Może nie zawsze o tych samych, ale wiedząc, jak zwodniczy
jest nasz umysł, jak łatwo go zmanipulować, uważam, że za fenomenem stoi jakaś
moc, która potrafi przyjąć każdą postać. Nie ważne czy będzie to różowy słoń, czy
skrzydlate elfy, rysunki nagich szaraków ze statków UFO nie przekonują mnie
bardziej, niż trzech skinwalkerów stojących na skraju drogi paląc papierosy. I
chyba właśnie tutaj, przy tym przypadku, który czytałem kilkanaście lat temu,
doszedłem do przekonania, że nie warto się przejmować sortowaniem jakichś
postaci. Ten fenomen wczoraj pokazywał się pod taką formą i jeśli badacze
zaszufladkowali go w jakiś sposób, dziś występuje pod inną postacią, jeszcze
bardziej absurdalną, drwiąc ze wszystkich, tak samo, jak robił to diabeł,
kawalarz trzysta lat temu. Być może takich i innych postaci nigdy nie było,
tylko ów fenomen wybrał tę formę, by ludzie mogli o czymś opowiedzieć, a tym
samym o prawdziwym powodzie nigdy się nie dowiemy. Bo tak przecież najprościej,
dając ludziom jakiś obraz, jakieś wytłumaczenie (nawet jak jest absurdalne),
sprawia się, że człowiek nie szuka głębiej przyczyny niecodziennej przygody.
Myślę, że wszyscy znamy legendarne stworzenia ze świata baśni
i folkloru jak skrzaty, trolle, elfy, krasnoludki i wiele innych. W większości
są to zawsze te same istoty, tylko w różnych częściach świata mają inne nazwy.
Można nie wierzyć, ale dla wielu ludzi były realnymi stworzeniami, które żyły i
żyją równolegle w naszym, ale i w swoim świecie. Jak tragiczna w skutkach była
taka wiara w moc tych stworzeń, pokazuje kuriozalny przypadek z Irlandii. W
marcu 1895 roku, młoda kobieta — Bridget Cleary zaginęła w lesie w dość
podejrzany sposób. Po szeroko zakrojonych poszukiwaniach, w końcu, niedaleko
miejsca zamieszkania odnaleziono jej ciało. Policja podejrzewała o zabójstwo
rodzinę — męża, ojca, ciotkę i kuzynów. Podczas przesłuchania wyciśnięto z nich
bardzo dziwną opowieść. Według nich prawdziwa Bridget w rzeczywistości została
porwana przez elfy, które następnie pozostawiły odmieńca na miejscu kobiety. Na
jaw wyszło to, dopiero gdy stworzenie zachorowało na nieznaną chorobę.
Następnie związali uzurpatora i torturowali go, aby dowiedzieć się, dokąd
zabrano prawdziwą Bridget, lecz istota zmarła z powodu odniesionych obrażeń.
Teraz policja miała znaleźć ciało podmienionej istoty, a nie Bridget. To była
barwna historia, lecz nie przekonała policjantów, wkrótce oskarżono ich o
morderstwo.
Wiara, że takie postacie wykradały dzieci z domów i
zamieniały je swoimi "odmieńcami" była dosyć powszechna, szereg
amuletów miał zapobiec nieszczęściu, w tym woda święcona czy metalowy pręt
powieszony przy łóżeczku. Z południowej Dolnej Saksonii pochodzi ciekawa
opowieść o próbie zamienienia dziecka.
"Kobieta leżała w łóżku, gdy nagle w pokoju zgasło
światło. Teraz usłyszała otwieranie drzwi. Szybko wyskoczyła z łóżka i ponownie
zapaliła światło. Zobaczyła krasnoludka z grubą głową, który w rękach trzymał
już niemowlaka, a w kołysce leżał dziwny krasnal. Narobiła wielkiego hałasu, aż
udało jej się wyrwać dziecko, a nocny gość znów zniknął w niewiadomy sposób. W
kołysce pozostała owa dziwna istota. Z litości, kobieta chciała również karmić
małego odmieńca, lecz ten odmawiał pokarmu, wkrótce później umarł."
Znów inna dama twierdziła, że podczas gdy mieszkali na owczej
farmie w hrabstwie Lmerick, doszło do próby uprowadzenia. Rodzice znajdowali
się wewnątrz budynku, kiedy na pastwisku powstało ogromne zamieszanie. Owce i
psy rozpętały istne piekło, tak że dorośli wybiegli z domu, żeby zobaczyć, co
się stało. Jednak nie znaleziono powodu draki, wtedy kobietę coś tknęło, że
biegiem wróciła do domu. Na progu drzwi znalazła swoje niemowlę, widocznie elfy
wystraszyły się i odłożyły dziecko podczas ucieczki. W tym incydencie żelazny
pręt nic nie pomógł, rodzice pośpiesznie ochrzcili dziecko, idąc za hasłem —
przezorny zawsze ubezpieczony.
Jak małe dziecko szybko potrafi zaginąć, widać w niejednym
przypadku z serii 411 Davida Palides. Być może mały Kenneth z Kentucky też
doświadczył spotkania z elfami? W maju 2019 roku 22-miesięczny Kenneth Howard
zaginął z własnego ogródka podczas zabawy z ojcem. Jak twierdził rodzic — to
była kwestia kilkunastu sekund jak zniknął za rogiem domu, gdy nie wrócił,
ojciec zszedł z werandy, zobaczyć co się dzieje. Dom i ogród są otoczone płotem
z furtką z tyłu domu. To jedyna możliwość, by opuścić ogródek, czy
22-miesięczny brzdąc potrafił ją otworzyć? tego nie wiemy, bo nigdy dotąd nie
było takiego przypadku. Natychmiast zadzwoniono na policję. W poszukiwaniu użyto
psów i helikopterów ze specjalnymi kamerami termowizyjnymi. Całe sąsiedztwo, w
sumie kilkaset osób przeszukało obszar w promieniu 1,5 kilometra od domu, w
końcu nie chodziło o wysportowanego młodzieńca, ale o brzdąca z pampersem.
Niepokojąca była pogoda, w dzień temperatura wynosiła maksymalnie 10 stopni, a
w nocy spadła do 4. Kenneth był ubrany w T-shirt, legginsy i sandały. Sprawa
wyglądała poważnie, gdy wieczorem nadal brakowało najmniejszego śladu
zaginięcia. Po trzech dniach i trzech nocach znaleziono go żywego na terenie
opuszczonej kopalni, około 500 metrów od domu, miejsce, które wcześniej
dokładnie przeszukano. Ratownik usłyszał cichy płacz, gdy podniósł głowę,
zobaczył chłopca na 15-metrowym stromym zboczu klifu. Zabrano go do szpitala,
jednak tam stwierdzono tylko tyle, że jest nieznacznie odwodniony, to wszystko.
Dziwne nieprawdaż? Trzy doby bez
jedzenia i picia, temperatury bardzo niskie a dziecko nawet nie doświadczyło
przeziębienia, nie mówiąc o poważnej chorobie. Dziecku brakowało jednego sandała,
niestety nie był w stanie opowiedzieć, co się stało. Ciekawe jest, że to część
Appalachów, region, w którym często dochodzi do zagadkowych zaginięć, a
opuszczona kopalnia to wymarzone miejsce dla enigmatycznych postaci. Trudno
sobie wyobrazić, że ratownicy nie potrafili go znaleźć. Akcja poszukiwawcza
ruszyła szybko i sprawnie, jeżeli psy nie podjęły tropu, to przynajmniej kamery
helikopterów powinny znaleźć zapis ciepła. Czy on nadal znajdował się w naszym
świecie? Byłbym ciekawy, w jakim stanie była jego pielucha, w końcu nosił ją od
trzech dni. Jeżeli on nie potrafił opisać wydarzenia, pielucha mogłaby być
ciekawą poszlaką. Fenomen odmiennego upływu czasu znamy z wielu opowieści, mały
Kenneth nie był ani wygłodzony, ani niskie temperatury nic mu nie wyrządziły,
naprawdę nie było go trzy dni?
15 stycznia 1987 roku, Joseph Helt pojechał z przyjaciółmi do
opuszczonego domku w lasach góry Cathalia. To takie miejsce, gdzie spotyka się
młodzież, gdzie są wśród swoich i mogą się wyszaleć. Następnego dnia trójka
wracała samochodem do domu, kiedy postanowiono zahaczyć o inne miejsce. Na
leśnej drodze samochód ugrzązł w śniegu, próbowano wypchać go z pułapki, jednak
zamiar się nie powiódł. Joseph jako pierwszy zauważył, że samochód zakopał się
za głęboko i postanowił udać się pieszo osiem kilometrów z powrotem do
Ellenville. Dwadzieścia minut później Kelly i Wade także ruszyli z powrotem w
kierunku cywilizacji. Kiedy następnego ranka Joseph nie zjawił się do pracy,
koledzy próbowali zadzwonić do niego, następnie zgłoszono to na policję.
Rodzice, przyjaciele, policja stanowa i leśna szukała 17-latka przez następne
dni. Towarzyszyła im śnieżyca, podczas której spadło 60 cm dodatkowego białego
puchu. Po tygodniu policja przerwała poszukiwania, wiatr i opady spowodowały,
że w niektórych miejscach przybyło ponad 3 metry śniegu. Podejrzewano, że w grę
mogły wchodzić porachunki, sprawdzano informacje, lecz w sumie policja nie
miała żadnych dowodów, żeby sugerować zabójstwo. Wiosną przeszukano jeszcze raz
całą okolicę, Josepha Helt nigdy nie odnaleziono. Warto podkreślić, że młody
mężczyzna całe swoje życie spędził w tej okolicy, znał ją jak własną kieszeń,
nie mógł się tak zwyczajnie zgubić. Wydaje się, że gdyby nie śnieżyca, można by
znaleźć jego ślady w śniegu, ale właśnie to jest zawsze zastanawiające. Albo
warunki atmosferyczne uniemożliwiają odnalezienie śladów, a jeżeli są dobre, ba
wyśmienite, trop urywa się w tajemniczy sposób. Tuż na północny wschód od drogi
gdzie zaginął Joseph, znajduje się Park Stanowy o nazwie Dół Czarownic (Witches
Hole State Park) - iście interesująca nazwa, przypadek?
Według legend — Kręgi Elfów to swego rodzaju portal pomiędzy
ich krainą a naszą rzeczywistością.
W 1755 roku dwóch służących na farmie w południowej Walii — Rhys ap Morgan i Llewellyn Walter, natknęło się pewnego wieczoru na odgłos dziwnej muzyki, ale tylko Rhys był w stanie ją usłyszeć. Kiedy drugi kontynuował powrót do domu, zaciekawiony Rhys szukał źródła dźwięku. Gdy następnego ranka nie stawił się do pracy, przeszukano okolicę wraz z pobliską piwiarnią, jednak mężczyzny nikt nie widział. Prawie rok później pewien farmer dowiedział się o wydarzeniu. Poprosił Llewellyna, aby zabrał go i kilku przyjaciół dokładnie w to miejsce, w którym zaginął Rhys. Jego zdaniem, mógł się tam znajdować Krąg Elfów — przestrzeń, gdzie giną ludzie. Na miejscu Llewellyn usłyszał muzykę harfy, ale znów tylko on. Farmer zauważył, że jego stopa znajdowała się częściowo w takim kręgu. Kiedy wszyscy obecni umieścili swoje stopy w tym miejscu, odkryli, że oni również słyszą muzykę, a za chwilę postrzegli małe figurki wielkości dzieci, tańczące wraz z zaginionym Rhysem. Mężczyźni złapali go za ubranie i ręce, po czym wyciągnęli go ze świata wróżek. Ten był tak zdezorientowany całym zajściem, że z wyrzutem pytał, dlaczego to zrobiono, chciał tylko trochę potańczyć. W rzeczywistości nie miał najmniejszego pojęcia, że zaginął już rok temu, był przekonany, że minęło dopiero 5 minut. Nie umiał dokładnie przypomnieć sobie czasu spędzonego w Kręgu, nie zauważono również, żeby miał dłuższe włosy albo zarost. Następnego ranka sprawdzono jeszcze raz Krąg, wyglądał zdeptany i wypełniony maleńkimi odciskami stóp wielkości kciuka. W następnych dniach, zdrowie Rhysa pogorszyło się gwałtownie i niedługo potem zmarł.
Przypadek Jacka Pike pokazuje coś podobnego, opis incydentu
znalazłem w kilku artykułach, wydaje mi się ciekawy i związany ze światem
koboldów, ponieważ doszło najpierw do dziwnego zaginięcia a później do jeszcze
bardziej irytującej śmierci. W 1935 roku rodzina Pike wybrała się w okolice św.
Norberta na jagody. Pani Pike zeznała później, że 5-letni syn — Jack, jak tylko
wysiadł z samochodu, ruszył prosto w las, nie oglądając się za siebie, wtedy
oczywiście nie zastanawiała się o tym, ale wyglądało to tak, jakby coś czekało
dokładnie tam, gdzie poszedł. Krótko po tym, jak zniknął z pola widzenia,
usłyszano niepokojący krzyk. Wołanie jakby było zdławione w pół słowa.
Małżeństwo w biegu przebyło niecałe 90 metrów do mniemanego miejsca, z którego
dobiegł wrzask. Nie byli w stanie odnaleźć dziecka. Poszukiwania pięciolatka
trwały 4 dni i były największe w historii tego regionu. Ponad 2 tysiące ludzi
przeczesało każdy krzak, drzewo, rzekę i wszystko dookoła — nie znaleziono nic.
Dopiero wieczorem czwartego dnia odnaleziono nieprzytomnego chłopca, pod jednym
z krzaków na drugiej stronie rzeki. Przewieziono go do szpitala, gdzie udało
się ustabilizować jego stan. W pewnym momencie Jack obudził się, widząc ojca,
powiedział: "Cześć tato". Wyglądało, że stan zdrowia jest zadowalający,
odnośnie do tego, co przeżył, jednak nastąpiło pogorszenie i chłopak zmarł
kilka godzin później. Ratowników najbardziej dziwiło — jak dziecko mogło dostać
się na drugi brzeg rzeki. Nie znaleziono żadnych śladów, które mogłyby
sugerować uprowadzenie.
Istnieją również bardziej współczesne opisy elfów i ich mrocznych zamiarach. W 1972 roku amerykański piosenkarz Artie Traum opowiedział, jak podczas spaceru usłyszał chór dziwnych głosów w powietrzu nakazujący mu uciekać. Głosom towarzyszyła dziwna melodia czegoś, co brzmiało jak skrzypce i instrumenty piszczałkowe, co ogromnie zaniepokoiło wokalistę. Kiedy odgłos wzmacniał się z niewidzialnego źródła, Traum wziął nogi za pas. Twierdził, że był to grzmiący dźwięk przypominający jakieś trzaski, a także coś, co mógł opisać jedynie jako "wielki ruch", jego głowę oblegała ogłuszająca kakofonia hałasu i muzyki. Jak później powiedział — "W mojej głowie roiło się od tysięcy głosów, tysiące słów pozbawionych sensu."
Dziwne relacje dotyczą także ubioru i zdają się odgrywać rolę
w tajemniczych przypadkach zaginięć, które mają miejsce na całym świecie a
szczególnie w Indonezji. David Paulides nie mógł uwierzyć własnym uszom, kiedy
Whitley Strieber zapytał go w swoim talk-show, czy zaginieni ludzie w Ameryce
Północnej nosili więcej niż przeciętnie, kolorowe ubrania. 72-letni Strieber
opowiedział jak to jeden z jego gości z programu "Dreamland" Alan
Lamers, relacjonował swoje doświadczenia na indonezyjskiej wyspie Sulawesi.
Kiedy przygotowywał się do misji w dżungli i miał zamiar kupić jaskrawo-żółtą
kurtkę przeciwdeszczową, miejscowi powiedzieli mu, że nie ma mowy, żeby to
zrobił — tam, dokąd jechał, wolno mu było nosić tylko czarne, a w najlepszym
razie białe ubrania, ale w żadnym wypadku kolorowe barwy. Inaczej ci "jin
kurcaci", (małe demony) mogą mu wyrządzić krzywdę. Lamers wiele o tym nie
myśląc, zastosował się do tego; uważał to za kulturowe tabu, a te powinno się
szanować. Rzeczywiście, kiedy cała grupa udała się do odległej wioski, wszyscy
byli ubrani tylko na czarno — z wyjątkiem jednego z nich który miał na sobie
żółte skarpetki piłkarskie. Kilka dni później ów młodzieniec nagle zachorował,
była to dziwna przypadłość, ponieważ po 24 godzinach doszedł znów do siebie,
jakby nigdy nic nie było. Opowiedział, że dwa dni wcześniej "coś"
ugryzło go w nogę, co to było — nie widział. Lamers twierdził, że mógł to być
wąż, fakt, że rana wyglądała dziwnie, takich śladów ugryzień czy pazurów
jeszcze nie widział. Tubylcy, którzy nie byli pod szczególnym wrażeniem,
zauważyli jedynie, że miał szczęście — zazwyczaj ludzie, którzy trafili na
leśne demony, znikają na zawsze. Od swoich indonezyjskich przyjaciół — także
inżynierów i lekarzy, Lamers dowiedział się, że ludzie w tym regionie często
znikają, jakby rozpuścili się w powietrzu; zjawisko to znane jest od wieków,
tak że mieszkańcy już dawno są przyzwyczajeni i akceptują je. Niektóre plemiona
noszą tylko czarne ubrania, chociaż nie gwarantują one całkowicie ochronę przed
demonami, ryzyko porwania jest znacznie mniejsze.
Następne surrealistyczne doświadczenie z 1984 roku, miało się
wydarzyć w Gold Coast, w Queensland, Australii. Świadek właśnie wróciła z
podróży do Nowej Zelandii. Była bardzo zmęczona lotem i podróżą, więc położyła
się do swojego łóżka, mdląc z wyczerpania, ale jej sen nie trwał długo:
"Po chwili dotarł do mnie dźwięk kilku głosów. Głosów
kłótliwych, zdawały się powtarzać: "pospiesz się, pospiesz się".
Podniosłam głowę i spojrzałem w dół, było tam kilku malutkich ludzi. Próbowali
ściągnąć mnie z łóżka, ciągnąć za nogi w kierunku szafy, która znajdowała się
zaledwie pół metra, od stóp łóżka. Zobaczyłem, że lewa strona szafy była
otwarta. Miała przesuwane drzwi, powiesiłam ubrania po prawej stronie, co
wymagało przesunięcia obu drzwi szafy w lewo. Teraz zaś drzwi były po drugiej
stronie, wyglądało tak, że próbowały mnie wciągnąć w puste miejsce szafy. W tym
czasie nie doświadczałam normalnych procesów myślowych, to, co pamiętałam
później (i teraz) jest produktem mojej mentalnej kamery wideo. Wówczas nie
dotarło do mnie, że drzwi zostały przesunięte. Po prostu widziałam kilku małych
ludzi usiłujących ściągnąć mnie z łóżka i wciągnąć do otwartej połowy szafy.
Nie doznałam żadnego szoku ani niepokoju. Zamiast tego wmówiłam sobie, że mam
dużo czasu, aby kontynuować sen, ponieważ byłam zbyt duża i ciężka, aby oni
mogli mnie przesunąć. Dziś jestem zdania, że te myśli nie były moje własne, ale
w jakiś sposób zostały mi podsunięte. Jakkolwiek było, musiałam ponownie
stracić przytomność, ponieważ następną rzeczą, jaką pamiętam, jest
"obudzenie się" i widok kilku osób stłoczonych wokół mnie. Z tego, co
wiem, nic nie mówili. Leżałam teraz z głową u podnóża łóżka, tak więc moje
stopy musiały być u wezgłowia. Byli tam mężczyźni i kobiety. Nie pamiętam, ilu
ich było, ale co najmniej sześciu, może więcej. Jeden z nich — mężczyzna, był
większy od pozostałych i wydawał się ich przywódcą. Znajdował się najbliżej
mnie. Na początku wpatrywał się w moje oczy, potem nastąpiła pustka, a jego
pozycja zmieniła się i patrzył na mnie tylko jednym okiem. Coś się tam działo,
ale nie pamiętam. Podejrzewam, że coś mi przekazywał. Istoty miały około 60 cm
wysokości i wyglądały jak typowe skrzaty lub chłopi ze starych książek, ubrane
w coś, co wydawało się zimowym ubraniem. Byli przesadnie ubrani. Ich ubrania
pasowały do znacznie zimniejszego klimatu. Pamiętam to dość szczegółowo, być
może dlatego, że w tamtych czasach dużo szyłam w domu. Byli rasy kaukaskiej.
Ich skóra wyglądała na zniszczoną, jakby dużo pracowali na zewnątrz, miała
błotnisty odcień. Wykazywali mocne kości twarzy — szerokie kości policzkowe,
szerokie szczęki, mocne podbródki i nosy. Ich oczy i usta były długie w
poziomie i wydawały się zagłębione pomiędzy mocnymi kośćmi twarzy. Najlepiej
opisać ich twarze jako "zgniecione", jakby na czubki ich głów
nałożony był duży ciężar, przygniatający je do dołu. Ich ciała były mocne,
krzepkie, z głębokimi klatkami piersiowymi, szerokimi taliami, silnymi
ramionami. Dolnej połowy nie widziałam zbyt dobrze. Straciłam przytomność, gdy
doszłam do siebie, istoty nadal były w pokoju, a nawet tym razem było ich
więcej. Chociaż nadal nie czułam żadnego strachu czy paniki, moje samopoczucie
zaczęło się zmieniać. Nadal ciągły mnie za nogę, gawędząc między sobą
podekscytowane, w swoim obcym języku. Wyglądało, że ponaglają się nawzajem,
udało im się ściągnąć mnie kawałek z łóżka, a wtedy poczułam przypływ
adrenaliny i zrozumiałam, że za chwilę grawitacja wykona za nich resztę pracy.
Krzyknęłam i kopnęłam w nich. Zeskoczyłam z łóżka, zyskując pewną odległość do
skrzatów. Pokój wydawał się o wiele jaśniejszy niż zwykle. Pamiętam, że stałam
tam i krzyczałam na nich. Wciąż się nie bałam. Byłam na nich wściekła. Oni
mruczeli między sobą. Wyglądali i brzmieli na zrezygnowanych, zgorzkniałych.
Potem wleźli do otwartej połowy szafy, wydawało się, że schodzą w dół, jakby po
pochylni wewnątrz mebla. Dopiero teraz ogarnęło mnie przerażenie, jakiego
wcześniej nie czułam, tak jakby istoty te użyły jakiejś mocy, aby utrzymać mnie
w spokoju, a teraz jej efekty się wyczerpały."
Ten przypadek mógłby być szczególnie dziwacznym raportem
uprowadzenia przez obcych, a właśnie tak wydaje się świadkowi. Co tu się stało?
Czy te gnomy były kimś z bajki? kosmici?, czy tylko wyobraźnia jej zmęczonego
umysłu wywołała żywe nocne lęki?
Simon Young z International Studies Institute we Florencji
zbiera i bada relacje o małych ludziach i ich dziwnych obyczajach. Związek
zajmuje się badaniem podań ludowych, z naciskiem na relacje o gnomach, założono
go już w 1927 roku. Po 60 latach uśpionego projektu, został na nowo
reaktywowany trzy dekady temu. Niecały miesiąc po uruchomieniu zgłosiło się
ponad 450 osób, które były przekonane, że miały do czynienia z tymi istotami.
Dr Young:
"Nie wierzę w wróżkowe skrzydła i blask magicznego pyłu,
ale z całą pewnością wierzę swoim świadkom. Nie ma wątpliwości, że tym ludziom
coś się przytrafiło. Pytanie brzmi: co?. Wydaje się, że gnomy zmieniły swoje
zachowanie, stały się niebezpieczne dla ludzi. Nie potrafię powiedzieć,
dlaczego tak się stało, jedynie relacje świadków są teraz trochę inne niż 500 -
600 lat temu."
Może ma rację? fenomen mógł się zmienić, dostosowując się do
innych czasów, innego poglądu ludzi, a także ich nastawienia wobec małych
istot. Trudno jest nawet powiedzieć, od czego zacząć, gdy chce się spróbować
zrozumieć tak fantastyczne przypadki, jak te. Kiedy pogodzimy się z tym, że
istnieją rzeczywiste relacje o rzekomych skrzatach, elfach i innych istotach z
bajek w naszym realnym świecie, rodzą się liczne pytania. Czym są te istoty i
skąd się wzięły? Czy są to stworzenia z krwi i kości, czy też jakieś projekcje,
widmowe zjawy? Czy baśniowe stwory mogą stać się prawdziwe? i jak znalazły się
w naszej rzeczywistości? Czy to możliwe, że moc starożytnych baśni przeniknęła
naszą świadomość do tego stopnia, że są one rzutowane na rzeczywistość za
pomocą siły umysłu? Czy są one w ogóle prawdziwe w jakimkolwiek sensie, czy
tylko wytworem oszustwa, przesady i bajek? Prawdopodobnie nie ma jednej jasnej
odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale dlaczego jest tak wiele doniesień o nich
z całego świata? A co gorsza, dlaczego
czasami próbują nas skrzywdzić? Czy są to kosmici, byty między wymiarowe, czy
może coś zupełnie innego?
Autor: Arkadiusz Czaja
Dla zainteresowanych
podobnymi aspektami zaginięć zapraszam na zaległy już blog.
Na podstawie wlasnych doswiadczen ktore przytrafiaja mi sie na przestrzeni calego zycia pokusze sie o taka refleksje. Istota ludzkiego zycia jest inna niz sie powszechnie uwaza.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz jeśli możesz opisz swoje przeżycia jestem bardzo ciekawy pozdrawiam ;)
UsuńTemat jak zawsze fascynujący...Mam teorię na ten temat. Podejrzewam, że nieznana nam siła sczytuje z naszego umysłu pewne informacje, i w efekcie czego przybiera formę naszych wyobrażeń. Albo jest to przenikanie światów równoległych...
OdpowiedzUsuńPanie Arku moje przezycia nazwijmy szkielet przezyc zostaly opublikowane w rodiu Paranormalium pod tytulem Rozmowy poza cialem z data nov.4 2018 ale gdyby je pana zainteresowaly i mialby pan jakies pytania to chetnie je uzupelnie bo to moje cale zycie i sam glowie sie nad tym o co tu chodzi jak sie to popularnie mowi stad moja refleksja i jak pewnie mozna sie domyslc od wiele lat jestem zainteresowany tematyka nazwijmy ja nieznanego jak mysle wiekszosci ludzi pod wplywem wlasnych doswiadczen. pozdrawiam krzysiek
OdpowiedzUsuńDziękuję zatem udam się pod wskazany adres serdecznie pozdrawiam
UsuńUnknown
UsuńZ tymi światami równoległymi mam podobne przemyślenia. My jeszcze do końca nie wiemy jak to działa ale takie manifestacje, przenikania w przestrzeni istnieją , a przypadki poltergeistów itp tylko potwierdzają fenomen.
Krzysztof, dokładnie takie zdanie chodzi za mną od kilku dni. Życie jest czymś innym niż myśli przeciętny człowiek.
OdpowiedzUsuńZanim nie doświadczyłam niczego nieznanego to nie interesowałam się takimi rzeczami i wydarzeniami, owszem za dzieciaka oglądało się filmy ale traktowało się jak bajki.
OdpowiedzUsuńLecz inaczej się podchodzi jak już zetknęło z nieznanym. Bardzo mnie intrygują przeróżne wydarzenia , sytuacje które przeżyłam . Pana Arka i jego pracę traktuje poważnie i szanuje to co robi. pozdrawiam.
Dziękuję Pani Ewo i serdecznie pozdrawiam ;)
UsuńCzytając ten tekst przypomniała mi się relacja z Polski sprzed lat której obecnie nie mogę znaleźć. Jeśli dobrze pamiętam to młody człowiek z rodziną czy znajomymi pojechał na weekend na jakąś działkę. Tam siedział na słońcu w krótkich spodenkach i w pewnym momencie poczuł ukłucie w nogę, na nodze pozostała rana. Sądził że to ugryzienie jakiegoś owada. Okazało się jednak że jedna z osób bawiła się telefonem i włączyła nagrywanie. I teraz najlepsze: na nagraniu widać małą istotę ze szpikulcem w ręce która podchodzi do tego człowieka i go kłuje w nogę a ten w tym momencie aż podskakuje. Zdarzenie miało miejsce prawdopodobnie ok. 2005 roku. Wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze telefony z aparatami i kamerami. Pamiętam że film był dość słabej rozdzielczości (ale takie były pierwsze kamery w telefonach) i został bodajże nagrany telefonem Sony-Ericsson (wtedy nie było jeszcze smartfonów). Pamięta ktoś?
OdpowiedzUsuńTak opisałem ten przypadek z drugiej mojej książce bardzo ciekawa sprawa
Usuń