Czy istnieje coś
takiego jak leśne kreatury ? Na pewno nie ma takich dowodów jakich
życzyli by sobie naukowcy, wszystkie zwłoki bigfootów okazywały się być czymś
innym albo po prostu były to fejki, nie trzeba przypominać przypadków
kiedy to studenci chcieli sprzedać naukowcom wypchanego manekina, albo jak
samochód śmiertelnie potrącił chłopaka gdy ten przebrany za bigfoota wtargnął w
lesie na drogę. Może dzieje się tak dlatego, że są dobrze udokumentowane
przypadki i wielu ludzi którzy są przekonani o istnieniu takich istot na pewno
załapie się na takie nowości "grubego kalibru", może to powoduje że
niektórzy czują potrzebę fabrykowania fejków?
Nie trzeba przypominać
przypadku rancza Gormanów które szczegółowo zostało opisane w książce pt:
"Hunt For The Skinwalker" panów Colm Kelleher, oraz George
Knapp, gdzie dochodziło do różnych paranormalnych fenomenów takich jak:
latające orby, bigfoot, otwierające się "okno" skąd pojawiała się
dziwna kreatura, nieprzewidywalna siła która płatała figle na gospodarstwie,
niekiedy ta siła już nie figlowała ale niszczyła przyrządy nie wspominając o
spaleniu psów gospodarzy. Oczywiście próbowano się bronić a później naukowo
badać te fenomeny ale na końcu i tak nie można było wyciągnąć jakiś
naukowych wniosków, bo co można powiedzieć jak tropi się dziwną
kreaturę po grząskim terenie gdzie każde odbicie stopy było widoczne aż nagle
urwało się tak jakby to coś rozpuściło się w powietrzu i nie było mowy żeby
gdzieś ta kreatura wskoczyła na suchy kamień albo inny grunt na którym nie
pozostawiła by żadnych śladów. Innym razem strzał z bliskiej odległości zwalił
kreaturę z drzewa ale śladów krwi nie stwierdzono, śledzenie
postrzelonego "zwierza" też nie przyniosło wyników. Zainteresowanych mogę tylko zaprosić do lektury książek o tym
ranczu, ale czy znajdują się gdzieś na świecie podobne miejsca?, może inne
opisywane miejsca nie zostały jeszcze tak dobrze zbadane, albo ludzie
wynieśli się stamtąd zanim gra się zaczęła na całego bo przecież nigdy
nie wiadomo jak taka przygoda może się skończyć. Innym podobnym miejscem
jest wschodnie zbocze Gór Kaskadowych w południowo-centralnym stanie
Waszyngton, rdzenni mieszkańcy już od wieków opowiadali o dziwnych
latających obiektach. To region o powierzchni 280 mil kwadratowych pokryty
gęstym lasem a zarazem jest rezerwatem Indian plemienia Yakima.
Obserwacje z lat 1960-tych i 70-tych były badane przez Allena
Hynek'a który prowadził słynne już badania w ramach projektu "Bluebook",
badacze spisali tuziny relacji o obserwacjach UFO a także spotkań z dziwnymi
kreaturami. Autor Greg Long opisał przygody rodziny farmerów których przeżycia
odzwierciadlają tarapaty rodem z rancza Gormanów. Tak jak Gormani , rodzina
"Smith" mieszkała w odludnym miejscu z dala od małego
miasteczka, rejon ten uchodzi za bardzo cenny w uprawie jabłek, trzciny
cukrowej oraz zboża. Bill Smith wraz z żoną , córką i synem
przenieśli się tam w 1966r., po trzech latach doznali swojej pierwszej
paranormalnej przygody. Susan Smith zauważyła młodego chłopaka który
szedł drogą niedaleko ich domu, chłopak wyglądał na Indianina
albo Metysa,był ubrany w niebieskie dżinsy i niebieską koszulę, ich psy
warczały w jego kierunku. W pewnym momencie drzewo zasłoniło jej
widok ale chłopak nie pokazał się po drugiej stronie, to
ją bardzo zaciekawiło i w obawie że mu się coś
mogło przytrafić wyszła na ganek ale chłopaka już nie było i jak
potem powiedziała " nie było możliwe żeby mógł odejść niezauważony w innym
kierunku , po prostu zniknął". Członkowie rodziny zaczęli również
słyszeć głosy mężczyzn , kobiet i dzieci, niekiedy były one
po angielsku a niekiedy w innym niezrozumiałym języku.
Pewnego razu gdy Bill i Susan wrócili do domu usłyszeli głos małej dziewczynki który sprawiał jakby ta się bawiła w środku domu, dziewczynka śmiała się i prychała, po chwili głos ustał. Tej nocy było słychać wyraźnie męski głos, Bill chodził po domu i jak mu się wydawało że już za chwilę będzie tam skąd głos pochodzi ten nagle zamierał. Raz pochodził zza okna sypialni, Bill skradał się by wyjrzeć przez okno ale jak już był tak blisko głos znów zamarł, widocznie to była gra dokładnie tak jak działo się na ranczu Gormanów. Cała rodzina słyszała też dziwne dźwięki, począwszy od odgłosów przechodzących stóp w środku domu, uderzeń w ścianę i werandę poprzez elektryczne brzęczenie aż po uderzenia młotem, to trwało przez przeszło rok, niekiedy trwały od świtu aż po zmierzch. Bill opisywał to tak jakby ktoś młotem wbijał metalowe słupki do ziemi, odgłos pochodził jednak nie z poziomu gleby ale jakby to się działo w powietrzu, za każdym razem jak wyruszali by to sprawdzić , odgłos zanikał by 15 minut później znów się pojawić. Inne fenomeny w ich domu to lewitująca noże, narzędzia które same zeskakiwały z haków, niektóre znikały by za parę minut później znów się pojawić w tym samym miejscu.
Pewnego razu gdy Bill i Susan wrócili do domu usłyszeli głos małej dziewczynki który sprawiał jakby ta się bawiła w środku domu, dziewczynka śmiała się i prychała, po chwili głos ustał. Tej nocy było słychać wyraźnie męski głos, Bill chodził po domu i jak mu się wydawało że już za chwilę będzie tam skąd głos pochodzi ten nagle zamierał. Raz pochodził zza okna sypialni, Bill skradał się by wyjrzeć przez okno ale jak już był tak blisko głos znów zamarł, widocznie to była gra dokładnie tak jak działo się na ranczu Gormanów. Cała rodzina słyszała też dziwne dźwięki, począwszy od odgłosów przechodzących stóp w środku domu, uderzeń w ścianę i werandę poprzez elektryczne brzęczenie aż po uderzenia młotem, to trwało przez przeszło rok, niekiedy trwały od świtu aż po zmierzch. Bill opisywał to tak jakby ktoś młotem wbijał metalowe słupki do ziemi, odgłos pochodził jednak nie z poziomu gleby ale jakby to się działo w powietrzu, za każdym razem jak wyruszali by to sprawdzić , odgłos zanikał by 15 minut później znów się pojawić. Inne fenomeny w ich domu to lewitująca noże, narzędzia które same zeskakiwały z haków, niektóre znikały by za parę minut później znów się pojawić w tym samym miejscu.
Pewien przyjaciel rodziny
pracował u na farmie przy kopaniu rowu opowiadał że parę razy zbliżał się
do niego cień człowieka, widział cień nóg który chodził nad
nim gdy ten zajęty był pracą w rowie, po pewnym czasie nie wytrzymał
nerwowo i wystraszony porzucił pracę. Poprzez lata zanotowano także żółte
i pomarańczowo-czerwone orby które latały w okolicach farmy,
raz nawet cała okolica była zalana światłem które emitowane było z
chmur. Nie wiadomo co się później działo i czy rodzina nadal
tam mieszka, ich anonimowość była pilnie strzeżona, jedynie kilka ludzi
wiedziało o wydarzeniach. Inna grupa w składzie między
innymi: psychologa Leo Springs'a, Peter Van Arsdale, John Derr oraz Timothy
Good badała przypadek w odludnym Kolorado. To także zaspany region w którym
można dobrze wypocząć i podziwiać uroki przyrody, bardzo niski poziom
zaludnienia jakoś przypomina inne przypadki. Według autora książek T.
Good'a bohaterami zajść byli "John" , "Barbara", ich
nastoletni syn oraz przyjaciel "Jim" były oficer wojska. Miejscem
zdarzenia była ich posiadłość w skład której wchodziły pastwiska,
części lasu, parę strumyków a ich bezpośrednim sąsiadem była
podobno baza wojskowa. W przeciągu 4 lat rodzina przeżyła
różnorodność paranormalnych zjawisk.
Zaczęło się od dziwnych dźwięków jakby elektrycznego brzęczenia ale bez widocznego źródła. Rodzina kojarzyła te dźwięki z fenomenem UFO a ich obserwacje nieznanych świateł na niebie stały się z czasem czymś normalnym, w październiku 1975r. ich syn odkrył pozostałości okaleczonej i już nieżywej krowy, odkrył przy tym dziwne ślady które przypisano później Bigfootowi którego zauważono parę razy niedaleko domu. Jim skontaktował się z lokalnym szeryfem by przedyskutować niektóre dziwne zajścia, szeryf poinformował go że w całym stanie mają setki jak nie tysiące przypadków okaleczeń krów , że władze badają te zajścia jednak jeszcze nikogo przy tym nie złapano. Jim był jednak niezadowolony z tej rozmowy i osobiście posądzał wojsko o jakieś dziwne eksperymenty.
Obserwacje Bigfoota trwały nadal, pewnego razu owłosiona humonidalna postać przedzierała się przez płot z drutu kolczastego goniąc jednego z członków rodziny który schronił się w domu. Później gdy wrócili w to miejsce znaleźli na drutach kłębek sierści którą badał później pewien biolog z Denver, niestety nie udało mu się ustalić od jakiego zwierzęcia należała. Innym razem Jim strzelał do tej postaci i jak mówił był pewien że trafił, na miejscu zdarzenia jednak nie znalazł ani krwi ani innych śladów, gdy złożył raport szeryfowi ten odradził mu strzelania by nie pogarszać sytuacji (według szeryfa jeszcze żaden człowiek w okolicy nigdy nie został zaatakowany przez tą kreaturę, jeżeli już to tylko pokrzywdzona została trzoda hodowlana).Były też inne niezwykłe incydenty: niekiedy członkowie rodziny czuli się sparaliżowani, Barbara odczuwała że jakaś niewidzialna siła dotyka ją, jednocześnie przez okno widzieli nieznane latające obiekty przed domem. Pewnej nocy w ich sypialni ukazała się postać mająca ponad dwa metry wysokości ubrana w ciasno przylegający kombinezon i hełm astronauty, po krótkim czasie zniknęła bez śladu.
Zaczęło się od dziwnych dźwięków jakby elektrycznego brzęczenia ale bez widocznego źródła. Rodzina kojarzyła te dźwięki z fenomenem UFO a ich obserwacje nieznanych świateł na niebie stały się z czasem czymś normalnym, w październiku 1975r. ich syn odkrył pozostałości okaleczonej i już nieżywej krowy, odkrył przy tym dziwne ślady które przypisano później Bigfootowi którego zauważono parę razy niedaleko domu. Jim skontaktował się z lokalnym szeryfem by przedyskutować niektóre dziwne zajścia, szeryf poinformował go że w całym stanie mają setki jak nie tysiące przypadków okaleczeń krów , że władze badają te zajścia jednak jeszcze nikogo przy tym nie złapano. Jim był jednak niezadowolony z tej rozmowy i osobiście posądzał wojsko o jakieś dziwne eksperymenty.
Obserwacje Bigfoota trwały nadal, pewnego razu owłosiona humonidalna postać przedzierała się przez płot z drutu kolczastego goniąc jednego z członków rodziny który schronił się w domu. Później gdy wrócili w to miejsce znaleźli na drutach kłębek sierści którą badał później pewien biolog z Denver, niestety nie udało mu się ustalić od jakiego zwierzęcia należała. Innym razem Jim strzelał do tej postaci i jak mówił był pewien że trafił, na miejscu zdarzenia jednak nie znalazł ani krwi ani innych śladów, gdy złożył raport szeryfowi ten odradził mu strzelania by nie pogarszać sytuacji (według szeryfa jeszcze żaden człowiek w okolicy nigdy nie został zaatakowany przez tą kreaturę, jeżeli już to tylko pokrzywdzona została trzoda hodowlana).Były też inne niezwykłe incydenty: niekiedy członkowie rodziny czuli się sparaliżowani, Barbara odczuwała że jakaś niewidzialna siła dotyka ją, jednocześnie przez okno widzieli nieznane latające obiekty przed domem. Pewnej nocy w ich sypialni ukazała się postać mająca ponad dwa metry wysokości ubrana w ciasno przylegający kombinezon i hełm astronauty, po krótkim czasie zniknęła bez śladu.
Najbardziej dramatyczna przygoda wydarzyła się w 1977r. , Jim miał odczucie że musi się wybrać na wzgórze niedaleko domu, syn Johna towarzyszył mu przy tym, parę miesięcy przedtem ów szczyt pagórka został jakby spalony poprzez coś co zostawiło tam okrągłe ślady o średnicy 35 stóp. Przybywszy na szczyt zauważyli w lesie żółtawe światło, podeszli bliżej gdy okazało się że światło wydobywa się z metalowej skrzynki a także dziwne brzęczenie które słyszeli tak często. Jim pozostawił chłopaka z tyłu a sam podszedł na odległość kilku stóp do skrzynki, teraz brzęczenie stało się głośniejsze tak jakby znajdował się tam rój pszczół, bojąc się że coś może się wydarzyć wrócił do chłopaka i zaprowadził go do pobliskiego samochodu, chwilę później gdy wrócił w to miejsce skrzynki już nie było. Jim opowiedział później tą przygodę szeryfowi na co on opowiedział mu swoją jak kiedyś znalazł pod drzewem też taką skrzynkę, nie czuł się przy tym pewnie więc wrócił do biura i wziął swego zastępcę ze sobą. Gdy wrócili na miejsce, nie było już tam ani tej skrzynki a nawet drzewa pod którym stała. Tej samej nocy po przygodzie z skrzynką, Jim zauważył światła w lesie, podjechał tam by to sprawdzić, na miejscu były dwie szczupłe humonidalne postacie o dużych oczach i jasnych włosach, trudno było określić płeć, raczej płci żeńskiej jak to niezbyt pewnie zaznaczył. Ubrane były w przylegające kombinezony, około 60-ciu stóp poniżej w przyciemnionym świetle stał na ziemi pojazd przypominający spodek a w jego cieniu widział coś co zdefiniował jako postać Bigfoota. ""Miło że przyszedłeś"" usłyszał w nienagannym angielsku. Całe spotkanie trwało może pięć minut, według tego co napisał T. Good: obcy przeprosili za sprawione kłopoty, Jim miał szereg pytań ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa, wracał do domu jakby zahipnotyzowany, kręciło mu się w głowie, powtarzał ich słowa że jak chce to mogą się jeszcze raz z nim spotkać.
Późniejsze badania grupy APRO a szczególnie psychologa Leo Sprinkle który najpierw był bardzo sceptyczny nastawiony do tych sensacji jednak później sam powiedział że wyznania Jima były godne zaufania i szczere, potwierdziły w pewnym sensie zeznania świadka.
Grupa APRO nie chciała ujawnić miejsca zdarzeń ale zdarzył się przeciek, francuski badacz Emannuel Dehlinger opisał te zdarzenia w artykule z 2003r. pod tytułem "UFOs: The Military Unmasked". Miejscem zdarzeń miało być ranczo w "Elbert County" na południowym wschodzie od Denver, problem tylko w tym że owe ranczo nie graniczy z bazą wojskową, w dalszym sąsiedztwie znajdują się jednak aż trzy różne bazy. Dehlinger w swoim artykule twierdzi że wszystko mogło być zainscenizowane po to żeby wojsko mogło odkupić posiadłość, może tak , może nie? , pewne jest że w 1979r. rodzina sprzedała swoją posiadłość i wyprowadziła się z okolicy.
Czy takie sprawy zdarzają się
tylko w USA? Niekoniecznie, jeżeli ktoś poszuka to także u nas w
Europie znajdzie relacje o niezwykłych, niewidzialnych istotach
przemierzających lasy. Kolega Krzysztof Dreczkowski na swoim blogu opisał
historię jaka przydarzyła się w lesie w 2002 roku dwóm Słowakom.
"Wybrali się oni do lasu,
aby spędzić noc przy ognisku, i ich przeżycie mogłoby być zbyte jako
halucynacje dwóch osobników którzy opili się w lesie, tyle że po pierwsze nawet
gdy coś pili (o czym ani nie jest wspomniane na filmie) ich przeżycie zdradza
logikę i sposób postępowania typowy dla osób trzeźwych, a po drugie motywy z
jakimi się zetknęli w owych przerażających chwilach, są typowymi motywami z
jakimi spotykają się ludzie którzy natknęli się na zwodnicze istoty i w innych
sytuacjach...Każdemu zostawiam interpretację
tego przeżycia, uczulając na ewentualne ryzyka mogące czaić się w lasach i
zamieszczając w tłumaczeniu odnośniki do tematów analogicznych, i
poszerzających wizerunek tego typu zdarzeń. Zdarzenie miało miejsce w nocy z
21 na 22 czerwca, czyli dokładnie w Noc Swiętojańską - najbardziej magiczny
czas w roku, związany z leśnymi duchami, oraz ich magią i zwodzeniem znanym już
od prawieków. Zapewne i z powodu tej szczególnej nocy, owych dwóch 'bohaterów'
poniższej historii wybrało się wtedy do lasu, aby sprawdzić czy tego typu noc
jest w czymś inna niż inne noce. Możliwe, że szli tam znając stare podania, jakie wiążą się z
podaniami i rozmaitych skarbach i dziwach mających mieć miejsce tej szczególnej
nocy; możliwie że łudzili się nawet nikłą nadzieją na ich odnalezienie,
zyskując jednak nie skarby, ale wielką traumę na kolejnych kilkanaście lat.
Tłumaczenie.
Tłumaczenie.
''Leśny duch - Bukoviec - Koszyce
(21.6.2002) Tak że 21.6.2002, pchamy rowery, wchodzimy do lasu,
zaczyna się ściemniać, tak około 21.50. Idziemy opiekać, i przenocować tu w tym
lesie. Tak że tu jest to miejsce, myślę że jest to dokładnie i to drzewo, gdzie
się zatrzymaliśmy gdy pojawiła się przed nami kopa drewna aż po pas; że tu
możemy opiekać do rana, drewna na tydzień palenia. Więc się skryliśmy za
drzewo, aby nas nie było widać z Bukovca, gdy pójdą jacyś leśni pracownicy,
albo ktoś taki, bo raz stąd nas już przegnali gdy tu spaliśmy trzy dni, tak
więc ci ludzie ten rejon z jakiegoś powodu zapewne nie przypadkowo ponownie
wybrali. Możliwe że w okolicznych wioskach właśnie owa okolica wiązana była z
jakimiś tajemniczymi opowiadaniami. Więc schowaliśmy się za to drzewo; myślę że
to było to, bo widzę, że jeszcze opalony troszkę. Za nim zrobiliśmy ognisko i
było tak około jedenastej godziny. Do domu wysłałem jeszcze sms, że już tylko
czekamy, że może do rana będzie jakaś przygoda.
* zatem kolejna pośrednia wskazówka, wskazująca na to że ci ludzie nie wybrali się tam by się upić, ale by czujnie śledzić wydarzenia tej nocy, o której tak często w starych podaniach.
No i ledwo co wyciągnęliśmy
domowe kiełbasy, które robiliśmy, i zaczęliśmy je opiekać, uświadomiliśmy sobie
że powstała jakaś niezwykła cisza, i głównie bezwietrzność; dym szedł zupełnie
pod kątem ostrym; właśnie gdy się wznosił, złamał się i pomału szedł w głębię
lasu, jeszcze dalej. Ale dokładnie pod kątem ostrym, zaraz nad płomieniem się
złamał, i pomału odchodził. A cisza taka się pojawiła, że usłyszeliśmy nagle
jak gdyby kret albo coś takiego, wychodził spod ziemi; a gdyśmy w tym kierunku
zaświecili latarką, to ujrzeliśmy że to dwa robaki na siebie, tak niemal się
dotykały tymi. No i krótko przed północą, już pomału mieliśmy zacząć jeść, już
kiełbasy chcieliśmy ściągnąć; dokładnie przed północą parę minut, może pięć
minut - było tak jakoś - z niczego nic, grube suche polana drzewa, któreś my
mieli w ogniu, wszystko; nagle pfuuu! zniknął ogień. Tu pojawiła się taka ciemność, jak
gdybyś się zamknął w toalecie; te drzewa liściaste zrobiły taką ciemność że nie
widziałeś, nic. A ten ogień, tego nie potrafiliśmy pojąć, przecież cieknie ci
tłuszcz do ognia, to by miało jeszcze bardziej się palić, nie? Wszystko; a zniknęły
i węgle które świeciły na czerwono. Nagle nie można było usłyszeć ani konika
polnego, ani liścia, ani wiatru, nic...
I teraz jest tu w miarę cicho, ale teraz jeszcze coś słychać, jakiegoś tam psa w oddali, ale wtedy to zupełnie, totalnie taka bezwietrzność i taka cisza; no wszystko, koniki polne, wszystko kompletnie, co jest tam w dole jakieś bagno mniejsze, to tam żaby, wszystko było przedtem jak zaczęliśmy opiekać; ale gdy to się stało, wszystko ścichło, kompletnie! cały las, cicho! No i na to, w tej ciszy, gdyśmy jeszcze pierwsze sekundy rozmyślali co się stało; dlaczego ogień zniknął, zaraz na to zaczęły się kroki jakieś, w oddali; w identycznej frekwencji, ale takie coś jak gdyby szedł olbrzym; normalnie jak... monster, potwór, wielkie coś, co miało tonę minimalnie, przecież to łamały się drzewa mu pod nogami, normalnie: Bum! Bum!
I teraz jest tu w miarę cicho, ale teraz jeszcze coś słychać, jakiegoś tam psa w oddali, ale wtedy to zupełnie, totalnie taka bezwietrzność i taka cisza; no wszystko, koniki polne, wszystko kompletnie, co jest tam w dole jakieś bagno mniejsze, to tam żaby, wszystko było przedtem jak zaczęliśmy opiekać; ale gdy to się stało, wszystko ścichło, kompletnie! cały las, cicho! No i na to, w tej ciszy, gdyśmy jeszcze pierwsze sekundy rozmyślali co się stało; dlaczego ogień zniknął, zaraz na to zaczęły się kroki jakieś, w oddali; w identycznej frekwencji, ale takie coś jak gdyby szedł olbrzym; normalnie jak... monster, potwór, wielkie coś, co miało tonę minimalnie, przecież to łamały się drzewa mu pod nogami, normalnie: Bum! Bum!
Świadek w miejscu zdarzenia archiwum K.Dreczkowski (c)
Wszędzie gdzie stanął, to było
słychać w oddali jak się trzęsie ziemia, i szło to w naszym kierunku, ale to
było jeszcze bardzo daleko od nas; to było jakieś pfu, może kilometr, ja nie
wiem; ale w tej ciszy to było słychać jak się to zbliża do nas.
* nawet w związku z tym wszystkim, świadek próbuje racjonalizować, i logicznie sobie to wyjaśniać, co wskazuje na jego logiczność myślenia i wiarygodność że nie kieruje się chęcią "wymyślania sobie czegoś": I wtedy myślę, teraz co? Ktoś tu idzie, ktoś z zabawy z okolicznej wioski Małej Idy do Bukovca, zjeb*ny [-czyli pijany]; że przyjdzie tu do nas pijany, i będzie tu jakoś cwaniakować; więc wziąłem to tak eee cóż już, poczekamy nie; no ale jak się zbliżał, to było takie dziwne że ta frekwencja jego nóg szła jakby to był jakiś robot, równo cały czas; cały czas taka sama frekwencja: Bum! Bum! Bum! Bum!
Mówię, no strasznie ciężki musi to być człowiek; no przecież też miałem psa z wilkiem krzyżowanego wilczura, i wiem jak biega na czterech łapach, gdyby to był niedźwiedź albo coś, czy co innego albo dzik, albo ja nie wiem, coś ciężkiego - i nie jest to taka frekwencja i taki dźwięk; to było, szedł na dwóch nogach, na pewno.
No i kolega już, jak się to do nas zbliżało, gdy było to jakieś 50 metrów albo jakoś tak, strasznie się zaczął bać, i mówi do mnie: "co to jest?! co to jest?!" Ja mu mówię: nie nic, tylko spokojnie.
* nawet w związku z tym wszystkim, świadek próbuje racjonalizować, i logicznie sobie to wyjaśniać, co wskazuje na jego logiczność myślenia i wiarygodność że nie kieruje się chęcią "wymyślania sobie czegoś": I wtedy myślę, teraz co? Ktoś tu idzie, ktoś z zabawy z okolicznej wioski Małej Idy do Bukovca, zjeb*ny [-czyli pijany]; że przyjdzie tu do nas pijany, i będzie tu jakoś cwaniakować; więc wziąłem to tak eee cóż już, poczekamy nie; no ale jak się zbliżał, to było takie dziwne że ta frekwencja jego nóg szła jakby to był jakiś robot, równo cały czas; cały czas taka sama frekwencja: Bum! Bum! Bum! Bum!
Mówię, no strasznie ciężki musi to być człowiek; no przecież też miałem psa z wilkiem krzyżowanego wilczura, i wiem jak biega na czterech łapach, gdyby to był niedźwiedź albo coś, czy co innego albo dzik, albo ja nie wiem, coś ciężkiego - i nie jest to taka frekwencja i taki dźwięk; to było, szedł na dwóch nogach, na pewno.
No i kolega już, jak się to do nas zbliżało, gdy było to jakieś 50 metrów albo jakoś tak, strasznie się zaczął bać, i mówi do mnie: "co to jest?! co to jest?!" Ja mu mówię: nie nic, tylko spokojnie.
I w tej ciszy jak usłyszałem gdy
byliśmy za tym drzewem ukryci, jak stał obok mnie, rowery po ziemi mieliśmy
poprzewracane, to słyszałem jak mu serce bije, ale to był normalnie wentylator
jakby z niego wychodził, normalnie nie słyszałeś: bum, bum, bum gdy szybko
serce bije, ale słyszało się taki dźwięk 'trrrrrrrrrr........'.
Mówię, przecież on mi tu
zemdleje, zawału dostanie; co z nim? jak ja go tu będę ciągnął do domu, trupa
albo co? Zadzwonię po policje jak zemdleje, bo się wystraszył że idzie tu
pijany Jożo, albo coś, ale to nie był Jożi bo to później sprawdziliśmy; i
głównie też to że zniknął ogień, i ucichły wszystkie zwierzęta, cały las,
kompletnie.
To było coś, jakby; to nie było normalne; no więc nic, czekaliśmy dalej ale miałem przygotowane rzeczy, petardy wybuchowe, oświetlające te takie mniejsze, takie żartowne małe, co kupicie za koronę na Sylwestra; zapalisz; te dwa papierowe skrzydełka, to świeci fajnie jak spawarka; jak nie uderzy do drzewa to lata 10 sekund, to potrafi latać i oświetlić wszystko, nie?
To było coś, jakby; to nie było normalne; no więc nic, czekaliśmy dalej ale miałem przygotowane rzeczy, petardy wybuchowe, oświetlające te takie mniejsze, takie żartowne małe, co kupicie za koronę na Sylwestra; zapalisz; te dwa papierowe skrzydełka, to świeci fajnie jak spawarka; jak nie uderzy do drzewa to lata 10 sekund, to potrafi latać i oświetlić wszystko, nie?
Tak więc gdy to się do nas
zbliżało, najpierw z oddali, zaczęło to iść do góry i z niczego nic przeszedł
całkiem [- po łuku] tak, że szedł na nas z góry, a my byliśmy schowani za
drzewem, nie? Potem sobie uświadomiłem że mogliśmy wziąć ramy rowerów i
dać je przed siebie jak tarcze, nie? że chociaż jakaś ochrona albo coś, ale
cały czas brałem to tak że to jakiś pijany idzie z zabawy albo coś; ale jak
szedł już z góry na nas, to mówię: no to zaświecimy sobie na niego. Wziąłem
tę petardę oświetlającą za koronę, odpaliłem, nie? jak już był całkiem blisko;
no i ledwo nią potarłem, to kroki się zatrzymały; ta sama frekwencja co szła
powoli już ja nie wiem, czy to trwało trzy minuty, czy pięć minut; ja wiem
dokładnie że wtedy była północ; no i jak potarłem [- petardą o pudełko zapałek]
to wtedy się zatrzymał.
Rzuciłem tym, to wtedy był już blisko, może jak tamte drzewo, nie wiem czy to widać w ujęciu, tam z tyłu; no mniej więcej te drzewa; no gdzieś już tu był; mówię, muszę go już ujrzeć, nie? No bo za to drzewo się nie schowa takie bydle, nawet gdyby to był ktoś chudy ze szpitala człowiek, na zastrzykach...
Rzuciłem tym, to wtedy był już blisko, może jak tamte drzewo, nie wiem czy to widać w ujęciu, tam z tyłu; no mniej więcej te drzewa; no gdzieś już tu był; mówię, muszę go już ujrzeć, nie? No bo za to drzewo się nie schowa takie bydle, nawet gdyby to był ktoś chudy ze szpitala człowiek, na zastrzykach...
* widać dobitnie jak
świadek próbował nawet skrajnie szukać logicznego wyjaśnienia w takiej sytuacji
;)
...więc
bym go ujrzał; rzuciłem więc tą oświetlającą petardę - też że ją rzucę jak wielokrotnie
na Sylwestra z dziećmi, gdy ją rzucam i zaraz to spadnie i nic - ale wtedy to
rzuciłem i pięknie latała między drzewami slalomem; łaaadnie, normalnie
wszystko było widać jak gdyby tu słońce świeciło o północy, ale nikogo tam nie
było, a on stał i wtedy kroki się zatrzymały. I wtedy sobie
uświadomiłem, jak tu byłem za tym drzewem że, on przecież jest niewidzialny i w
tym przypadku z nami koniec, całkowicie! I cicho był, zupełnie. No i to
dolatało, spadło, te skrzydełka dwa, ta pszczółka świecąca; spadła; zupełna
cisza, on stoi, my rozmyślamy, temu serce chodzi jak wentylator:
trrrrrrrrrrrrrrr..... Ciemność, czekamy, ja myślałem że zakrzyczy: 'Co tu
robicie' albo coś, że tam jakiś jest schowany albo leży na ziemi i może przez
to go nie widzieliśmy z tą petardą, albo ja nie wiem...
Ale teraz czekamy, cicho jest, minęło może tak jak teraz: raz, dwa, trzy, cztery, i wtedy to się stało; jak gdyby z głośników jak na koncercie, ściany postawią, to takie coś skierowało się na nas, na pełny głos do ataku na nas, takie coś: SHAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!! Jak gdyby jakiś jaszczur, ja nie wiem, to już był demon, tego się jeszcze nie spodziewałem, myślałem że jest to cokolwiek, że może jednak jakiś dzik, albo ja nie wiem jakiś niedźwiedź albo coś, ale niedźwiedź nie idzie na dwóch nogach z kilometra albo coś; mówię sobie, ogień zniknął, zwierzęta ucichły, koniki polne, wszystko zanikło, wszędzie cisza, nie? Mówię, no to już koniec, co to jest; leśny duch albo co to jest? Wziąłem petardę wybuchową, bo on zakrzyczał tak właśnie: SHAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!! I wtedy przyśpieszyłm wtedy zmienił frekwencję, wtedy stamtąd zaczął; już nie szły takie kroki że BUM! BUM!, ale już szło... zrobił to: SHAAAAAAAAAAAA!!!!!! i zaraz: BUM!!! BUM!!! BUM!!! już szedł wprost na nas do ataku, już zaczął biegnąć. A ja wtedy od razu petardę, najpierw jedną, zacząłem nią pocierać, ale ręce mnie nie chciały słuchać, normalnie rękę chciałem zbliżyć aby potrzeć, ale nie potrafiłem, jak gdyby mnie zahipnotyzował.... normalnie ręce (świadek pokazuje jak mu sparaliżowało dłonie)......temu co obok mnie stoi serce: trrrrrrrrrrrrrrrrrrr......... Ja mówię: co się dzieje że nie mogę rąk do siebie zbliżyć, pocieram, nie zapaliło się, odrzuciłem. Biorę szybko drugą, mach mach mach, zapaliłem, rzuciłem, wybuchło w tej ciszy tak że dowidzenia! Ciągnęło się to, normalnie było słychać wybuch, a później jak idzie ten dźwięk, na cały las; wybuchło! ŁUP!!! a później jeszcze słyszałeś kilka sekund: SZSZSZszsz..., SZSZSZszsz..., SZSZSZszsz..., tak leciał ten wybuch.
A ten kolega za mną, Rysio, mówi mi: 'już uciekł, już go tu nie ma, słyszałem że uciekł'. Ja mówię: Ty słyszałeś? Ja nic nie słyszałem że uciekł; ja pomyślałem że to jakby jest ze szponami, może jest na drzewie w górze, predator jakiś, niewidzialny wariat, demon; co to w ogóle jest? Ja mu mówię bierz wszystko, rozrzucaj kiełbase; a ten Rysio jakby nagle, jakby on do niego wszedł albo coś, ja nie wiem... Gdy to się stało, on mi mówi że chce zjeść kiełbasę, i abyśmy tu zostali do rana, i że bierze się za jedzenie. To ja taki mały żołądek z tego miałem, i mu mówię: 'Ty chcesz tu jeść??? Teraz??? Po tym co się stało???'. Mówię, on do niego chyba wszedł, demon, już w nim chyba siedzi. Oszalał!! Mówię mu: rozrzucaj tu te kiełbasy, połam je na kawałki. Ja rozrywałem chleb i wszędzie rozrzucałem go na kawałki, aby go to zatrzymało; gdy będziemy uciekać z tego lasu, niech on to tu żre jeśli ten dym go tu przyciągnął, albo coś o czym nie wiem dlaczego tu przyszedł; więc mówię rozrzucaj tu na kilka metrów te wszystkie kiełbasy i uciekajmy stąd. I on że dobra, więc porozrzucaliśmy, pchamy rowery stąd. Już myśleliśmy że normalnie odejdziemy, nie? A tu z niczego nic, tak jak tu przychodziliśmy, teraz to inaczej wygląda po dwunastu latach, ale gdy wtedy tu przyszliśmy z rowerami to tu była dobra droga jak gdyby iść po autostradzie, normalnie piękna ścieżka; a gdy wychodziliśmy to widzieliśmy na niebie światło bo Bukowiec świeci, tam są wielkie światła bo jest tama, tak że było widać światło od lamp na niebie, wiedziałeś gdzie jesteś, nie musiałeś mieć kompasu którędy masz iść z powrotem.Więc za światłem idziemy z powrotem jak przyszliśmy, i z niczego nic patrzymy, a tu grube stuletnie bodnące drzewa i ściana z nich zrobiona. Tak że ten debil nie tylko nam zabrał ogień, ale on nas jeszcze zamknął do klatki, i od góry chciał nas zgonić do tego bagna co tam jest w dole, co możesz je nagrać, te czarnisko ohydne.
No nie wiem jak to by się skończyło, gdybym nie miał tych petard przygotowanych, może później byłoby w gazetach że odnaleziono dwóch jakichś grzybiarzy co się opili albo coś, albo wcale by nie odnaleziono ciał jak w tym [-filmie] "Blair Witch"; no nie wiem co by się stało dalej, ale było to naprawdę ohydne że nas jeszcze zamknął, zrobił ścianę normalnie, ścianę z tych ohydnych będnących grubych drzew. Nie dało się przejść, szliśmy w górę i w dół, chodziliśmy wszędzie... no nie dało się przejść! To ten oszalał, wziął swój rower, i zaczął to rąbać: "Ja przejdę!", mówię mu, nie rób tak, przecież przebijesz opony, i będziesz go pchać aż na dół; bo mówię, jak wyjdziemy stąd to tam w dole już na rowerze siedzisz i dobrze jedziesz przez las, nie musisz nawet pedałować; to mówię mu, jeszcze opone przebijesz i będziesz go musiał pchać, nie rąbaj tym, tu gdzieś znajdziemy jakiś tunel, albo jakoś sie przeczołgamy, albo jakoś tak; no i szukaliśmy nisko jakiejś dziury w tym, no i znaleźliśmy, że musieliśmy się czołgać i znaleźliśmy mały tunelik przy ziemi, że rowery za sobą ciągnęliśmy, i jak się przeczołgaliśmy to się wydostaliśmy na zewnątrz.
No i jak wyszliśmy z lasu, co tam jest ta polana gdzie jest tama, to tam ci mówię że jak wyszliśmy już na zewnątrz i ujrzeliśmy niebo i wszystko, to było piękne; światła, normalnie się cieszyłeś że cywilizacja! No bo tu byliśmy, normalnie jak gdyby... to nie jest tak jak teraz że jest tu jasno i w porządku, że w karty możesz sobie grać, i się śmiać tlalalala... Ale o północy jak stało się tamto, że ci zniknie ogień i głównie ten dźwięk: SHAAAAAAAAAA!!!! To to... Mi ludzie mówili, że to dzik był, że to nic, że jakaś wiewiórka przebiegła, że co ty za głupoty opowiadasz, że musieliśmy być pijani itp. A ten kolega to kiedykolwiek bym go nie spotkał... po ośmiu latach zapytałem go: pamiętasz tamto? A on ciągle, ciągle aż nim zatrzęsło, mi mówi: co to było? co to wtedy było?
Przecież jak już dotarliśmy do Koszyc, to poszliśmy na stacje benzynową by jakieś piwo wypić, to on ani piwa się nie chciał napić, normalnie stanął; ja mu mówię: 'piwo ci postawię', a on "nie nie nie" i do lodówki, i mówi "ja litr mleka sobie kupię", i tak pił: "oooo cywilizacja!" tak pił litr mleka... No to ja na to, kurna ciebie to dobrze jeb*o.
To co tu przeżyłem, to według mnie, zabrało mi może... jak powiem że pięć lat z życia, to chyba jest za mało. To było dobre psycho. I nie musisz jechać do Transylwanii, rozumiesz; tu tylko wyjdziesz gdzie mieszkasz, z rowerkiem do pierwszego lasku, i koniec"
Ale teraz czekamy, cicho jest, minęło może tak jak teraz: raz, dwa, trzy, cztery, i wtedy to się stało; jak gdyby z głośników jak na koncercie, ściany postawią, to takie coś skierowało się na nas, na pełny głos do ataku na nas, takie coś: SHAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!! Jak gdyby jakiś jaszczur, ja nie wiem, to już był demon, tego się jeszcze nie spodziewałem, myślałem że jest to cokolwiek, że może jednak jakiś dzik, albo ja nie wiem jakiś niedźwiedź albo coś, ale niedźwiedź nie idzie na dwóch nogach z kilometra albo coś; mówię sobie, ogień zniknął, zwierzęta ucichły, koniki polne, wszystko zanikło, wszędzie cisza, nie? Mówię, no to już koniec, co to jest; leśny duch albo co to jest? Wziąłem petardę wybuchową, bo on zakrzyczał tak właśnie: SHAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!! I wtedy przyśpieszyłm wtedy zmienił frekwencję, wtedy stamtąd zaczął; już nie szły takie kroki że BUM! BUM!, ale już szło... zrobił to: SHAAAAAAAAAAAA!!!!!! i zaraz: BUM!!! BUM!!! BUM!!! już szedł wprost na nas do ataku, już zaczął biegnąć. A ja wtedy od razu petardę, najpierw jedną, zacząłem nią pocierać, ale ręce mnie nie chciały słuchać, normalnie rękę chciałem zbliżyć aby potrzeć, ale nie potrafiłem, jak gdyby mnie zahipnotyzował.... normalnie ręce (świadek pokazuje jak mu sparaliżowało dłonie)......temu co obok mnie stoi serce: trrrrrrrrrrrrrrrrrrr......... Ja mówię: co się dzieje że nie mogę rąk do siebie zbliżyć, pocieram, nie zapaliło się, odrzuciłem. Biorę szybko drugą, mach mach mach, zapaliłem, rzuciłem, wybuchło w tej ciszy tak że dowidzenia! Ciągnęło się to, normalnie było słychać wybuch, a później jak idzie ten dźwięk, na cały las; wybuchło! ŁUP!!! a później jeszcze słyszałeś kilka sekund: SZSZSZszsz..., SZSZSZszsz..., SZSZSZszsz..., tak leciał ten wybuch.
A ten kolega za mną, Rysio, mówi mi: 'już uciekł, już go tu nie ma, słyszałem że uciekł'. Ja mówię: Ty słyszałeś? Ja nic nie słyszałem że uciekł; ja pomyślałem że to jakby jest ze szponami, może jest na drzewie w górze, predator jakiś, niewidzialny wariat, demon; co to w ogóle jest? Ja mu mówię bierz wszystko, rozrzucaj kiełbase; a ten Rysio jakby nagle, jakby on do niego wszedł albo coś, ja nie wiem... Gdy to się stało, on mi mówi że chce zjeść kiełbasę, i abyśmy tu zostali do rana, i że bierze się za jedzenie. To ja taki mały żołądek z tego miałem, i mu mówię: 'Ty chcesz tu jeść??? Teraz??? Po tym co się stało???'. Mówię, on do niego chyba wszedł, demon, już w nim chyba siedzi. Oszalał!! Mówię mu: rozrzucaj tu te kiełbasy, połam je na kawałki. Ja rozrywałem chleb i wszędzie rozrzucałem go na kawałki, aby go to zatrzymało; gdy będziemy uciekać z tego lasu, niech on to tu żre jeśli ten dym go tu przyciągnął, albo coś o czym nie wiem dlaczego tu przyszedł; więc mówię rozrzucaj tu na kilka metrów te wszystkie kiełbasy i uciekajmy stąd. I on że dobra, więc porozrzucaliśmy, pchamy rowery stąd. Już myśleliśmy że normalnie odejdziemy, nie? A tu z niczego nic, tak jak tu przychodziliśmy, teraz to inaczej wygląda po dwunastu latach, ale gdy wtedy tu przyszliśmy z rowerami to tu była dobra droga jak gdyby iść po autostradzie, normalnie piękna ścieżka; a gdy wychodziliśmy to widzieliśmy na niebie światło bo Bukowiec świeci, tam są wielkie światła bo jest tama, tak że było widać światło od lamp na niebie, wiedziałeś gdzie jesteś, nie musiałeś mieć kompasu którędy masz iść z powrotem.Więc za światłem idziemy z powrotem jak przyszliśmy, i z niczego nic patrzymy, a tu grube stuletnie bodnące drzewa i ściana z nich zrobiona. Tak że ten debil nie tylko nam zabrał ogień, ale on nas jeszcze zamknął do klatki, i od góry chciał nas zgonić do tego bagna co tam jest w dole, co możesz je nagrać, te czarnisko ohydne.
No nie wiem jak to by się skończyło, gdybym nie miał tych petard przygotowanych, może później byłoby w gazetach że odnaleziono dwóch jakichś grzybiarzy co się opili albo coś, albo wcale by nie odnaleziono ciał jak w tym [-filmie] "Blair Witch"; no nie wiem co by się stało dalej, ale było to naprawdę ohydne że nas jeszcze zamknął, zrobił ścianę normalnie, ścianę z tych ohydnych będnących grubych drzew. Nie dało się przejść, szliśmy w górę i w dół, chodziliśmy wszędzie... no nie dało się przejść! To ten oszalał, wziął swój rower, i zaczął to rąbać: "Ja przejdę!", mówię mu, nie rób tak, przecież przebijesz opony, i będziesz go pchać aż na dół; bo mówię, jak wyjdziemy stąd to tam w dole już na rowerze siedzisz i dobrze jedziesz przez las, nie musisz nawet pedałować; to mówię mu, jeszcze opone przebijesz i będziesz go musiał pchać, nie rąbaj tym, tu gdzieś znajdziemy jakiś tunel, albo jakoś sie przeczołgamy, albo jakoś tak; no i szukaliśmy nisko jakiejś dziury w tym, no i znaleźliśmy, że musieliśmy się czołgać i znaleźliśmy mały tunelik przy ziemi, że rowery za sobą ciągnęliśmy, i jak się przeczołgaliśmy to się wydostaliśmy na zewnątrz.
No i jak wyszliśmy z lasu, co tam jest ta polana gdzie jest tama, to tam ci mówię że jak wyszliśmy już na zewnątrz i ujrzeliśmy niebo i wszystko, to było piękne; światła, normalnie się cieszyłeś że cywilizacja! No bo tu byliśmy, normalnie jak gdyby... to nie jest tak jak teraz że jest tu jasno i w porządku, że w karty możesz sobie grać, i się śmiać tlalalala... Ale o północy jak stało się tamto, że ci zniknie ogień i głównie ten dźwięk: SHAAAAAAAAAA!!!! To to... Mi ludzie mówili, że to dzik był, że to nic, że jakaś wiewiórka przebiegła, że co ty za głupoty opowiadasz, że musieliśmy być pijani itp. A ten kolega to kiedykolwiek bym go nie spotkał... po ośmiu latach zapytałem go: pamiętasz tamto? A on ciągle, ciągle aż nim zatrzęsło, mi mówi: co to było? co to wtedy było?
Przecież jak już dotarliśmy do Koszyc, to poszliśmy na stacje benzynową by jakieś piwo wypić, to on ani piwa się nie chciał napić, normalnie stanął; ja mu mówię: 'piwo ci postawię', a on "nie nie nie" i do lodówki, i mówi "ja litr mleka sobie kupię", i tak pił: "oooo cywilizacja!" tak pił litr mleka... No to ja na to, kurna ciebie to dobrze jeb*o.
To co tu przeżyłem, to według mnie, zabrało mi może... jak powiem że pięć lat z życia, to chyba jest za mało. To było dobre psycho. I nie musisz jechać do Transylwanii, rozumiesz; tu tylko wyjdziesz gdzie mieszkasz, z rowerkiem do pierwszego lasku, i koniec"
To tyle o przygodzie na
Słowacji, muszę przyznać, że sam w pewnym momencie dostałem gęsiej skórki, może
dlatego że po części sam coś podobnego doznałem.
Była to letnia noc gdy wędkowałem na stawie należącego do naszego kółka wędkarskiego, przede mną staw a za mną bezpośrednio mały lasek, taki zwykły typowy, na ziemi dużo suchych liści i gałęzi. W pewnym momencie (nie pamiętam już godziny , może już było nawet po północy?) usłyszałem kroki, ktoś szedł przez lasek w moim kierunku, było to zwykłe stąpanie człowieka, liście szurały, suche gałązki łamały się, na pewno nie był to zając albo nic małego sam odgłos trzasków eliminował mniejszych zwierzaków. Nic sobie złego nie myślałem ponieważ byłem przekonany, że to jakiś znajomy wędkarz idzie do mnie by trochę pogwarzyć, kroki były już bardzo blisko mnie, spodziewałem się już pozdrowienia aż...... nagle zamarły i nie wydarzyło się nic. Dopiero teraz kiedy byłem pewny, że już jest za plecami i nic więcej się nie działo zaniepokoiłem się....ten ktoś musiał być bardzo blisko, wziąłem latarkę i poświeciłem w to miejsce ale nikogo tam nie było, nic, ani zwierz ani człowiek, kroki nie odeszły ani przez resztę czasu wędkowania już się nie powtórzyły. Dopóki słyszałem kroki to nie miałem obawy bo byłem przekonany że to jakiś człowiek, gdy jednak tam gdzie miał być ów gość nie zobaczyłem nikogo dopiero wtedy zrobiło mi się nieswojo.
Była to letnia noc gdy wędkowałem na stawie należącego do naszego kółka wędkarskiego, przede mną staw a za mną bezpośrednio mały lasek, taki zwykły typowy, na ziemi dużo suchych liści i gałęzi. W pewnym momencie (nie pamiętam już godziny , może już było nawet po północy?) usłyszałem kroki, ktoś szedł przez lasek w moim kierunku, było to zwykłe stąpanie człowieka, liście szurały, suche gałązki łamały się, na pewno nie był to zając albo nic małego sam odgłos trzasków eliminował mniejszych zwierzaków. Nic sobie złego nie myślałem ponieważ byłem przekonany, że to jakiś znajomy wędkarz idzie do mnie by trochę pogwarzyć, kroki były już bardzo blisko mnie, spodziewałem się już pozdrowienia aż...... nagle zamarły i nie wydarzyło się nic. Dopiero teraz kiedy byłem pewny, że już jest za plecami i nic więcej się nie działo zaniepokoiłem się....ten ktoś musiał być bardzo blisko, wziąłem latarkę i poświeciłem w to miejsce ale nikogo tam nie było, nic, ani zwierz ani człowiek, kroki nie odeszły ani przez resztę czasu wędkowania już się nie powtórzyły. Dopóki słyszałem kroki to nie miałem obawy bo byłem przekonany że to jakiś człowiek, gdy jednak tam gdzie miał być ów gość nie zobaczyłem nikogo dopiero wtedy zrobiło mi się nieswojo.
W tamtym roku dostałem relację od
pana Probst'a o wydarzeniach wokół pewnego gospodarstwa rolniczego w
Południowych Niemczech. W Lesie Bawarskim niedaleko miasteczka Furth im Wald
na skraju lasu znajduje się małe gospodarstwo rolnicze, legendy mówią że dzieją
się tam dziwne rzeczy, kiedyś rabusie zamordowali tam pewnego mieszkańca i od
tego czasu jego dusza ma się błąkać po okolicy.
Mężczyzna i kobieta którzy tam mieszkają czuli się zawsze dobrze w swojej okolicy aż do pewnej letniej nocy w 2014r. Tej nocy mężczyzna był poza domem gdy jego żona usłyszała z kierunku lasu przeraźliwy ryk a chwilę później coś ogromnego zaczęło stąpać w kierunku domostwa. Koń w stajni także musiał odczuwać coś niepokojącego ponieważ zachowywał się bardzo niespokojnie, wierzgał i jakby chciał się stamtąd wydostać. Kobieta była tak wystraszona że nawet nie myślała by wyjrzeć przez okno, to coś teraz ryczało i biegało po obejściu aż w końcu ryki i odgłosy stąpania oddaliły się. Gdy jej mąż wrócił do domu ona oczywiście wszystko mu opowiedziała, ten jednak nie bardzo wiedział co ma o tym myśleć, raczej uważał że żona za bardzo fantazjuje. Kilka dni później wieczorem małżeństwo spało już gdy obudził ich dziki ryk z lasu. Był on tak przeraźliwy że z strachu zamarli w bezruchu, nie odważyli się nawet wyjść z łóżka, historia powtórzyła się : ciężkie kroki skierowały się w kierunku gospodarstwa a koń w stajni zaczął panikować, dokładnie tak jak za pierwszym razem, po chwili kroki minęły dom i ucichły w oddali. Ta przygoda powtórzyła się kilka razy, za każdym razem małżeństwo było wystraszone "na śmierć", mężczyzna wprawdzie do strachliwych nie należał ale w takiej sytuacji nie odważył się nawet spojrzeć przez okno. Gdy pewnego dnia kobieta spotkała myśliwego który opiekował się lasem za ich domem, opowiedziała mu o zajściach, myśliwy przyrzekł że przyjrzy się temu co się tam dzieje. Poprosił znajomego myśliwego by mu towarzyszył w nocnej zasadzce, tego samego wieczora obaj zasiedli na ambonie niedaleko gospodarstwa. Nagle w środku nocy usłyszeli przeraźliwe ryki leśnej kreatury a za chwilę głośne stąpanie, było jednak tak ciemno i w sporej odległości że nie umieli nic dojrzeć. Następnego dnia myśliwy odwiedził gospodarstwo i zdał relację z ostatniej nocy, według jego uznania wykluczył znane mu zwierzę, przyrzekł że z znajomymi wybiorą się na czaty by dojść do tego co za tym stoi. Od tego czasu jednak to coś zniknęło, ani myśliwy ani małżeństwo nie słyszeli nic więcej, aż do lata 2015r, tej nocy przygoda powtórzyła się od nowa. Co za kreatura mogła to być ? Może legendarny "Nachtmahr" ? Takie kreatury podobno przemierzały w przeszłości Las Bawarski strasząc i paraliżując ludzi, Nachmahr miał wyglądać jak duży czarny ogier z świecącymi na czerwono oczami, kreatury te miały się pojawiać nocami i polować na zwierzęta, mówiło się też, że tylko demony są w stanie je ujeżdżać.
Nie wiadomo ile do końca można wierzyć w takie opowieści, ile w tym prawdy a ile historyjek by postraszyć niesforne dzieci, ocena należy do czytelnika, ja osobiście wolałbym żeby u mnie nad stawami żaden nachtmahr się nie pokazywał wolę w spokoju powędkować niż z różańcem w ręku odmawiać zdrowaśki.
Mężczyzna i kobieta którzy tam mieszkają czuli się zawsze dobrze w swojej okolicy aż do pewnej letniej nocy w 2014r. Tej nocy mężczyzna był poza domem gdy jego żona usłyszała z kierunku lasu przeraźliwy ryk a chwilę później coś ogromnego zaczęło stąpać w kierunku domostwa. Koń w stajni także musiał odczuwać coś niepokojącego ponieważ zachowywał się bardzo niespokojnie, wierzgał i jakby chciał się stamtąd wydostać. Kobieta była tak wystraszona że nawet nie myślała by wyjrzeć przez okno, to coś teraz ryczało i biegało po obejściu aż w końcu ryki i odgłosy stąpania oddaliły się. Gdy jej mąż wrócił do domu ona oczywiście wszystko mu opowiedziała, ten jednak nie bardzo wiedział co ma o tym myśleć, raczej uważał że żona za bardzo fantazjuje. Kilka dni później wieczorem małżeństwo spało już gdy obudził ich dziki ryk z lasu. Był on tak przeraźliwy że z strachu zamarli w bezruchu, nie odważyli się nawet wyjść z łóżka, historia powtórzyła się : ciężkie kroki skierowały się w kierunku gospodarstwa a koń w stajni zaczął panikować, dokładnie tak jak za pierwszym razem, po chwili kroki minęły dom i ucichły w oddali. Ta przygoda powtórzyła się kilka razy, za każdym razem małżeństwo było wystraszone "na śmierć", mężczyzna wprawdzie do strachliwych nie należał ale w takiej sytuacji nie odważył się nawet spojrzeć przez okno. Gdy pewnego dnia kobieta spotkała myśliwego który opiekował się lasem za ich domem, opowiedziała mu o zajściach, myśliwy przyrzekł że przyjrzy się temu co się tam dzieje. Poprosił znajomego myśliwego by mu towarzyszył w nocnej zasadzce, tego samego wieczora obaj zasiedli na ambonie niedaleko gospodarstwa. Nagle w środku nocy usłyszeli przeraźliwe ryki leśnej kreatury a za chwilę głośne stąpanie, było jednak tak ciemno i w sporej odległości że nie umieli nic dojrzeć. Następnego dnia myśliwy odwiedził gospodarstwo i zdał relację z ostatniej nocy, według jego uznania wykluczył znane mu zwierzę, przyrzekł że z znajomymi wybiorą się na czaty by dojść do tego co za tym stoi. Od tego czasu jednak to coś zniknęło, ani myśliwy ani małżeństwo nie słyszeli nic więcej, aż do lata 2015r, tej nocy przygoda powtórzyła się od nowa. Co za kreatura mogła to być ? Może legendarny "Nachtmahr" ? Takie kreatury podobno przemierzały w przeszłości Las Bawarski strasząc i paraliżując ludzi, Nachmahr miał wyglądać jak duży czarny ogier z świecącymi na czerwono oczami, kreatury te miały się pojawiać nocami i polować na zwierzęta, mówiło się też, że tylko demony są w stanie je ujeżdżać.
Nie wiadomo ile do końca można wierzyć w takie opowieści, ile w tym prawdy a ile historyjek by postraszyć niesforne dzieci, ocena należy do czytelnika, ja osobiście wolałbym żeby u mnie nad stawami żaden nachtmahr się nie pokazywał wolę w spokoju powędkować niż z różańcem w ręku odmawiać zdrowaśki.
Wykorzystano:
Krzysztof Dreczkowski: http://zmiennoksztaltne.blogspot.de/2014/12/lesny-duch-sowacja.html
Colm Kelleher, PhD, George Knapp:"
Hunt For The Skinwalker"
Timothy Good :" Alien Contact"
Prywatna korespondencja
Wszystkie osoby, które miały podobne historie proszone są o kontakt z autorem bloga arekmiazga@gmail.com
Wszystkie osoby, które miały podobne historie proszone są o kontakt z autorem bloga arekmiazga@gmail.com
Bardzo ciekawe relacje i artykuł! Zjawisko najwidoczniej nie jest nowe. Poniżej zamieszczan rycinę sprzed kilku wieków, odnośnie walki z jakimś gigantycznym humanoidalnym stworem we francuskim lesie:
OdpowiedzUsuńhttp://www.bfro.net/legends/Iwein.asp
- z kolei tu o kolejnym zagadkowym stworzeniu, ze zdolnością do niewidzialności:
http://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2012/09/efekt-predatora.html
Pozdrawiam!
Być, może w czerwcowe przesilenie wybiorę się na Górę Chełm, ale w towarzystwie innych osób, ponieważ jest tam wyjątkowo mrocznie nawet w dzień, a same legendy też odstraszają ;)
OdpowiedzUsuńZawsze gdy czytam tego typu historię pierwsza myśl jaka mi się nasuwa to "Pies Baskerville'ów". Z tym, że w powieści czas i środki użyte do stworzenia mistyfikacji miły sens, a w przypadku takich zdarzeń celowość przeznaczenia wystarczających środków na przeprowadzenie w najlepszym razie wątpliwe. Nie neguje tego, gdyby to robił to nie odwiedzałbym tego blogu i nie czytał Pańskiej książki, chciałbym wierzyć, ale póki co na razie wierzę tylko, że warto badać takie historie.
OdpowiedzUsuńSą to właśnie zdarzenia wysokiej dziwności, i rozumiem, że ciężko takie fakty zaakceptować, czasami i ja mam z tym problem. Panie Przemku cieszę, się że moja książką znalazła zainteresowani, mam nadzieję, że w przyszłości napiszę kolejną właśnie na temat dawnego folkloru i zdarzeń jakie m.in opisał Pan Arek Czaja. Pozdrawiam ;)
UsuńW takim wypadku będę cierpliwie oczekiwał Pańskiej kolejnej książki, gdyż właśnie tego typu zdarzenia o wysokim stopniu dziwności z pogranicza ludowego folkloru lub jak kto woli mitologii najbardziej fascynują. Trzymam kciuki :)
UsuńPrzemieszczam lasy wzdłuż i w szerz o każdej porze dnia i nocy i roku, ale żadnej leśnej kreatury nie spotkałem.Może oprócz jednego dziwnego zwierzęcia - było bez sierści, sama pomarańczowawa skóra, podobne nieco do lisa, ale inne.Szybko uciekło przede mną.Nie wiem co to było chociaż na dzikich zwierzętach się znam.
OdpowiedzUsuńMiałem raz w życiu sytuację, gdy idąc w nocy polną drogą przez las, widziałem idącą obok dziwną postać, około 1,2 - 1,5 m wysokości. Szła ze mną oddalona około 2 m po czym uciekła w las. Nie było to podobne do żadnego znanego mi stworzenia. Sama obserwacja tego stworzenia trwała 1-2 sekundy. Nie zdążyłem się nawet porządnie przestraszyć.
OdpowiedzUsuńHej możesz opisać swoją historię tutaj, lub na mojego meila, jestem zainteresowany pozdrawiam Arek
Usuńbenasek@interia.pl
OdpowiedzUsuń