W literaturze
folklorystycznej możemy odnaleźć fascynujące
informacje, które konotują z współczesnymi historiami, mówiącymi
o osobach, które całymi godzinami błądziły w lesie nie znajdując drogi
powrotnej, było to o tyle dziwne, że w wielu przypadkach osoby te znały las jak
własną kieszeń, mimo tego nagle tracili orientację i błądzili w lesie, ale nie tylko w nim . W miejscowości Nockowa pewien mężczyzna
wracający nocą z pracy z niewiadomych przyczyn nie mógł odnaleźć własnego domu,
będąc całkowicie trzeźwy, kiedy w końcu wyczerpany doszedł do jakiegoś domu poprosił o pomoc. Sąsiad stwierdził, że
przyczepił się do niego ‘’błąd’’, który wyprowadził go na manowce. Podobna sytuacja w tej samej miejscowości miała
miejsce przed II wojną, powracający chłop z wozem całą noc miał tańczyć w takt przedziwnej muzyki - ocknął się dopiero nad ranem nie wiedząc co
się właściwie stało. Warto nadmienić, że w 1988 roku w Nockowej doszło do Bliskiego Spotkania III Stopnia z obiektem w formie ekranu, w którym pojawiały się na przemian humanoidalne postacie. W wielu przypadkach fenomen ‘’błędu’’ uwidaczniał się kiedy, zauważono np. błędne ognie, tajemnicze postacie lub jak donosi literatura
folklorystyczna zwierzęta, które miały mieć zmiennokształtne możliwości. Zrobienie krzyża, lub modlitwa miały pomagać wyjść z opresji ‘’błędu’’. Ludowy
folklor wspomina również o dźwięku
dzwonów, tak było w Czechach w
okolicach
Vimperku miejscowy młynarz zbłądził w niewielkim
lasku i nie mógł odnaleźć drogi
powrotnej. Nie mógł rozpoznać lasu, a
wiele godzinne poszukiwanie drogi powrotnej całkowicie pozbawiło go sił. Wszystko
wróciło do normy, gdy na wierzy kościelnej zadzwoniły dzwony. Jak się okazało,
przerażony młynarz był kilkaset metrów od swojego domu. Identyczną sytuację
przeżyła pewna para grzybiarzy w okolicy w której mieszkam, tam również dzwony
z Kościoła ‘’odblokowały’’ drogę powrotną. Tutaj warto podkreślić iż na długo
przed pojawieniem się chrześcijaństwa dzwony w świątyniach nie służyły do tego,
aby wzywać wiernych na modlitwę, ale do tego, aby odpędzać złe duchy i demony
które miały być uczulone na dźwięki o wysokiej częstotliwości, o czym również wspomina literatura okultystyczna. W Polskiej demonologii ludowej odnajdziemy
wiele fantastycznych przykładów w, których
błędne ognie lub nocnice miały
m.in. powodować błądzenie ludzi. Wg.
nauki błędne ogniki to jedynie
samozapłon gazów (metanu) z
gnijących szczątków roślin i zwierząt. Oczywiście teoria ta znajduje potwierdzenie
w wielu przypadkach, ale nie tłumaczy
wszystkich zjawisk świetlnych , które często zachowują się w inteligentny
sposób. Folklor ludowy wręcz kipi opowieściami w których nocnice miały
wywoływać postrach oraz utratę orientacji w terenie. W miejscowości Rajcza leżąca 25 km od Żywca miejscowi
ludzie od lat widywali w okolicach
starego cholerycznego cmentarza nocnice, które wg. nich miały hipnotyzującą
moc, wodzenia ludzi po lasach. Wielu
pasterzy opowiadało o towarzyszących im w
nocy małych tajemniczych światłach, wg. których miały to być dusze źle
mierzących geometrów zwanych w folklorze również pod inną nazwą miernikami. Czy ‘’błąd‘’ wyprowadza na manowce ludzi
wyłącznie w lesie ? Nie
jest to regułą ponieważ spotyka się relacje, w których ludzie z niewyjaśnionych
powodów gubili się nawet na polnej
drodze jak w przypadku mojej rozmówczyni, która w latach 70 tych wracając z pracy wpadła w jakby pętlę
czasową Oddajmy jej głos.
„To było za Tarnobrzegiem, pracowałam tam dwa lata, była jesień wieczorem, ale jeszcze jasno było. Wyszłam na szosę, oświetlona była, a ja przeszłam przez tą szosę i szłam we wieś, drogą polną szłam. Doszłam do domu takiego małego - stała tam taka babcia, ja się pytam jak się ta wieś nazywa, a ona mi się pyta, co tu pani robi? Mówię, że ja tu pracuję, z kopalni idę i zbłądziłam. Ona mówi - jest szosa oświetlona i pani trafi. No to wyszłam, idę tą polną drogą. Wróciłam z powrotem i znów doszłam do tej babki i ta babka mówi mi: „Pani tu była przed chwilą z pół godziny temu, mówiłam pani, idź pani prosto jest szosa oświetlona”. Dochodziłam do szosy i wtedy zaczęłam się modlić i widzę - droga oświetlona, jak ja mogłam przez drogę przejść i światła nie widzieć i sobie myślę, powiedzieć kolegom, nie powiedzieć, ale powiedziałam. I taki Wiktor tak samo szedł jak i ja, nagle słyszał sforę psów i łańcuchów - tak żegotały, że zaczął uciekać, doszedł do szosy Nisko - Tarnobrzeg i żadnych psów nie było”.[1]
Jak się okazało w
miejscu w którym doszło do traumatycznego zdarzenia miały się znajdować groby z okresu II wojny światowej. W Polskiej
demonologii ludowej istnieje wiele bytów, które miały być wyjątkowo złośliwe
wobec ludzi jednym z nich od wieków był diabeł o archetypicznym wyglądzie z
rogami, kopytami i ogonem. Istnieje cała kopalnia mniej lub bardziej
fantastycznych historii z diabłami, ale współcześnie ten żywy folklor wcale nie
zaginął. Na Śląsku pewien mężczyzna wracający rowerem w nocy zauważył na drodze
niewielką postać, z kopytami która cały
czas biegała wokoło niego i spowodowała iż ten zgubił się i nie mógł aż do rana odnaleźć drogi powrotnej. [2] Identyczna
sytuacja miała miejsce na Dolnym Śląsku na drodze do Kłaczyna latem 1954 roku. 12 letnia Marianna młoda repatriantka powracająca
wieczorem do domu, poczuła naraz nienaturalny lęk, a następnie straciła poczucie rzeczywistości.
Dosłownie
spłynęła na mnie taka ciemność i nie wiem, czy zasłabłam wtedy, czy po prostu
zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale nagle ocknęłam się 100 m dalej, po
drugiej stronie lasu. Byłam w szoku, poczułam dreszcze na całym ciele, bo nie
wiedziałam, jak to wytłumaczyć. Moja pierwsza myśl, że ktoś mnie pozbawił
przytomności i porzucił po drugiej stronie lasu. Było cicho, znajdowałam się przy samej krawędzi lasu,
czułam, że wszystko wokół było ciche, nie słyszałam żadnego śpiewu ptaków, cykania
owadów, po prostu nic. Stanęłam na nogi i zaczęłam biec w stronę ulicy do miejsca,
gdzie straciłam przytomność. To była jedyna droga, jaką mogłam wrócić do domu.
I gdy dotarłam z powrotem w to samo miejsce, stała się niesłychana rzecz. Coś mnie przeniosło
z powrotem na drugi koniec lasu. To był taki moment. Biegłam i nagle patrzę
jestem z powrotem pod tym lasem. Usłyszałam w głowie taki rechot, śmiech
zaciągający się. Zaczęłam się modlić i prosić Boga, żeby mnie wypuścił z tego.
Stanęłam na nogi i biegłam z całych sił przez pola i łąki. Cała się przy tym
pokaleczyłam, bo rosło tam sporo jeżyn. Ale wiedziałam, że nie mogę wracać tą
samą drogą. Gdy dotarłam do domu, byłam całą poobdzierana i pokłuta. Ojciec
przeraził się, gdy mnie zobaczył i strasznie na mnie nakrzyczał, bo było już
późno (…) Co ciekawe, o podobnym zdarzeniu opowiedziała mi moja mama,
że jak mieszkali wcześniej w Mykanowie koło Częstochowy, przed wojną
też - mówiła – błądziła kiedyś po lesie i nie mogła znaleźć drogi do domu, bo
ciągle ją coś ściągało w inne miejsce. A gdy wyszła na łąkę przed las, miała
wizję stojącego na niej olbrzyma. Przeraziła się i uciekła w las. Wracała do
domu naokoło przez drugą wioskę, tak się przeraziła”[3]
Niewielka miejscowość
Glinik na Podkarpaciu, słynie od lat z anomalnych zdarzeń, które miały tam miejsce
począwszy od UFO, a skończywszy na latających humanoidalnych postaciach i
dziwnych światłach. W 2000 roku młode narzeczeństwo wracające nocą motorem
doświadczyło tajemniczego zdarzenia, które wiązało się z błędem i utratą
poczucia czasu, niczym klasyczne missing
time. Droga powrotna wiodła przez rzadki las, kiedy motor odmówił z niejasnych powodów
posłuszeństwa postanowili pozostawić go w pobliskich krzakach i na nogach
wrócić do domu. Tak się jednak nie stało, kiedy przemierzali znaną im drogą
stało się coś czego nie są w stanie wyjaśnić. W pewnej chwili oboje zauważyli,
że nie pamiętają pewnego odcinka czasu, a oni stoją oszołomieni w pokrzywach
gdzieś pośrodku lasu nie wiedząc w jaki
sposób się tam znaleźli. W tej samej okolicy odnotowano wiele paranormalnych
zdarzeń m.in. z iluzorycznymi tańczącymi
postaciami fantomowym ogniskiem, tajemniczymi dźwiękami itp. ‘’Błąd’’, zniekształcenie
rzeczywistości, dziwna cisza - to przypomina wręcz klasyczny ‘’czynnik Oz’’, znany z bliskich
spotkań z UFO. Młodym grzybiarzom
spacerującym w lesie w rejonie Majdanu
Sieniawskiego na Podkarpaciu, przydarzyło się coś co wręcz wpisuje się w definicję dawnego
folkloru, a nawet niektórych legend
związanych ze zmianą rzeczywistości.
‘’W lesie na Kamionce często ‘błąd’ się czepiał ludzi. Były tam na początku lasu dwie rozstajne drogi i był grób jakiejś ofiary wojny. Najczęściej ‘błąd’ się czepiał, gdy mijało się ten grób. Kiedyś, w dzieciństwie, zgubiłyśmy się w tym lesie, tośmy chodziły, szukały drogi, ale ten teren widziałyśmy inaczej, niż normalnie się widzi. My widziałyśmy: doliny, pagórki, obce, nieznajome, olbrzymie budowle – jakby człowiek w inny świat wkroczył a przecież nasz teren nie jest górzysty! Mówiono nam, że jak przechodzi się koło takich grobów, to należy się pomodlić, bo inaczej ‘błąd’ się czepia”[4].
To co budzi największe
kontrowersje związane z ‘’błędem’’, to
fakt obecności w tym samym momencie czasowym fantomowych postaci, które być
może stoją za istotą błędu ? Tak było w przypadku pary
małżonków, którzy jesienią 2006 roku w Horyńcu Zdroju - malowniczym miejscu na Podkarpaciu przeżyło niewiarygodną
historię w lesie, w którym ‘’coś’’ usilnie próbowało grzybiarzy wprowadzić na
manowce po tym jak spotkali człowieka
ubranego w czarny garnitur wyglądającego niczym klasyczny MIB.
„Cały czas
dochodził do nas męski nieprzyjemny głos, który gderał, narzekał i marudził,
a wszystko to pod naszym adresem. „To mój las, zbieracie moje grzyby, idźcie
sobie”. Czar grzybowy prysł. Nie widzieliśmy osoby, a jedynie fragment sylwetki
przesłoniętej drzewami. Był to ruchliwy, niewysoki mężczyzna w ciemnym
garniturze. Grzybobranie i garnitur - ciekawy zestaw. Próby nawiązania rozmowy
nie powiodły się. Miałem wrażenie, że nieznajomy nas nie słyszy. Ciągle wygłaszał swoją rację. Wkrótce mieliśmy
dość niesympatycznego grzybiarza, a że koszyki były prawie pełne,
postanowiliśmy wracać.’’. [5]
Jak się okazało grzybiarze szybko zgubili drogę powrotną i w żaden sposób
nie potrafili wyjść z lasu, ale najciekawsze było to, że kiedy doszli w końcu do jakiejś drogi całkowicie wyczerpani stwierdzili z
niedowierzaniem, że w jakiś niewytłumaczalny sposób kiedy zaczęli analizować
mapę i ich miejsce położenia stwierdzili, że coś ‘’przeniosło’’ ich zupełnie
inne o 180 stopni miejsce ponieważ
logicznie tego nie potrafili wyjaśnić tak samo tajemniczego mężczyznę w garniturze
? Analogiczna sytuacja spotkała innego
entuzjastę wycieczek leśnych w 1994 roku w Puszczy Bydgoskiej w miejscowości
Chrośna, który przeżył traumatyczne chwile nie mogąc wydostać się z lasu po tym
jak zauważył coś co przypominało ‘’bajkową wiedźmę’’. Oto jak wspomina te
chwile.
W lesie zacząłem krążyć jakby w kółko - miałem znaleźć drogę do centrum
wsi, a wciąż krążyłem. Byłem też u podnóża pewnej górki - to pamiętam i
przejeżdżałem przez zagajnik. Wpadłem w korkociąg zdarzeń, jeździłem po leśnej
drodze w przysłowiowe kółko i wciąż byłem w tych samych miejscach. Odczuwałem
strach, irytację. Zatrzymałem się i z leśnej dróżki pod drzewami, jakiś kawałek
ode mnie, zauważyłem jakby postać, która wstawała z kucek. Była pochylona do przodu tak,
że przez chwilę widziałem garbatą postać jakby w niebieskim płaszczu,
straszliwej czapie jak dwa garby wielbłąda na głowie człowieka, w kolorze
niebieskim z pręgami. Byłem w szoku i chciałem uciec, ale kręciłem się w kółko.
Była ode mnie może 10 lub 20 metrów. Wzrostu dorosłego człowieka, garbata.
Czułem demoniczne zagrożenie, ale jakaś część mnie jakby panowała nad sytuacją.
No i przejeżdżałem przez zagajnik już któryś raz i nagle poczułem, jakbym
przejeżdżał przez kanał energetyczny’’.[6]
Ostatecznie przerażony rowerzysta wydostał się z lasu 5
km od docelowego miejsca. Surrealistyczna
historia miała miejsce w Manasterzu na południe od Rzeszowa tam 13 sierpnia
2016 roku pewien młody rolnik znający od urodzenia las jak własną kieszeń został wyprowadzony głęboko w las przez cienistą postać, za którą ów
człowiek podążał niczym w transie.
..’’. Idąc w pewnym momencie
zobaczyłem przed sobą (no jakieś 20 m dalej) coś na postać człowieka, z tym, że
nie było to specjalnie wyraźne, najprościej opisać to słowem ‘cień’, ale nie
taki, który coś rzuca na ziemię, tylko normalnie idący sobie po leśnych
ścieżkach. Nie wiem, jaka głupota mną wtedy kierowała, ale postanowiłem za tym
czymś iść. ‘To’ prowadziło mnie w głąb lasu. Może warto dodać, że w tym miejscu
ludzi często łapał ‘błąd’ – tak się na to mówi u nas na wsi, nie wiem czy to
oficjalna. Ale to, co ja widziałem, nie było ‘błędem’, bo dokładnie wiedziałem,
gdzie idę, po prostu chciałem zobaczyć, gdzie ów cień mnie zaprowadzi. W zasadzie
nie myślałem wtedy o niczym, poza tym jednym: iść za nim. Zawsze byłem
punktualną osobą, nigdy nikt na mnie nie czekał, umówiłem się z dziewczyną, że
przyjedzie do mnie o 18:30 i normalnie już bym o tej godzinie czekał na nią pod domem. W tamtym momencie jednak nie myślałem kompletnie o niczym.
Dziewczyna zna mnie dobrze, dlatego od razu jak przyjechała, zaczęła mnie
szukać.
Ja osobiście straciłem poczucie czasu, ale z tego co mi mówili, nie było mnie
od godziny (coś po 18.00) do 23.00.
Jakieś dwie godziny szedłem przez las za tym cieniem. Aż w pewnym momencie ten
cień po prostu zniknął. Siedziałem w tym miejscu i czekałem, aż znowu się
pojawi. Siedziałem długo i rozmyślałem, czym mogło to być i czego ode mnie
chce. Później postanowiłem poszukać go na własną rękę, choć to trochę bez sensu,
bo było już ciemno.
Po przejściu paru kroków mój telefon się rozdzwonił od sms-ów, nieodebranych
połączeń, itp. Szukała mnie już wtedy cała rodzina plus dziewczyna. Ludzie z
okolicy wcześniej omijali to miejsce, ze względu na wyżej wymieniony ‘błąd’,
niektórzy mówili też, że tam straszy’’.[7]
Kiedy znaleziono go
w lesie był całkowicie oszołomiony, zachowywał się niezrozumiale. Podobne przypadki mogą zbierać
śmiertelne żniwo, zwłaszcza w warunkach zimowych. Do takiego zdarzenia doszło w
2008 roku w rejonie Pięciu Stawów w Tatrach, kiedy dwójka studentów zaginęła 22 listopada, a ich
ciała znaleziono w maju 2009 roku około 400 metrów od najbliższego
schroniskach. Powodem śmierci było wychłodzenie. Dlaczego będąc tak blisko
schroniska, które w nocy jest oświetlone i zawsze pali się ogień w kominku, zgubili
się i zamarzli, gdy dosłownie na wyciągnięcie ręki była pomoc? Być może tajemnicze zaginięcia wielu osób w Parkach Narodowych na terenie USA, które
bada David Paulides – były policjant i autor serii książek Missing 411 również wiążą się z ‘’błędem’’ ?
Z historią ‘’błędu’’ związany jest pewien kamień, który znajduje się 20 km na południe od Rzeszowa - w miejscowości Kąkolówka. Legenda mówi o diable, który chciał nim zniszczyć zamek w Odrzykoniu, inne mówią, że jest ‘błędny’. Starsi mieszkańcy twierdzili, że kamień spadł z nieba w dzień i miał żarzyć się przez dwa tygodnie, paląc fragment lasu.
„W Wyrębach kamień znany jest też pod nazwą ‘błądny’, czyli błędny. O tajemniczych przymiotach skały, polegających na wodzeniu ludzi za nos, przekonali się niektórzy okoliczni mieszkańcy. Mimo, że urodzili się i wychowali w domach oddalonych o kilkaset metrów od kamienia i las znali jak własną kieszeń, to zdarzało im się pobłądzić”. [8]
Czy wszystkie tego typu historie to jedynie współczesny folklor, czy błędna
interpretacja ludzi ? Nie sądzę ponieważ ja również przeżyłem coś co można
nazwać ‘’błędem’’ latem 2016 roku co prawda
nie widziałem nic nadzwyczajnego, ale nagle straciłem w jednej chwili całkowitą
orientację, gdzie jestem. Stało się to po znalezieniu prawdziwka, gdy go zerwałem, poczułem się nieswojo,
rozejrzałem się i nagle - co jest wręcz dla mnie niezrozumiałe - nie wiedziałem,
gdzie jestem, nie mogłem przez chwilę rozpoznać terenu, a w uszach dzwoniła
tajemnicza cisza. Zacząłem nawoływać
głośno w stronę ojca i psa, którzy tego dnia byli ze mną bezskutecznie, zero
odzewu, telefon pokazywał brak zasięgu. „Dziwne, przecież nie są daleko” -
pomyślałem. Powoli wycofałem się z tego dziwnego miejsca, idąc jak sądziłem, ku
drodze, która doprowadziła mnie do ojca,
który co ciekawe nie słyszał moich nawoływań wcześniej, będą około 70 metrów
dalej.
Wiele zdarzeń za którymi stoi tzw. ‘’błąd’’ może mieć proste i logiczne wyjaśnienia, w postaci zwykłego zabłądzenia w lesie, słabej orientacji terenu, spożyciu alkoholu itp., ale wiele zdarzeń, ciężko uznać za prozaiczne zagubienie się w lesie lub drodze o czym mogliśmy się przekonać w powyższych historiach. Tego typu przykłady znane są od wieków i pochodzą z całego świata, a miejsca w których dochodziło do takich zjawisk często oznaczono krzyżami, kapliczkami lub złowróżbnymi nazwami, które omijano szerokim łukiem. Być może sfera tego typu doznań leży w równoległych rzeczywistościach, która obecnie nie jest już wyłącznie domeną science fiction chociaż w dalszym ciągu nieuchwytna dla naszej akademickiej nauki. Może czasami nieopatrznie ludzie wpadają w taki ‘’bąbel’’ innej rzeczywistości, który objawia się martwą ciszą i odizolowaniem od świata zewnętrznego. Osoby które to spotkało często wspominały o całkowitym ustaniu życia w lesie, świergotu ptaków, czy owadów, które przez badaczy UFO nazywany jest jako ‘’czynnik Oz’’
Czyżby niektóre osoby, które zaginęły w Parkach Narodowych USA stały
się przypadkowymi ofiarami okien do innych rzeczywistości, lub może jakaś bliżej nie określona siła po prostu bawi się z nami w ten surrealistyczny
sposób ?
Tego nie można również wykluczyć ponieważ historia z Kłaczyna wyraźnie
mówi o dobiegającym w głowie śmiechu wyraźnie kpiącym z przerażonej ofiary, podobnie jak celowe wprowadzenie w głąb lasu przez cienistą postać w Manasterzu. Bez
względu czy wierzymy w tego typu opowieści, które w moim przekonaniu nie są
tylko i wyłącznie mrzonką naszych przodków powinniśmy szczególnie zachować
ostrożność podczas leśnych wędrówek ponieważ, las ma dwie twarze kiedy w słoneczny piękny dzień wygląda
cudowanie i bije pozytywną aurą, w
pochmurny i mglisty deszczowy dzień wgląda surrealistycznie i budzą się wówczas w
naszej świadomości wszystkie uśpione leśne ‘’demony’’.
[1] Arkadiusz Miazga ‘’Magiczna rzeczywistość’’ wyd. Ridero 2018 str. 107
[2] https://www.youtube.com/watch?v=5loFmsnB7z4&feature=youtu.be&fbclid=IwAR2fWD7Bp7MYUYbXRjK6_1FqXFdlt8GW9m7vpXC7FeCAEhoTdclW_90bbKo
[3]
http://czastajemnic.blogspot.com/2018/05/demony-dolnoslaskie-i-inne-dziwadla.html#more
[4] Ziemia Tarnogrodzka
http://anitakucharska.wixsite.com/tarnogrod/legendy.
[5] „Nieznany Świat”, nr
12/2015.
[6] Arkadiusz Miazga ‘’Magiczna rzeczywistość’’ wyd. Ridero 2018 str. 220-201
[7] Archiwum prywatne Arkadiusz Miazga
Podobną historię opowiedział mi kiedyś dziadek (rocznik 1930, zmarł w 1997). Nieopodal jego rodzinnej wsi (Tuszów, gm. Jabłonna, woj. lubelskie) było takie miejsce gdzie dochodziło do zjawiska paranormalnego. Było to skrzyżowanie polnych dróg na skraju lasu. Drogi szły prostopadle do lasu, krzyżowały się na rogu lasu i wychodziły na pola. Nazywano to miejsc "krzyżówką, krzyżanką". Miejsce raczej nie do zlokalizowania obecnie, bo takimi nazwami to się potocznie na wsiach nazywa każde rozwidlenia, czy skrzyżowania polnych i leśnych dróg. Do zjawiska dochodziło nocą i dotyczyło przejeżdżania tamtędy wozem. Miejscowi mówili, że "w nocy diabeł się tam na wóz dosiada". Z niewiadomych przyczyn wóz nagle nabierał wielkiej masy, jakby ktoś dokładał niewidzialny ciężar. Konie zaczynały sie pocić i parskać, potem już były mocno wystraszone i wpadały w panikę. Strach ze zwierząt przenosił się na woźnicę. Jedni siadali bokiem na ławie i okładali batem, raz konie, raz pustą przestrzeń za sobą, inni byli tak wystraszeni, że bali się odwrócić i spojrzeć za siebie. Z tego co dziadek opowiadał, to nic się tam nie materializowało fizycznie, tylko zjawisko było niewidzialne. Kiedy ustępowało, równie nagle jak się pojawiło, konie wyrywały jak sprinterzy z bloków startowych. Zwierzęta długo potem się uspokajały, a i woźnica też miał nogi z waty po powrocie do domu. Niestety nie wiem czy występował "czynnik Oz", bo kiedy słyszałem tę historię, we wczesnych latach 90-tych to sam byłem dzieckiem i nic na temat tego czynnika nie wiedziałem. Dziadek nic nie wspominał o anomaliach związanych z czasem. Zjawisko podobno jeszcze występowało długo po wojnie, kiedy utwardzono jedną z tych dróg żużlem, więc nie wiem czy można to zrzucić na zwykłe błoto. O błoto akurat pytałem dziadka i mówił, że właśnie błota tam nie było, bo jakby było, to nikt by z tego problemu nie robił i traktował jako zwykłe ugrzęźnięcie.
OdpowiedzUsuńPS. Na skraju Tuszowa, przy drodze na Bychawę, jest mały rzadki lasek a w nim kilka kurhanów. Są tam pochowani żołnierze z I wojny światowej. Nagrobków nie ma, mogiły są zbiorowe. Miejscowi mówili, że tam "austryjoki leżą". Tyle tylko, że przy tych kurhanach jest gospodarstwo rolne i gdyby to stamtąd coś straszyło, to przecież ludzie raczej by się wyprowadzili z tego miejsca.
Pozdrawiam
Tomek
Serdecznie dziękuje za bardzo ciekawy opis, który dołączę do swojego archiwum tak sie składa, że bywałem niegdyś w Bychawie pozdrawiam ;)
UsuńA może tam było pod górkę? Złudzenie optyczne mylące ogląd jak w przypadku wielu tzw, magicznych górek?
UsuńW okolicach Tuszowa nie ma jakiś większych górek. W samej wsi są dwie skarpy. Jedna koło źródeł, które tam biją, a druga koło wysypiska śmieci i "kopalni" piachu. Ale te dwa miejsca to nie są przy lesie, a to miało być gdzieś na skrzyżowaniu dróg koło lasu. Teren pagórkowaty zaczyna się na dalej na południe, a w rejonie Bychawy to już takie konkretne górki są. Pozdrawiam.
UsuńTomek
Tomek, myśle że zaciekawi cię ta historia na którą trafiłem na Słowacji: "Jak się furmani ze zwodniczych sideł uwolnili"
UsuńNovicki 'chotar' (= obszar wypasu owiec, otwarte łąki i łany) był dla woźniców jak zaczarowany. Pojawiały się tam furmańskie skrzaty (...), tylko szkody po nich pozostawały. Były ponoć jak małe dzieci i zarazem starcy.
Źle było z woźnicą, któremu przyplotły się do drogi (...) Jeden śalmośsky furman odczuł to na własnej skórze.
Około północy wracał z Levic do domu na Śalmoś. Jechał ze swoim dorastającym synem, tylko tak, z pustym wozem. Konie lekko jechały a wóz wesoło terkotał. Od razu za świętym Antonim [kapliczka] zauważyli, że na konie spadła ciężkość. Rżały, pociły się jak w największym upale. A przy tym szły z kroku na krok, jak by ciężką furę na górę Berianku ciągneli. Chłopiec chciał na nie uderzyć z bicza, ale ojciec mu rękę zatrzymał:
"Zostaw tak! Konie za to nie mogą. Zło nas przycisnęło.
Tylko nie daj się zwariować i nie lękaj się"
Ojciec znal się na rzeczy, już się im nieczysta moc do drogi kiedyś przyplotła. W chłopcu niemal krew zastygła, taki strach go opanował. Oboje poczuli nieprzyjemny zapach dymu, i od razu wiedzieli, że gdzieś w pobliżu jest furmański skrzat. Bali się z bicza strzelić, bo ponoć te stworzenie ukaże wtedy swoją moc, a furmana czeka bieda-przebieda!
Ojciec porządnie okręcił bicz w okół siebie i trzymał go rękoma tak, aby mu się nie rozwiązał. Ponieważ rozpleciony bicz jest dla tego skrzata jak kapusta na zające. Silniej chwycił za lejce i po cichu ośmielał nimi konie. Ale konie tylko stały i rżały. Moc ich opuściła, a ten ciężar był nad ich siły.
Furmani się w pewnej chwili odwrócili do tyłu, i ujrzeli ten powód kłopotu. Tam z tyłu na wozie siedziało małe dziecko a oczy miało jak wilk. Konie łapały oddech od zmęczenia a pot z nich ciurkiem spływał.
Wtedy przemówił skrzat piskliwym tonem:
"No że strzel do tych potworów daremnych, gazdo! Idą jakby z gnojem!
Tak to się za matką ani do rana nie dostanę!"
Ale gazda nie strzelił z bicza. Ani do rozmowy się z tym "dzieckiem" nie puszczał. Tylko lejcami machnął na konie, aż się matocha na wozie zachwiała. Później powiedział:
"Dobro z nami, a zło precz"
Wyciągnął z kieszeni różaniec, i zaczął się modlić.
Na to "dziecko" ze śmiechem zeskoczyło z wozu, i zakrzyczało stojąc w jarze i grożąc ręką:
"Masz szczęście! Gdybyś nie miał tych łańcuchów w rękach, i tego bicza tak mocno zaplecionego,
to bym ci pokazał, kogo wieziesz!"
Z koni od razu opadło zmęczenie. Zarżały wesoło i raźnym krokiem wjechali do śalmośskeho 'chotara' . Ojciec z synem jednak, tę przejażdżkę później odleżeli. Ze skrzaciej mocy udało im się uwolnić, ale choroba ich nie ominęła.
https://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2012/05/zwodnicy-pod-tekovem-poudniowa-sowacja.html
Niesamowita historia. Wygląda na to, że zjawisko "furmańskiego skrzata" ma charakter ponadlokalny. Na 99% to właśnie miało miejsce w Tuszowie. Główne symptomy się zgadzają, czyli nagłe unieruchomienie pustego wozu, na suchej drodze, przez niewidzialny ciężar. Brak widzialnej manifestacji postaci skrzata nie do zweryfikowania. Dziadek mówił, że nic się nie ukazywało, ale może nie chciał mnie dodatkowo straszyć, bo byłem dzieckiem wtedy, ale skoro miejscowi ludzie mówili o "diable" co się dosiada w tym miejscu, to zdawali sobie sprawę, że działa tam jakaś siła nieczysta. Podobno ustępowało nagle, ale czy to "nagle" było spowodowane tym, że furman zaczynał się modlić? Nie do zweryfikowania. Który chłop się przyzna, że zaczął się modlić ze strachu podczas takiej nocnej przygody? Jeden na stu się przyzna. Nie zweryfikujemy też tego, czy po takiej przygodzie woźnica chorował. Jeżeli przyjmiemy założenie, że złośliwy egregor (skrzat) karmiący się energią strachu ofiary, wysysał tę energię z woźnicy, to może to osłabiało układ odpornościowy i taki furman potem rzeczywiście chorował.
UsuńPozdrawiam
Tomek
Opisane wydarzenia , które zdarzają się na przestrzeni wieków dowodzą jak mało wiemy (mimo postępu technologicznego) o otaczającej nas rzeczywistości. Można by powiedzieć , że jesteśmy ślepi i głusi. Nasze zmysły nie rejestrują tych energii co uniemożliwia nam ich interpretacje. Należało by stworzyć przyrządy umożliwiające badanie tych energii , dotyczy to również UFO . Są np. kamery termowizyjne , ale to tylko wstęp do analizy i wyciągnięcia jakichś wniosków . Te zjawiska mogą wykraczać i pewnie wykraczają poza znaną mam fizykę (np. przenikanie przez ściany) . Czasami dopuszczam taką myśl , że to wszystko co nas otacza odbywa się na jakiejś wirtualnej płaszczyźnie i jest definiowane z poziomu informacyjnego i tylko ma jakieś umocowanie w materialnym świecie który widzi i rejestruje nasza percepcja.
OdpowiedzUsuńps.Arku jesteś jednym z niewielu ludzi , którzy znajdują siłę , czas i mają taka potrzebę by choć trochę zgłębić tę tajemnice , za co Cię szanuję.
pozdrawiamy Cię Arku M+J
Bardzo interesujące przemyślenia zbieżne z moimi - dziękuję co prawda w ufologii nic sensownego się nie dzieje,ale czasu coraz mniej na takie zainteresowania pozdrawiam serdecznie.
UsuńWczoraj widziałem fajne zjawisko,prawdopodobnie samochód omijał idącego człowieka i gdy jechał to mgła nad droga była oświetlona przez jego reflektory a w mgle była widoczna czarna sylwetka człowieka, po chwili to znikło a za kilka sekund samochód wyjechał z mgły gdy ja sie zbliżałem by wjechać w te mgłę to zwolniłem do 10 km na godzinę by zobaczyć tę osobę ale nikogo nie widziałem no ale wiadomo to była mgła gdy z niej wyjechałem też nikogo nie widzialem ale zjawisko było z takich nie dla ludzi o słabych nerwach, pozdrawiam, aaa i ta mgła nad drogą miała może z 50-100metrow to były takie pojedyncze kłęby mgły co jakiś kawałek drogi a akurat na tym się tak fajnie ta postać prezentowała
OdpowiedzUsuńChcialbym opowiedziec podobna chistorje ktora przydarzyla sie ponad dwadziescia lat temu mojemu niezyjacemu juz koledze ktora opowiadal w gronie znajomych Zdarzenie mialo miejsce w Sopocie gdy ow znajomy wracal do domu przez las na obrzezach miasta .mianowicie w jednej chwili znalazl sie po drugiej stronie lasu juz w miescie kolega ktory byl apsolutnym sceptykiem wiekszosc czasu poswiecil na zapewnianiu nas ze apsolutnie w takie rzeczy i cuda nie wierzy ale ze to mu sie na pewno przytrawilo.Aby to sobie jakos wytlumaczyc to stworzyl teorje ze moze po drodze grozilo mu jakies niebezpieczenstwo i w ten cudowny sposob chociaz jak zapewnial w cuda nie wierzy zostal uratowany ,a uratowany zostal dlatego wedlug jego mniemania ze droga do domu wiodla w poblizu schroniska dla zwierzat z kturego kilka lat wczesniej adoptowal psa i jego zdaniem tacy ludzie sa bezpieczni w okolicach schronisk dla zwierzat moim zdaniem juz fakt ze prubowal to sobie jakos wytlumaczyc swiadczy ze zdarzenie mialo jak najbardziej miejsce pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuje za nadesłaną relacje pozdrawiam
UsuńHej :) Super opowieści :) Moja Teściowa za młodu jak nie było dróg, tylko chodziło się do niedalekich wiosek na nogach przez las, bo na skróty szybciej. To pewnego razu jak już wracała z koleżanką do domu, było już ciemno, to zaczęły dziwnie jakby błądzić. Znają teren rewelacyjnie, bo często tam chodziły, zaczęły widzieć w oddali jakby jakieś kule czy ogniki czerwone, które im się ukazywały i je zwodziły. Kilka razy chodziły w koło, choć wiedziały, że miały wyjść w zupełnie innym miejscu. W końcu się wystraszyły i koleżanka Teściowej się jakby "otrząsnęła" z tego stanu i powiedziała, że muszą w końcu jakoś wyjść z tego lasu i poszły w zupełnie innym kierunku i wyszły jakoś. Teściowa ma ponad 75 lat i ostatnio to wspominała, ta jej koleżanka też żyje i pamiętają to doskonale, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSuper opowieść w jakim to było roku i miejscowości pozdrawiam
UsuńNiedawno wybrałem się do lasu na spacer. Celowo nie zabrałem ze sobą telefonu, żeby nie kusiło mnie skorzystać z GPS. Po prostu chciałem się zgubić w lesie. Właziłem w jakieś chaszcze, przeskakiwałem leśne strumienie. Szedłem całkowicie instynktownie przez gęstwinę, byle jak najdalej od cywilizacji.
OdpowiedzUsuńW pewnej chwili, postanowiłem wyjść na pierwszą, lepszą drogą bo stwierdziłem, że na dziś wystarczy i pora do domu.
Jakże wielkie było moje dziwienie, gdy z gęstych leśnych krzaków wyszedłem wprost na drogę do mojego domu. Nie mogłem uwierzyć, w to co widzę.
Bardzo ciekawe w jakiej to bylo miejscowości
UsuńTo było w miejscowości Ryczów koło Ogrodzieńca, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMiałam podobny przypadek w lesie kiedy byliśmy z rodzicami na grzybach.Lato ,piękna pogoda a my nie mogliśmy wyjść z lasu ,z lasu ,który rodzice bardzo dobrze znali bo ,w którą stronę byśmy nie poszli zawsze przychodziliśmy pod krzywą brzozę i tak trwało to i trwało aż mama zaczęła odmawiać jakąś modlitwę (nie wiem jaką) i dopiero wyszliśmy na drogę . I to było bardzo dziwne bo 2 dorosłe osoby ,które znały las jak własną kieszeń nie mogły z niego wyjść . A kiedy już wyszliśmy okazało się ,że jesteśmy niedaleko polnej drogi ,którą zazwyczaj wracaliśmy do domu. Pozdrawiam .aniger .
OdpowiedzUsuńCiekawe historie. Chyba większość grzybiarzy doświadczyło takiego zabłądzenia w miejscach w których byli nie raz, co faktycznie jest zastanawiające. Mi też się coś takiego przytrafiło jakieś 15 lat temu w lesie Przylasek na południe od Rzeszowa. Był to październik, przed godz 16, było jeszcze jasno. Przejazdem zatrzymaliśmy się z tatą zobaczyć czy są grzyby. Chwile po nas na poboczu zatrzymał się inny samochód i kierowca z koszem poszedł w głąb lasu. Ten las znamy dość dobrze, mieszkamy w okolicy, las nie jest zbyt rozległy. Okazało się że grzyby są i zbierając kolejne szliśmy coraz dalej od drogi. Kiedy w lesie zaczynała się robić szarówka tata powiedział że trzeba wracać, ale szedł w zupełnie przeciwnym kierunku. Kiedy mówiłem że źle idziemy nie dawał się przekonać, jakby nie reagował, potem ja już sam zgłupiałem i szedłem za nim. Kiedy zorientował się że faktycznie mam rację nie sposób było stwierdzić gdzie jesteśmy i w którą stronę idziemy. Nie wiem jak długo szliśmy, ale w końcu las się skończył i wyszliśmy na polane na której starsza kobieta pasła krowę i wytłumaczyła nam jak wrócić do drogi. Jakie było nasze zdziwienie kiedy kierując się jej wskazówkami wróciliśmy z powrotem na tę samą polanę. Kiedy nas zobaczyła widać że się przestraszyła i mówi: „ O Matko wy nie wchodźcie już do tego lasu bo do rana nie wyjdziecie, tu tak ludzie błądzą. Chodźcie ze mną ja was zaprowadzę do asfaltu i drogą już dojdziecie z powrotem.” Mieliśmy tyle szczęścia że starsza kobieta okazała się matką naszego znajomego który mieszkał w okolicy. Kiedy doszliśmy do ich domu odwiózł nas do samochodu który zostawiliśmy po drugiej stronie lasu. Po drodze mówił że w sezonie grzybowym nie ma tygodnia żeby ktoś nie wyszedł zdezorientowany z lasu i nie pytał się gdzie jest i jak wrócić. Co ciekawe kiedy nas odwiózł było już całkiem ciemno, a samochód który przyjechał po nas nadal stał na poboczu. Wątpię żeby ktoś po ciemku zbierał grzyby… czyżby też spotkała go taka przygoda jak nas? Ciekawe jest też to że w domu nie wiele pamiętałem z tego marszu przez las, nie mogłem sobie przypomnieć żadnych charakterystycznych miejsc, rozmów. Las przecinają liczne wąwozy których nie dało by się ominąć wychodząc tam gdzie wyszliśmy, a ja ich nie pamiętam. To było jakbym próbował rano sobie przypomnieć jakiś sen, wiesz że coś ci się śniło, ale to są tylko takie przebłyski. Szczegółowo pamiętam tylko momenty kiedy wychodziliśmy na polanę. Naprawdę dziwne doświadczenie.
OdpowiedzUsuńKiedyś zagubiłem się w górskim lesie. Był upał 35c a ja w dodatku nie wziąłem wody, bo byłem pewien, że wyjdę zajarać do lasu i wrócę do domku letniskowego rodziców, lecz niestety pomyliłem kierunki.
OdpowiedzUsuńNa szczęście po około trzech godzinach udało mi się odnaleźć drogę, co było trudne i męczące dla nóg, bo teren był dosyć miękki i się zapadał a widoczność oprócz drzew ograniczały liczne zarośla.
Kiedyś wyszedłem do lasu w górach zapalić i pomyliłem powrotną drogę. Był upał 35c a ja nie wziąłem wody, ani smartfona, bo byłem pewien że zaraz wrócę. Krążylem jakieś 2-3 godziny zanim odnalazłem właściwą drogę.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe relacje, cieszę się że zostały one ocalone od zapomnienia. Pod następujacym linkiem kilka analogii do zjawiska błędu w Czechach: https://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2013/02/kolejne-relacje-z-czech-cz2.html Podejrzewam ze to tego typu zjawiska doszło także wśród Izraelitów na pustyni, przez co błądzili oni po pustyni 40 lat: https://youtu.be/NQyJ83dPvbk Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAgronomów, czy też świcków jak się w moich stronach mówiło (dziwne światła poruszające się nad polami i wydające dźwięki jakby metal tarł o metal) widywała moja babcia, ale to było sto lat temu. Chciałbym jednak opisać inną historię (może ją już Arkowi opisywałem kiedyś tam, jeśli się powtórzę to sorki). Mój wujek w latach 60-tych posiadał motocykl i jak to młody kawaler nim podróżował. Wracając kiedyś z randki od dziewczyny do domu miał do pokonania kilkanaście kilometrów starą brukowaną
OdpowiedzUsuńdrogą przez lasy, jechał sprawnym motocyklem i po przejechaniu kilku kilometrów zbliżył się do miejsca w którym ponoć straszyło, rosło tam przy drodze kilka dużych dębów... Wujek pełny werwy młody mężczyzna na pięknej maszynie, miał sobie wówczas pomyśleć, że teraz na tej oświetlonej przez jego motocykl drodze mógłby mu się ukazać ten legendarny strach, co to straszył w tym miejscu, obejrzał by go sobie... I mniej więcej w tej chwili lampa motocykla zgasła, a wuj usłyszał dźwięk jakby ktoś po kamiennym bruku którym jechał rzucił jakieś metalowe przedmioty... Pierwsza myśl wuja, że wypadły klucze do naprawy motocykla umieszczone pod siedzeniem (były w jakimś szmacianym woreczku, czy też może metalowym pojemniku nie pamiętam). Niemniej wuj dostał "stracha", jedyna orientacja w terenie to gwiazdy na niebie nad drogą, więc zerkał na nie żeby z drogi nie zjechać, przejechał tak w ciemności może ze sto/dwieście metrów i lampa ponownie zaświeciła. Miał ochotę zatrzymać się i sprawdzić co z kluczami spod siodełka, ale jak mówił nie miał odwagi, grzał ile fabryka dała, dopiero pod domem sprawdził i okazało się, że klucze są na swoim miejscu, lampa działała normalnie i żadnych usterek technicznych motocykl nie wykazywał. Ot takie świadectwo, że w lasach, nawet na brukowanej drodze można doświadczyć nieznanego.
Bardzo ciekawa relacja na pewno się bardzo przyda pozdrawiam
UsuńMoja babcia, urodzona u schyłku XIX wieku, a zmarła w latach 80. wieku XX, opowiadała coś takiego. Wracając skądś, przechodziła koło domu, w którym ktoś umarł - przy drzwiach stało wieko od trumny, w izbie ludzie czuwali przy nieboszczyku, odmawiając różaniec. Przeżegnała się, ale nie weszła do środka, poszła dalej - i nie mogła trafić do siebie, choć było blisko; błądziła po polach, aż oprzytomniała stojąc znów przed tamtym domem. Weszła do środka, pomodliła się za zmarłego, wyszła i już bez problemu trafiła do swojego domu o parę minut stamtąd.
OdpowiedzUsuńZdarzyło się to w Lusławicach (Małopolska), w pobliżu parku dworskiego/podworskiego (obecnie Arboretum Pendereckiego). Dwór stoi na skarpie z ciekami wodnymi, poniżej jest podmokła łąka.
Babcia była osobą bardzo pobożną, ale też zdarzały się jej dziwne przypadki, o których chętnie opowiadała. Kiedy mi o tym mówiła, nie bardzo wiedziałam, o co pytać, nie wiem więc np. kiedy to było, ile miała lat, jaka to była pora roku i pora dnia, ile trwało jej błądzenie i czy były jakieś anomalie czasowe. Nie pamiętam też nazwiska zmarłego, co pomogłoby mi ustalić dokładnie miejsce zdarzenia.