latać i oświetlić wszystko, nie?



Tak więc gdy to się do nas zbliżało, najpierw z oddali, zaczęło to iść do góry i z niczego nic przeszedł całkiem [- po łuku] tak, że szedł na nas z góry, a my byliśmy schowani za drzewem, nie? Potem sobie uświadomiłem że mogliśmy wziąć ramy rowerów i dać je przed siebie jak tarcze, nie? że chociaż jakaś ochrona albo coś, ale cały czas brałem to tak że to jakiś pijany idzie z zabawy albo coś; ale jak szedł już z góry na nas, to mówię: no to zaświecimy sobie na niego. Wziąłem tę petardę oświetlającą za koronę, odpaliłem, nie? jak już był całkiem blisko; no i ledwo nią potarłem, to kroki się zatrzymały; ta sama frekwencja co szła powoli już ja nie wiem, czy to trwało trzy minuty, czy pięć minut; ja wiem dokładnie że wtedy była północ; no i jak potarłem [- petardą o pudełko zapałek] to wtedy się zatrzymał.
Rzuciłem tym, to wtedy był już blisko, może jak tamte drzewo, nie wiem czy to widać w ujęciu, tam z tyłu; no mniej więcej te drzewa; no gdzieś już tu był; mówię, muszę go już ujrzeć, nie? No bo za to drzewo się nie schowa takie bydle, nawet gdyby to był ktoś chudy ze szpitala człowiek, na zastrzykach...



*   widać dobitnie jak świadek próbował nawet skrajnie szukać logicznego wyjaśnienia w takiej sytuacji ;)

     ...więc bym go ujrzał; rzuciłem więc tą oświetlającą petardę - też że ją rzucę jak wielokrotnie na Sylwestra z dziećmi, gdy ją rzucam i zaraz to spadnie i nic - ale wtedy to rzuciłem i pięknie latała między drzewami slalomem; łaaadnie, normalnie wszystko było widać jak gdyby tu słońce świeciło o północy, ale nikogo tam nie było, a on stał i wtedy kroki się zatrzymały. I wtedy sobie uświadomiłem, jak tu byłem za tym drzewem że, on przecież jest niewidzialny i w tym przypadku z nami koniec, całkowicie! I cicho był, zupełnie. No i to dolatało, spadło, te skrzydełka dwa, ta pszczółka świecąca; spadła; zupełna cisza, on stoi, my rozmyślamy, temu serce chodzi jak wentylator: trrrrrrrrrrrrrrr..... Ciemność, czekamy, ja myślałem że zakrzyczy: 'Co tu robicie' albo coś, że tam jakiś jest schowany albo leży na ziemi i może przez to go nie widzieliśmy z tą petardą, albo ja nie wiem...
 Ale teraz czekamy, cicho jest, minęło może tak jak teraz: raz, dwa, trzy, cztery, i wtedy to się stało; jak gdyby z głośników jak na koncercie, ściany postawią, to takie coś skierowało się na nas, na pełny głos do ataku na nas, takie coś: SHAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!! Jak gdyby jakiś jaszczur, ja nie wiem, to już był demon, tego się jeszcze nie spodziewałem, myślałem że jest to cokolwiek, że może jednak jakiś dzik, albo ja nie wiem jakiś niedźwiedź albo coś, ale niedźwiedź nie idzie na dwóch nogach z kilometra albo coś; mówię sobie, ogień zniknął, zwierzęta ucichły, koniki polne, wszystko zanikło, wszędzie cisza, nie? Mówię, no to już koniec, co to jest; leśny duch albo co to jest? Wziąłem petardę wybuchową, bo on zakrzyczał tak właśnie: SHAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!! I wtedy przyśpieszyłm wtedy zmienił frekwencję, wtedy stamtąd zaczął; już nie szły takie kroki że BUM! BUM!, ale już szło... zrobił to: SHAAAAAAAAAAAA!!!!!! i zaraz: BUM!!! BUM!!! BUM!!! już szedł wprost na nas do ataku, już zaczął biegnąć. A ja wtedy od razu petardę, najpierw jedną, zacząłem nią pocierać, ale ręce mnie nie chciały słuchać, normalnie rękę chciałem zbliżyć aby potrzeć, ale nie potrafiłem, jak gdyby mnie zahipnotyzował.... normalnie ręce (świadek pokazuje jak mu sparaliżowało dłonie)......temu co obok mnie stoi serce: trrrrrrrrrrrrrrrrrrr......... Ja mówię: co się dzieje że nie mogę rąk do siebie zbliżyć, pocieram, nie zapaliło się, odrzuciłem. Biorę szybko drugą, mach mach mach, zapaliłem, rzuciłem, wybuchło w tej ciszy tak że dowidzenia! Ciągnęło się to, normalnie było słychać wybuch, a później jak idzie ten dźwięk, na cały las; wybuchło! ŁUP!!! a później jeszcze słyszałeś kilka sekund: SZSZSZszsz..., SZSZSZszsz..., SZSZSZszsz..., tak leciał ten wybuch.
      A ten kolega za mną, Rysio, mówi mi: 'już uciekł, już go tu nie ma, słyszałem że uciekł'. Ja mówię: Ty słyszałeś? Ja nic nie słyszałem że uciekł; ja pomyślałem że to jakby jest ze szponami, może jest na drzewie w górze, predator jakiś, niewidzialny wariat, demon;  co to w ogóle jest? Ja mu mówię bierz wszystko, rozrzucaj kiełbase; a ten Rysio jakby nagle, jakby on do niego wszedł albo coś, ja nie wiem... Gdy to się stało, on mi mówi że chce zjeść kiełbasę, i abyśmy tu zostali do rana, i że bierze się za jedzenie. To ja taki mały żołądek z tego miałem, i mu mówię: 'Ty chcesz tu jeść??? Teraz??? Po tym co się stało???'. Mówię, on do niego chyba wszedł, demon, już w nim chyba siedzi. Oszalał!! Mówię mu: rozrzucaj tu te kiełbasy, połam je na kawałki. Ja rozrywałem chleb i wszędzie rozrzucałem go na kawałki, aby go to zatrzymało; gdy będziemy uciekać z tego lasu, niech on to tu żre jeśli ten dym go tu przyciągnął, albo coś o czym nie wiem dlaczego tu przyszedł; więc mówię rozrzucaj tu na kilka metrów te wszystkie kiełbasy i uciekajmy stąd. I on że dobra, więc porozrzucaliśmy, pchamy rowery stąd. Już myśleliśmy że normalnie odejdziemy, nie? A tu z niczego nic, tak jak tu przychodziliśmy, teraz to inaczej wygląda po dwunastu latach, ale gdy wtedy tu przyszliśmy z rowerami to tu była dobra droga jak gdyby iść po autostradzie, normalnie piękna ścieżka; a gdy wychodziliśmy to widzieliśmy na niebie światło bo Bukowiec świeci, tam są wielkie światła bo jest tama, tak że było widać światło od lamp na niebie, wiedziałeś gdzie jesteś, nie musiałeś mieć kompasu którędy masz iść z powrotem.Więc za światłem idziemy z powrotem jak przyszliśmy, i z niczego nic patrzymy, a tu grube stuletnie bodnące drzewa i ściana z nich zrobiona. Tak że ten debil nie tylko nam zabrał ogień, ale on nas jeszcze zamknął do klatki, i od góry chciał nas zgonić do tego bagna co tam jest w dole, co możesz je nagrać, te czarnisko ohydne.
No nie wiem jak to by się skończyło, gdybym nie miał tych petard przygotowanych, może później byłoby w gazetach że odnaleziono dwóch jakichś grzybiarzy co się opili albo coś, albo wcale by nie odnaleziono ciał jak w tym [-filmie] "Blair Witch"; no nie wiem co by się stało dalej, ale było to naprawdę ohydne że nas jeszcze zamknął, zrobił ścianę normalnie, ścianę z tych ohydnych będnących grubych drzew. Nie dało się przejść, szliśmy w górę i w dół, chodziliśmy wszędzie... no nie dało się przejść! To ten oszalał, wziął swój rower, i zaczął to rąbać: "Ja przejdę!", mówię mu, nie rób tak, przecież przebijesz opony, i będziesz go pchać aż na dół; bo mówię, jak wyjdziemy stąd to tam w dole już na rowerze siedzisz i dobrze jedziesz przez las, nie musisz nawet pedałować; to mówię mu, jeszcze opone przebijesz i będziesz go musiał pchać, nie rąbaj tym, tu gdzieś znajdziemy jakiś tunel, albo jakoś sie przeczołgamy, albo jakoś tak; no i szukaliśmy nisko jakiejś dziury w tym, no i znaleźliśmy, że musieliśmy się czołgać i znaleźliśmy mały tunelik przy ziemi, że rowery za sobą ciągnęliśmy, i jak się przeczołgaliśmy to się wydostaliśmy na zewnątrz.
      No i jak wyszliśmy z lasu, co tam jest ta polana  gdzie jest tama, to tam ci mówię że jak wyszliśmy już na zewnątrz i ujrzeliśmy niebo i wszystko, to było piękne; światła, normalnie się cieszyłeś że cywilizacja! No bo tu byliśmy, normalnie jak gdyby... to nie jest tak jak teraz że jest tu jasno i w porządku, że w karty możesz sobie grać, i się śmiać tlalalala... Ale o północy jak stało się tamto, że ci zniknie ogień i głównie ten dźwięk: SHAAAAAAAAAA!!!! To to... Mi ludzie mówili, że to dzik był, że to nic, że jakaś wiewiórka przebiegła, że co ty za głupoty opowiadasz, że musieliśmy być pijani itp. A ten kolega to kiedykolwiek bym go nie spotkał... po ośmiu latach zapytałem go: pamiętasz tamto? A on ciągle, ciągle aż nim zatrzęsło, mi mówi: co to było? co to wtedy było?
Przecież jak już dotarliśmy do Koszyc, to poszliśmy na stacje benzynową by jakieś piwo wypić, to on ani piwa się nie chciał napić, normalnie stanął; ja mu mówię: 'piwo ci postawię', a on "nie nie nie" i do lodówki, i mówi "ja litr mleka sobie kupię", i tak pił: "oooo cywilizacja!" tak pił litr mleka... No to ja na to, kurna ciebie to dobrze jeb*o.
To co tu przeżyłem, to według mnie, zabrało mi może... jak powiem że pięć lat z życia, to chyba jest za mało. To było dobre psycho. I nie musisz jechać do Transylwanii, rozumiesz; tu tylko wyjdziesz gdzie mieszkasz, z rowerkiem do pierwszego lasku, i koniec"



To tyle  o przygodzie na Słowacji, muszę przyznać, że sam w pewnym momencie dostałem gęsiej skórki, może dlatego że po  części  sam coś podobnego doznałem.
Była to letnia noc gdy wędkowałem na stawie  należącego do  naszego kółka wędkarskiego, przede mną staw a za mną bezpośrednio mały lasek, taki  zwykły typowy, na ziemi dużo suchych liści i  gałęzi. W pewnym momencie (nie pamiętam już  godziny , może już było nawet po północy?) usłyszałem kroki, ktoś szedł  przez lasek w moim kierunku, było to zwykłe stąpanie człowieka, liście szurały, suche gałązki łamały się, na pewno  nie był to zając albo  nic małego sam odgłos trzasków eliminował mniejszych zwierzaków. Nic sobie złego nie myślałem  ponieważ byłem przekonany, że to jakiś znajomy wędkarz idzie do mnie by trochę pogwarzyć, kroki  były już  bardzo blisko mnie, spodziewałem się już pozdrowienia aż...... nagle zamarły i nie wydarzyło  się nic. Dopiero teraz kiedy byłem pewny, że już jest za plecami i nic więcej się nie działo zaniepokoiłem się....ten  ktoś musiał być bardzo blisko, wziąłem latarkę i poświeciłem w to  miejsce ale nikogo tam nie było, nic,  ani  zwierz ani  człowiek, kroki  nie odeszły ani przez resztę czasu wędkowania już  się nie  powtórzyły. Dopóki słyszałem kroki to  nie miałem obawy bo byłem przekonany że to jakiś  człowiek, gdy jednak tam gdzie miał być ów gość nie zobaczyłem nikogo dopiero  wtedy zrobiło mi  się nieswojo.

W tamtym roku dostałem relację od pana Probst'a o wydarzeniach wokół pewnego gospodarstwa rolniczego  w Południowych Niemczech. W Lesie Bawarskim niedaleko  miasteczka Furth im Wald na skraju lasu znajduje się małe gospodarstwo rolnicze, legendy mówią że dzieją się tam dziwne rzeczy, kiedyś rabusie zamordowali tam pewnego mieszkańca i od tego czasu jego dusza ma się błąkać  po okolicy.
Mężczyzna  i kobieta którzy tam mieszkają  czuli się zawsze dobrze w swojej okolicy  aż do pewnej letniej nocy w 2014r. Tej nocy mężczyzna był poza domem gdy jego żona usłyszała  z kierunku lasu przeraźliwy ryk a chwilę później coś ogromnego zaczęło stąpać w kierunku  domostwa. Koń w stajni także musiał odczuwać coś  niepokojącego ponieważ zachowywał się bardzo  niespokojnie, wierzgał i jakby chciał się stamtąd wydostać. Kobieta była tak wystraszona że nawet nie myślała by wyjrzeć przez okno, to coś teraz ryczało i biegało po obejściu aż  w końcu ryki i odgłosy stąpania oddaliły się. Gdy jej mąż wrócił  do  domu ona oczywiście wszystko mu opowiedziała, ten jednak nie bardzo wiedział co ma o tym myśleć, raczej uważał  że żona za bardzo  fantazjuje. Kilka dni później wieczorem małżeństwo spało już gdy obudził  ich dziki  ryk z lasu. Był on tak przeraźliwy  że  z strachu  zamarli w bezruchu, nie odważyli się  nawet wyjść z łóżka, historia powtórzyła się : ciężkie kroki skierowały się w kierunku gospodarstwa a koń w stajni  zaczął panikować, dokładnie tak jak za pierwszym razem, po  chwili kroki  minęły dom i ucichły w oddali. Ta przygoda powtórzyła się kilka razy, za każdym razem małżeństwo było wystraszone "na śmierć", mężczyzna wprawdzie do strachliwych nie należał ale w takiej sytuacji nie odważył się nawet spojrzeć przez okno. Gdy pewnego  dnia kobieta spotkała myśliwego  który opiekował się lasem za ich domem, opowiedziała mu  o zajściach, myśliwy przyrzekł że przyjrzy się temu co się tam dzieje. Poprosił  znajomego myśliwego by mu towarzyszył w nocnej zasadzce, tego  samego  wieczora  obaj zasiedli  na ambonie niedaleko  gospodarstwa. Nagle w środku nocy usłyszeli przeraźliwe ryki leśnej kreatury a za chwilę głośne stąpanie, było jednak tak ciemno i w sporej odległości że nie umieli nic dojrzeć. Następnego  dnia myśliwy odwiedził gospodarstwo i zdał relację z ostatniej nocy, według jego uznania wykluczył znane mu zwierzę, przyrzekł że  z znajomymi wybiorą się na czaty by dojść do tego  co  za tym stoi. Od tego czasu jednak to  coś  zniknęło, ani  myśliwy ani  małżeństwo nie słyszeli nic więcej, aż do lata 2015r, tej nocy przygoda powtórzyła się od nowa. Co za kreatura mogła to być ? Może legendarny "Nachtmahr" ? Takie kreatury podobno przemierzały w przeszłości Las Bawarski strasząc i paraliżując ludzi, Nachmahr miał wyglądać jak duży czarny ogier z świecącymi  na czerwono oczami, kreatury te miały się pojawiać nocami i polować na zwierzęta, mówiło się też, że tylko demony są w stanie je ujeżdżać.
Nie wiadomo ile do końca można wierzyć w takie opowieści, ile  w tym prawdy a ile historyjek by postraszyć niesforne dzieci, ocena należy do czytelnika, ja osobiście wolałbym żeby u mnie nad stawami żaden nachtmahr się nie pokazywał wolę w spokoju powędkować  niż z różańcem w ręku odmawiać zdrowaśki.



Wykorzystano:




Colm Kelleher, PhD,  George Knapp:" Hunt For The Skinwalker"

Timothy Good  :" Alien Contact"

Prywatna korespondencja

Wszystkie osoby, które miały podobne historie proszone są o kontakt z autorem bloga arekmiazga@gmail.com 


9 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe relacje i artykuł! Zjawisko najwidoczniej nie jest nowe. Poniżej zamieszczan rycinę sprzed kilku wieków, odnośnie walki z jakimś gigantycznym humanoidalnym stworem we francuskim lesie:

    http://www.bfro.net/legends/Iwein.asp

    - z kolei tu o kolejnym zagadkowym stworzeniu, ze zdolnością do niewidzialności:

    http://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2012/09/efekt-predatora.html

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Być, może w czerwcowe przesilenie wybiorę się na Górę Chełm, ale w towarzystwie innych osób, ponieważ jest tam wyjątkowo mrocznie nawet w dzień, a same legendy też odstraszają ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze gdy czytam tego typu historię pierwsza myśl jaka mi się nasuwa to "Pies Baskerville'ów". Z tym, że w powieści czas i środki użyte do stworzenia mistyfikacji miły sens, a w przypadku takich zdarzeń celowość przeznaczenia wystarczających środków na przeprowadzenie w najlepszym razie wątpliwe. Nie neguje tego, gdyby to robił to nie odwiedzałbym tego blogu i nie czytał Pańskiej książki, chciałbym wierzyć, ale póki co na razie wierzę tylko, że warto badać takie historie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są to właśnie zdarzenia wysokiej dziwności, i rozumiem, że ciężko takie fakty zaakceptować, czasami i ja mam z tym problem. Panie Przemku cieszę, się że moja książką znalazła zainteresowani, mam nadzieję, że w przyszłości napiszę kolejną właśnie na temat dawnego folkloru i zdarzeń jakie m.in opisał Pan Arek Czaja. Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. W takim wypadku będę cierpliwie oczekiwał Pańskiej kolejnej książki, gdyż właśnie tego typu zdarzenia o wysokim stopniu dziwności z pogranicza ludowego folkloru lub jak kto woli mitologii najbardziej fascynują. Trzymam kciuki :)

      Usuń
  4. Przemieszczam lasy wzdłuż i w szerz o każdej porze dnia i nocy i roku, ale żadnej leśnej kreatury nie spotkałem.Może oprócz jednego dziwnego zwierzęcia - było bez sierści, sama pomarańczowawa skóra, podobne nieco do lisa, ale inne.Szybko uciekło przede mną.Nie wiem co to było chociaż na dzikich zwierzętach się znam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałem raz w życiu sytuację, gdy idąc w nocy polną drogą przez las, widziałem idącą obok dziwną postać, około 1,2 - 1,5 m wysokości. Szła ze mną oddalona około 2 m po czym uciekła w las. Nie było to podobne do żadnego znanego mi stworzenia. Sama obserwacja tego stworzenia trwała 1-2 sekundy. Nie zdążyłem się nawet porządnie przestraszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej możesz opisać swoją historię tutaj, lub na mojego meila, jestem zainteresowany pozdrawiam Arek

      Usuń

Napisz komentarz: